W Chinach najbardzie doskwiera nam brak rozrywek kulturalnych. Brak? Jak to brak? - zapytacie. Czy nie ma w Chinach kina? Nie ma teatru? Toż jakieś głupoty opowiadacie. Ano są... tylko... głupi bilet do kina kosztuje około 40 zł i nie są to jakieś interesujące nas filmy, a największe hity komercyjne. Dodatkowo Chińczyki w kinie żrom, gadajom i robią wszystko, co przeszkadza człowiekowi się skupić. Mamy w Kantonie przepiękną operę (budynek projektu Zahary Hadid jeszcze Wam pokażemy) i kiedyś silnie podjarałyśmy się "Upiorem w operze", niestety NAJTAŃSZA WEJŚCIÓWKA na jakieś mega najgorsze miejsce kosztowała... 150 zł. Tak więc najczęściej darujemy sobie ukulturalnianie, żyjemy w Internetach i planujemy co będziemy robić, jak już wrócimy do Polski.
Jednak kilka dni temu Keczup otrzymała od ojca jednego ze swych prywatnych uczniów wspaniałe bilety na spektakl w jakimś dziwnym teatrze. Oczywiście tatko jest sponsorem i mecenasem sztuki, tak więc biletów rzucają mu podobno wiele. I uwaga uwaga uwaga: cena takiego biletu to 170 zł. Nie były to bynajmniej bilety VIP. I nie był to jakiś wypasiony teatr. Ot zwyczajny i malutki.