"Czarny,
czarny chleb i czarna kawa
opętani
samotnością,
myślą
swą szukają szczęścia,
które
zwie się wolnością! "
To
pieśń, której często muszą wysłuchiwać nasi kolejni
współlokatorzy z różnistych dziwacznych krajów, gdy tylko
najdzie nas sentyment na wspominanie młodości, bądź zabawę w
kinderpunków. Keczup od zawsze wierzyła w bycie goth, choć czasem
objawiało się to miłością do norweskiego black metalu,
buzdyganów i biegania po lasach. Katarzyna ma inne mroczne
tajemnice. Jako prawdziwny kinder punk jarała się Pidżamą Porno i
nosiła sztruksy z naszywkami. "Muzyka przeciw rasizmowi" i
inne wzniosłe hasła nadal trafiają do jej wrażliwego serduszka i
sprawiają, że ma ochotę kopać kosze i walczyć z globalizacją.
K.K. jako dobra i wierna przyjaciółka zawsze wspiera jej
sentymentalne wypady i zawsze z wielką radością wbija protestować
przeciwko jakiemuś szczytowi NATO. Można zostać panią
przedszkolanką i uczyć chińskie dzieci, ale punk, to coś, co ma
się w sercu!
Jak
wiecie, niedawno byłyśmy w Londynie. Co prawda był to wypad na
elegancki lolicki spęd, jednak... Wiadomo, że fajno zajadać makaroniki w elegackiej kawiarni, jednak London to światowa stolicka punka. God save the Queen i te sprawy... Nie przedłużając... ZAPRASZAMY DO SPACERU PO CAMDEN TOWN!
Camden to nieco ekstrawagancka dzielnica Londynu, do której dostajemy się najprościej na świecie, bo metrem (bodajże czarna linia) i wysiadamy na... CAMDEN TOWN. Gdy tylko wypełzniemy z podziemi (londyńskie metro nie zachwyca nowoczesnością i przestronnością, ale o tym w innej notce) rzuca się w oczy alternatywna kolorowość tego miejsca. Nas niestety dopadł jednak wcześniej... SUPERDRUG!
Może Wam się to wydać dziwne, ale nawet wycieczka do Rossmana jest dla nas super atrakcją, bo gdy trzy lata temu wyjeżdżałyśmy z Polski, zwyczajnie nie było takich fajnych kosmetyków. A w Anglii... oj w Anglii to już całkiem inna historia. TAM SĄ TAKIE RZECZY! I wszystko po taniości! Tak więc wróciłyśmy z całkiem pokaźną siateczką nowych kosmetyków wybieranych cierpliwie codziennie w innym Superdrugu ;)
Dziobak zastanawiał się intensywnie nad zmianą koloru dzioba, jednak ostatecznie urzekły go malutkie Orydżinal Sorse w sam raz do jego futerka (chciał w ten sposób zaznaczyć, że rzekomo się myje)!
Kolejnym naszym zadaniem było odnalezienie loliciego, bądź też jakiegoś rockabillowego sklepu, gdzie można by zakupić halki. Katarzyna bowiem pakowała się ze 3 dni, ale zapomniała zabrać tego, co najważniejsze: HALEK. Jako, że lolyckie party roku miało się odbywać nazajutrz... sytuacja nie była zbyt dobra. Możemy Wam tu udzielić ważnej porady stylistycznej: NIE MA LOLITY BEZ HALKI.
Camden to dzielnica znana ze swojej kolorowości. Nie ważne jaką muzyką się jarasz, albo jakie dziwaczne ubrania nosisz - znajdziesz tam coś dla siebie. Na targu można zakupić nie tylko masówkę, ale ręcznie zdobione Converse, czy też ubrania od młodych projektanów, którzy liczą, że wśród setek turystów trafi się ktoś, kto dostrzeże ich talent. No cóż... pomarzyć zawsze można.
Camden jest też znane z szalonych fasad budynków. Mieszczą się w nich alternatywne sklepy, puby czy kluby. Punkowa kapela na żywo czy szalona impreza przy techno? Można wybierać! Następnym razem na pewno sprawdzimy, co jest w DARK ANGEL!
Bardzo napaliłyśmy się na zjedzenie FYSZ AND CZYPS, żeby było tradycyjnie po angielsku, jednak ceny w podlansowanych lokalach przekroczyła nasze najśmielsze wyobrażenia. 15 funtów za rybę z frytkami?! To jest prawdziwne zdzierstwo!
Niestety takoż było i w milusiej wegańskiej knajpie :(
Spacer trzeba więc było kontynuować z pustymi brzuszkami... choć później okazało się, że przy samym metrze była wspaniała knajpa podająca piękne jedzenie. Na pewno wbijemy tam następnym razem!
Na szczęście po drodze, co prawda w skandalicznej cenie i średnie jakościowo, udało się nabyć halki. I znaleźć wspaniały sklep Irregular Choice. Jest to jeden z najbardziej szałowych sklepów z obuwiem. Nie wierzycie? Przyjrzyjcie się niektórym choćby modelom!
Katarzyna ostatecznie wygrała batalię o swoją duszę, ale jednorożcowe szpilki, które idealnie dopełniały by jej ałtfit na tea party, będą jej się śnić bardzo długo. Niestety zapłacenie 400-500 zł za tak niepraktyczne buty, które na dodatek są strasznie ciężkie i pewnie niewygodne, nie jest do końca poważne (no dobra, chodzi tylko o kasę;)).
Z czego jest jeszcze znane Camden? Z taniutkiego żarełka z różnistych stron świata! Można zjeść włoskie calzone, meksykańskie tortille czy różniste azjatyckie przysmaki. Nas oczywiście przyciągnął zakątek azjatycki, bo mimo trzech lat spędzonych w Azji, nigdy nie znudzi nam się curry! Jednak jak tu wybrać między kuchnią indyjską, malezyjską, tajską etc.?!
Za każdym razem, gdy przechodziłyśmy i przyglądałyśmy się stoiskom, zaczepiała nas dziewczynka od chińskiej kuchni. Za którymś razem wyjaśniłyśmy jej, że mieszkałyśmy 3 lata w Chinach i NIE JEMY CHIŃSKIEGO JEDZENIA. Nienawistny wzrok dziewczynki mówił wszystko: "Absolutnie się nie znacie wstrętne białe ryje! Chińska kuchnia najlepsza!" Chińczycy są bowiem bardzo dumni ze swojej kuchni. Na pierwszy rzut oka możemy powiedzieć, że nie była to prawdziwa kuchnia z Państwa Środka. Brak ochłapów i krewetki bez głowy. Sojowy makaron z kurczakiem i warzywami. To wszystko, co my, Europejczycy chcemy nazywać kuchnią chińską.
Swoją drogą, to zastanawiamy się, kiedy dostaniemy w ryj od jakiegoś Chińczyka ;)
Jak było z innymi stoiskami? Pad thai, chyba najlepsze z azjatyckiej kuchni ulicznej, było zrobione z makaronu pszennego, a jedna z pań sprzedających w tajskim stoisku wyjaśniła nam, że jest tak naprawdę z Birmy. Jedzenie było całkiem smaczne i można się było nażreć za 5 funtów, czyli jak na Londyn, po taniości, ale... każde stoisko podawało bliżej nieokreślone potrawy, które nie umywały się nawet do azjatyckich odpowiedników. O ile dało się je w ogóle zidentyfikować... ale serdecznie polecamy stoisko z kuchnią indyjską. Ziemniaczki ze szpinakiem pyszne. I ogołem jeśli lubicie kuchnię pseudoorientalną, to polecamy, bo w zasadzie nie każdy jest gotowy na prawdziwne tajskie green curry;)
U góry jadełko od Hindusa, na dole tajskie.
Napełnienie brzuszka bardzo pozytywnie wpłynęło na nasze zakupowe chęci. Więc dawaj! Pódziem oglądać piękną odzież alternatywną!
Jak widać zakupić można również róniste kawaii gadżety niczym z Harajuku.
W różnistych posępnych gotyckich sklepach okazało się, że Keczup i towarzyszka naszej podróży, Menoa, jarają się... KINDERGOTYCKĄ ODZIEŻĄ. W związku z tym wchodziły do każdego sklepu z czarnymi szmatami i podejrzanymi gorsetami. Katarzyna niestety nie skrywa w sobie kindergotyckiej duszy i oglądanie odzieży tego typu wydaje jej się równie ciekawe, jak oglądanie dresów. Okazało się, że dusza kindergota i kinderpunka różnią się jednak bardzo.
Miliony pamiątek z Londynu. Okropne otwieracze do piwa, magnesy i wszystko, co najgorsze.
Na szczęście są rzeczy, które robią wrażenie na wszystkich. FRYTKOWE VANSY będziecie moje! Gdzie są vansy z rybą?!
Na szczęście w Camden Town można spotkać też prawdziwnych punków!
Dziobak bardzo chciał się z nimi zaprzyjaźnić, jednak zawstydził się brakiem spodni w kratę i agrafek w uszach (czy dziobaki mają w ogóle uszy?!).
Postanowił jednak, że następnym razem będzie gotowy. Na pewno niebawem odwiedzimy Anglię ponownie, bo Londyn bardzo nam się podobał, a Camden Town urzekło nas wyjątkowo. Co prawda nie jest to dzielnia tak fajna jak tokijskie Harajuku i nie mogłybyśmy się tam bujać codziennie (co czyniłyśmy raźno w Harajuku), jednak bardzo żałujemy, że nie ma takiego miejsca w Polsce.
Jak Wam się podoba słynne Camden Town? Byliście tam kiedyś? A może wydaje Wam się ble i wolicie turystyczne zdjęcia z Big Benem? Spokojnie, takie też posiadamy! :P
Trzymajcie się ciepło! XOXOXO
Byłam na Camden dwa razy. Zrobiło świetne pierwsze wrażenie, ale mój entuzjazm gasnął w razie jak zagęszczał się dziki tłum, ceny na metkach wzrastały a rzadnej loliciej rzeczy ani wido ani słychu. Byłam bardzo rozczarowana obydwoma moimi wypadami. Znalazłam zaledwie jeden sklep z loli-stuffem, ale były to może ze dwie, trzy keicki z Infanty, a reszta to koronkowe potworniaki. Przyznaję, było kilka ciekawych znalezisk, ale nic nie skradło mojego serduszka. Za każdym razem opuszczałam dzielnię wykończona i z pustymi rękami. Zdecydowanie nie dla mnie c:
OdpowiedzUsuńPS: Tak, na Camden prowadzi czarna stacja i nawet jest przy niej krzyż! Tak bardzo GOTH
Aaaa, byłyśmy w tym sklepie z trzema kieckami Infanty po 100 funtów, mocno nas to ubawiło! Szczerze mówiąc, nawet nie miałyśmy w planach szukać jakichś lolyckich rzeczy, bo z góry wiedziałyśmy, co znajdziemy :P
UsuńZa to wyborne gotyckie okucia i lateksy oraz punkowa krata cieszą nas zawsze!
Wegańska knajpa była 1/3 tańsza, niż fancy fysh end czyps!!!
OdpowiedzUsuńCamden odwiedzałam za każdym razem będąc w Londynie (a byłam niezliczoną już ilość razy), ale ostatnio przełamałam ten schemat. Jest to fajne miejsce, ale nic nowego na nim nie znajdziesz :) Wszystko co opisałyscie, jest tam niezmiennie od lat. Może gdy wyremontują placyk po drugiej stronie ulicy od 'stajni', to pokaze się coś nowego? A następnym razem polecam zwiedzenie Gilgamesha i Techno sklepu, którego nazwy za bardzo nie pamiętam (salty dog, albo coś takiego? Serio, skleroza :D)- to co można tam znaleźć- powala.
OdpowiedzUsuńCyberdog! :D
UsuńAleż nam nie zależało to żadnych nowościach, bo byłyśmy pierwszy raz :).
UsuńO Cyberdog słyszałyśmy, ale nie wstąpiłyśmy. Kultura klubowa jest nam obca, choć Katarzyna swego czasu bardzo chciała udać się na imprezę trance :P