Po wielu perypetiach, kolejnym locie VietJetem (kolejnym udanym) i zameldowaniu się w HOTELU, legliśmy we wyro i jak zalegliśmy, tak powstaliśmy następnego rańca, gotowi do akcji! Pełni byliśmy zapału i skierowaliśmy kroki prosto do centrum, gdzie mieszczą się ZABYTKI KULTURY. Znienacka towarzysze poczęli zgłaszać uwagi.
- Eeee... jakoś głodno...
- Straszny gorąc.
- Cho do dzielnicy bakpakierów!
Tak się oczywiście stało. Choć śmiejem się zazwyczaj z podartych gaci, nigdy nie pranych koszulek, sandałków Jezusków, przewodniczka LP w kieszeni, nie mycia się oraz ukulele na plecach, tym razem postanowiliśmy również zostać obśmiani jako bakpakierzy, a co! W dzielnicy bakpakierów znaleźć można bowiem restauracje, które nie przypominają paskudnych bud, a ceny nadal są atrakcyjne. Szybko zamówiliśmy wybór jadła chińsko - wietnamskiego i bujaliśmy się w rytm wesołych melodii idealnych do densów na starej łajbie płynącej po Mekongu. Sondamdej somdajdej, tak to szło!
Oto jadło! Ryżowe gluty na liściu bananowca, imperial ryżowy pankejk, placki z ryżu i warzyw oraz liczne przedmioty wykonane, a jakże, z ryżu i warzywa, takie cuda.