Ostatnimi czasy blog nasz zdominowała
Japonia. Jak wiecie, bardzo nas ta podróż ucieszyła i już szukamy
dogodnego terminu, by polecieć tam jeszcze raz. Skoro tak bardzo
interesuje Was Japonia, to czemu jesteście w Chinach? – można by
było zapytać. Odpowiedź mogłaby być prosta: bo tu płacą nam
dużo pieniążków za uczenie dzieci, a Japońce są bardziej
wybredne i by tego nie robiły. Mogłaby być prosta, ale... NIE
JEST. Do Chin przyjechałyśmy bowiem bardzo świadomie. Dodatkowo
nie do pracy, a do szkoły... A było to tak....
Pewnego dnia, mieszkając chyba w
czeskiej Pradze (to też był wielce wesoły okres w naszym życiu)
stwierdziłyśmy - Jaranie się Japonią to jakieś piedalstwo! Każdy
tak robi i my nie chcem. My będziem się jarać Chinami.
Katarzyna, jako osoba skrajnie bojaźliwa, postanowiła zaczytać się w
książkach i Internetach. Keczup natomiast czem prędzej
zarezerwowała bilety do Chin, by wraz z siostrą udać się w
sześciotygodniową tułaczkę po ludowej republice... Wróciła z nich z
wielkim zapałem i tak też postanowiłyśmy zrobić wszystko, by się
do owych Chin dostać. O tym jednak będzie jeszcze wpis szczegółowy.
Ta notka zmierza bowiem w całkiem innym kierunku...
Obecnie uważamy, że co prawda jaranie się Japonią to piedalstwo, ale jaranie się Chinami
jest bardzo dziwne i niezrozumiałe... Coby nie rzec, idiotyczne!
Jak większość obcokrajowców
mieszkających w Chinach, szukamy tu odrobiny normalności. Ta notka
będzie troszkę o tym, jak tą normalność definiujemy...
Na początek krótkie wprowadzenie zdjęciowe - nasze gęby uczynione z nudów podczas czekania w metrze