wtorek, 6 maja 2014

Oppa gangnam staj! Raut część druga - idziemy na chińskie karaoke!

Po wielu namowach i wielu godzinach uzgodnień i udręki nastąpiła... tak tak - klasowa integracja! Na takową wybrało się dzieci 10. Słownie: dziesięć. Nadmienić należy, że 2 osoby są spoza owej klasy. I tak właśnie wygląda życie towarzyskie na poziomie, na którym większość to Azjaci i rozmawiać ze sobą można tylko po chińsku (nie, żeby był to nasz wybór dobrowolny...). Pozostała część 30, chyba, osobowej klasy w owym czasie zajmowała się nauką w SUSHE (akademiku, a jakże). 
Tak więc klasa Keczupa udała się do KTV! 

A oto wielce żałosne pamiątkowe foto z owej wypray. Uśmiechy na twarzach wszystkich dzieci!

niedziela, 4 maja 2014

Pajdziom na bazar! Jak wygląda chiński targ? Świeża świnina i wielki ogór, wspaniałe ceny!

Miało być o KTV, ale mogłoby to wypaczyć obraz naszego życia. Tak naprawdę jesteśmy żebrakami. W każdym kraju, do którego się udawałyśmy z hasłem: "Będziem żyć jak królowie!", bardzo szybko zamieniało się ono w: "Mieli żyć jak królowie, a wyszło jak zawsze." Czy to Czeska Republika, czy to podróże po Europie Zachodniej (no dobra, tu nie mieli żyć jak królowie, a wg diety euro), czy też Mateczka Ukraina... Wszędzie zawsze było tak samo. Niczego poprzednimi doświadczeniami nienauczone, do Chin pojechałyśmy z nadzieją. Oczywiście jak zawsze nie mamy pieniędzy i  żywim się nie w luksusowych restauracjach (gdzie można skosztować nogi krokodyla lub żółwia w sosie własnym), a w swojskim Karfie i na lokalnym targu.

środa, 30 kwietnia 2014

Różniste rauty - część pierwsza. Hipsterska mejscówka w Guangzhou, gdzie oglądamy sztukę.

- Musimy kiedyś napisać kosmetykową notkę na blogasia! - rzekła Kaha siedząc ze swoją ryżową maseczką na ryju.
- Pani to już 2 tygodnie temu miała notkę napisać! - odpowiedział Keczup z dziwacznie pieniącym się czymś na twarzy- Nasz blogaś i tak jest skończony! - ciężko określić, czy bomblowanie to naturalna funkcja owej maseczki, czy też przejaw narastającej irytacji
- Już piszę.... - Katarzyna już chciała opowiedzieć o topiących się na jej twarzy pachnących grudeczkach, ale patrząc na gromki wzrok Karola wiedziała, że nie znajdzie zrozumienia...

Dużo wykrzykników na początku. Pisanie bloga to dość kontrowersyjny temat - ma bowiem on wiele pozytywnych i negatywnych stron. Pomimo wielkiej chęci pisania, jak również wielu postanowień poprawy, wszystko zawsze kończy się tak samo. Katarzyna bowiem nigdy nie wywiązuje się ze swojego obowiązku, gdyż woli trwonić czas na OGLĄDANIE SUKIENEK, bądź też regularne czytanie tematu: "co dziś zdenerwowało gotki". Obiecała jednak złożenie samokrytyki, tak więc ostatecznie żelazna ręka Keczupa zezwoliła na powrót na łono partii. 

Takoż więc... opowiemy Wam, co tam ostatnio porabiałyśmy!

Chyba Wam jeszcze nie wspominałyśmy, ale pod koniec lutego naszą kantońską Polonię zasiliły kolejne dwie osoby. Troszkę u nas pomieszkiwali, a gdy postanowili się wyprowadzić... przenieśli się 2 bloki dalej. Tak więc, o ile nasza szkoła, a ich praca pozwala, możemy się dość często spotykać, jak również wspólnie udawać na mniej lub bardziej intelektualne lansy. 

Pewnego dnia nasz nieoceniony przyjaciel Pan Konsul Witold, zaprosił nas na wystawę organizowaną przez jego placówkę. Konsulatowe imprezy są zazwyczaj dość czerstw... znaczy się poważne, jednak są dobrą okazją do zapoznania ciekawych ludzi, czy też najzwyczajniej w świecie, można sobie smacznie podjeść. Owe argumenty, szczególnie ten ostatni - ryż z kurczakiem każdego dnia troszkę doskwiera nam jednak, skutecznie przełamały wszelkie opory.

Tym sposobem, wraz z naszymi znajomymi, odwiedziłyśmy wystawę dotyczącą Michała Boyma, polskiego misjonarza, który to jako pierwszy tak wspaniale opisał Chiny i zostawił po sobie wiele map etc. Gdyby ktoś był zainteresowany to podsyłamy link do opisu (proszę zauważyć, że Katarzyna została twarzą polskiej inteligencji!): TUTAJ WIECEJ O SAMEJ WYSTAWIE

O samej wystawie można by pisać wiele, jednak nie jest to przeintelektualizowany blogasek hipserski. Nie takiej nudy też od nas oczekujecie... Z resztą same byśmy nie zdzierżyły pisania o tym... tak więc mega skrót zdjęciowy z antropologicznym komentarzem!


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Czarne świnki i jak burgery, czyli wycieczka pełna przygód!

 Tryumfalny powrót blogasia!

Ostatnia nasza notka niestety objawiła się milion lat temu, ale postanowiłyśmy prowadzić teraz bloga jak prawdziwi SŁUŻBIŚCI! W tenże sposób mamy też zamiar chodzić do szkoły, uczyć się i pracować, a co!

Na początek warto wspomnieć, że skończyła się wspaniała miesięczna przerwa tzw. ferie zimowe i zaczął nowy semestr... ECH, zarówno Katarzyna jak i Keczup Karol okazali się studentami nad wyraz wybitnymi i z poziomu drugiego awansem przedostały się na poziom czwarty. Czym to skutkuje? Ano tak:
- 80% do 90% procent klasy stanowią Azjaci, którzy...
a) noszą do szkoły wielkie WALIZY z książkami i pomocami szkolnymi
b) zaopatrzeni są w czerwony długopis, którym szybciutko poprawiają błędy przy sprawdzaniu zadań, co więcej podkreślają też znaki, których nie znają!
c) z małymi wyjątkami wiedzą WSZYSTKO i ZAWSZE
d) uczyli się chińskiego w swojej Korełe/Wietnamie/Tajlandii/Japonii już 2 czy 3 lata, więc teraz wprowadzają inne dzieci w stan permanentnego stresu i poczucia nieuctwa T__T
- skromne 2 godzinki dziennie na odrobienie zadań i powtórzenie materiału już nie wystarczają... co więcej nie wystarcza też godzin 4, 6, a nawet 8!
- Katarzyna ma najbardziej na świecie zatwardziałego wroga - pana od mówienia, który zwyczajnie się na nią UWZIĄŁ!
- na zajęciach ze słuchania równie dobrze mogliby mówić językiem mongolskim
- a codziennie przybywa MILION nowych znaków do wykucia!!!! NIEEEEEEEEEE!

A taką oto szkolną bramę codziennie przekracza Karol Keczup, rozmyślając nad swoim ciężkim losem... TFU! znaczy nieuctwem!


piątek, 17 stycznia 2014

Śladami Gu Jun Pyo, Grand Lisboa oraz o tym, jak poznałyśmy przyjaciela z Hameryki. MAKAU!

Jako że kolekcjonowanie nowych krajów jest  pasją naszego życia, a za wyjazd do Macau dają pieczątkę w paszporcie, postanowiłyśmy czym prędzej (czyli po jakichś 3 miesiącach mieszkania w Chinach) udać się do dalekowschodniego Las Vegas, czyli krótko mówiąc NA HAZARD.

Może na początek króciutki wstęp historyczny, żeby nasz blog uczył, a nie tylko bawił! 
Macau jak Wam wiadomo, bądź nie wiadomo, był przez lata czymś w rodzaju kolonii portugalskiej. Tak naprawdę, nie podbili oni jednak tych ziem. Sprytni kupcy wydzierżawili sobie taki mały teren, za grubą mamonę, i wybudowali kawałek Europy. Co z tym kawałkiem Europy zrobili później Chińczycy, zobaczycie na naszych fociałkach. Macau portugalskie było od połowy XVI wieku do 1999 roku, kiedy to wróciło do chińskiej wszechmacierzy. Od tego czasu, wraz z Hongkongiem (on  wrócił w 1997 roku), jest specjalnym regionem administracyjnym. Ma to wiele konsekwencji ekonomicznych, ale o nich może kiedyś napiszemy osobną i poważną notkę (szczerze w to wątpię - podpisano Karol Keczup). Dla nas głównym utrudnieniem jest to, że przekraczamy chińską granicę (trzeba mieć więc wielokrotną wizę do Chin), a dla Chińczyków główną atrakcją są KASYNA!

środa, 8 stycznia 2014

Bao jiao zi hen mafan! O lepieniu chińskich pierogów i nowym mężu Katarzyny

Milczały. Długo. Nasze życie było bowiem ciężkie i podłe, niczym... niczym nasze poprzednie życie w Polsce. Wtedy nie pisałyśmy bloga za często, więc wszystko się zgadza. Najgorsze jest to, że mamy tyyyyyyyyyle pomysłów na notki. Tyyyyyyyle do powiedzenia. Ale jakoś tak zawsze... trzeba się uczyć, trzeba chodzić do szkoły, trzeba się uczyć... pisać te wstrętne chińskie znaki (XIE HANZI! to chyba nasze najbardziej znienawidzone słowa). W sumie jak teraz o tym myślimy, to jest to jednak gorsze niż życie w Polsce, bo tam jesteśmy tylko biedne, a tu biedne i zajęte nauką.

Co u nas? Opowiemy w kolejnych notkach, które teraz już przysięgamy pisać minimum raz w tygodniu - po prostu jedno dziecko zostanie do tego oddelegowane, a jak nie dopełni obowiązku, to będzie XIE HANZI w ćwiczeniu drugiego dziecka - nie ma gorszej kary, hahahhahahahahahahaha!

Przedsmaczek jednak warto zostawić: Raut w Konsulacie, prawdziwe KTV (karaoke), żółwiaki na wagę w super markecie (o tym będzie WIEEELKA notka), a także szukanie mężów zajmowało nam ostatnie tygodnie. Dzisiaj nie mamy czasu na opisywanie jakichś hardych harców, więc póki mamy troszkę zapału wrzucamy notkę o tym, co dla Chińczyków najważniejsze: O JEDZENIU.

Jiao zi - chińskie pierożki z nadzieniem z warzyw i mięsa, które można kupić za grosze na każdej ulicy i w każdej przydrożnej budzie, najlepiej smakują z mięsem z psa!
No dobra, oszukałyśmy Was - najlepiej smakują robione w domu.
W czytance Katarzyny było, że "Bao jiao zi hen mafan" (lepienie pierożków jest wielce kłopotliwe), jednak super zabawne. Prawdą jest, że wielce się zajarałyśmy na sprawdzenie prawdziwości tej tezy i zaprosiłyśmy szkolną koleżankę Katarzyny na wspólne lepienie pierogów. Niestety oszukała ona, więc pierożki lepiłyśmy jeno z naszym jedynym dżongło phanjołem - naszą niezastąpioną chińską współlokatorką<3

Wszystkie gotowe pierogi mają w sobie ŚWINIĘ, jednak my owego zwierzątka nie jadamy i ostatecznie, za obopólną zgodą, też tej exwegetariańskiej części naszej komjunity, wybrałyśmy mięso z kuraka. Pani na naszych oczach odcięła mu łeb i łapki i wykroiła sprytniusio pierś wielkim tasakiem (kurczak był już wcześniej jednak martwy). Jest to widok na tyle wstrząsający, że mięso mimo wszystko będziemy jeść ze 2 razy w miesiącu.

Niestety nie zrobiłyśmy foci tego, co wrzucone jest to środka, za to mamy foteczkę tak zwanej PAPY! (nie mylić z papą do kładzenia dachów). Papa owa składa się ze wspomnianego kuraka, kukurydzy, cebuli, marchewy, szczypiora, poroczosnku i miliona dziwnych chińskich zielenin, których nazw nie znamy (ale zna je nasza książeczka do chińskiego, hoho).