sobota, 28 lutego 2015

Bakpakierka i żulerka - wyprawa do Azji Południowo-Wschodniej


Pocieszcie oczy polami herbaty w Malezji!

Stało się! Wakacje się pokończyli, pieniądz też i trzeba było wracać z szalonych wojaży. Do naszego Guangzhou! Część wycieczki w osobie Katarzyny nie mogła się już doczekać i z tego powodu spędziła ostatni dzień w Bangkoku siedząc w Chinatown, a na lotnisku całowała chińską ziemię... No cóż.

Gdzie były?
Szczegóły ukaże ta oto sprytna mapka!


Wycieczka została zaaranżowana z okazji odwiedzin rodziców Keczupa i z tego powodu plan był niezwykle bogaty. Wylecieli z naszego ukochanego Guangzhou do stolicy Malezji - Kuala Lumpur, potem szybka wyprawa na pola herbaty Cameron Highlands i dawaj! Do Kambodży! Tam stolica, PLAŻA i wylegiwanie się pod palemką i oczywiście HIT - Siem Reap i ANGKOR WAT! Na koniec Tajlandia - Bangkok (nowe ukochane miasto Keczupa, zdrada Głandzoł!) i Kanchanaburi ze słynnym mostem na rzece Kwai i kolejką śmierci. Tam również hicior największy - słonisie i ich słoniowe trąby <3. Potem już lot do Hong Kongu, szybciutkie zwiedzanie lotniska i do jedynych prawdziwych Chin Kontynentalnych!

W trakcie podróży trzykrotnie lataliśmy linią AirAsia i za każdym razem przeżyliśmy! Maleńki dreszczyk emocji, aczkolwiek w Phnom Penh rąbnęliśmy o ziemię tak, że zęby zadzwonili!

Jako, że była to wyprawa długa, rozbijamy ją na kilka notek, a dziś krótka zajawka zdjęciowa. Mamy nadzieję, że niebawem podliczymy koszty przedsięwzięcia, sporządzimy wtedy bowiem specjalny spis porad praktycznych. A teraz ruszamy od początku...


MALEZJA



Takie oto paszcze chodzą po ulicach Kuala Lumpur w biały dzień! Czy to waran z Komodo?!
GAPI SIĘ!


Hitowe miejsce Batu Caves. My i wielka zielona małpa! Wyznawcy hinduizmu pewno twierdzą, że to jakiś święty mąż, ale nas nie oszukają.



Takie zdjęcie musi być! Słynne Petronas Towers, większe nawet niż nasze Canton Tower (co musimy przyznać z lekkim niesmakiem).




Chińska świątynia Thean Hou ozdobiona milionem lampionów i innych gadżetów. Warto dodać, że mieścił się przy niej najlepszy sklep z pamiątkami EVER, wszystko od Chińczyków! Obkupili się hardo, ale niestety Aeroflot zgubił bagaż rodziców Keczupa i obecnie wszystkie pamiątki stacjonują w Moskwie... (tak, jednak są ludzie, którym linie lotnicze naprawdę zgubiły bagaż!)



Pyszniutkie malezyjskie jedzenie - nasi lemak oraz chlebek naan (dobra, to raczej z Indiów). Żywiliśmy się tym intensywnie, z przerwą na kilka innych potraw (ale generalnie jedliśmy CAŁY CZAS).


Wycieczka do Mossy Forest - pierwotnej dżungli. Nasz pan przewodnik pokazywał swoje rany zadane przez dzikiego zwierza oraz opowiadał o portkach z liści bananowca.


A wycieczka podróżowała takim oto samochodem terenowym ozdobionym rogami wspomnianego dzikiego zwierza.



KAMBODŻA



Z bardzo uprzejmym królem Kambodży, który kocha balet i jest jedynym panującym władcą mówiącym po czesku.




Na plaży z khmerską młodzieżą (jeszcze bez poparzeń słonecznych w przypadku Katarzyny). Khmerzy są bardzo wstydliwi i zażywają kąpieli w pełnym umundurowaniu typu dżinsy, a czasem nawet i kurtka dżinsowa.




Przy okazji modłów z świątyni warto też poimprezować. Był nawet świniak bankietowy, ale nie zmieścił się na zdjęciu z uwagi na swoją tuszę.




Zachód słońca nad Angkor Wat. Postanowiliśmy iść pod prąd i wybraliśmy się na zachód słońca, zamiast na wschód (tak po prawdzie to wstawanie o 4 w nocy średnio nas pociągało). Uczyniliśmy dobrze, bo kolejnego dnia w tej akurat najsłynniejszej świątyni były niesamowite tłumy i zasłaniali wszystko.


Tu można zaobserwować nasze bakpakierskie ałtfity specjalnie zaaranżowane na zwiedzanie Angkor Wat. Proszę zwrócić uwagę na sparowane koszulki w odwrotnych kolorach, airmaxy oraz gacie w słoniki. Brakuje nam niestety aparatu przymocowanego do głowy, ale w takie gadżety zaopatrzeni byli jedynie Koreańczycy.



Jeśli chodzi o koszulki Angkor to proszę, jakie piękne modele! Codziennie po zwiedzaniu chodzili na targ, by kupować nowe stylowe wzory...



... dzięki czemu powstawały różne imprezowe ałtfity. Koszt 3 dolary sztuka!


Wróćmy do plażowania. Czy nie jest to piękne zdjęcie w stylu katalogu turystycznego?


Kąpiele w cieplutkiej wodzie, gdzie słonko grzało w plecy i nie trzeba się było ukrywać pod kołdrą, jak w naszym Guangzhou.



A to co?! Czytając wieści o Kambodży dowiedziałyśmy się o istnieniu BAGIETKI Z LODAMI. Tak tak, jest to tak absurdalne, że uznałyśmy to za legendę miejską... Aż tu nagle, wracając w nocy z biesiady, zmaterializował się przed nami wózek z owymi legendarnymi bagietkami. Dopadliśmy go w podskokach i za 1 dolara pan wcisnął w bułę 7 gałek lodów, posypał orzeszkami i polał mlekiem skondensowanych. Było to danie tak wspaniałe, że ojciec Keczupa co prędzej zakupił drugą sztukę! 




 TAJLANDIA




 Zwiedzanie świątyni Wat Pho, gdzie piękne odblaskowe pagody próbowały wypalić nam oczy, bo upał i słońce były niemiłosierne. Za to największy na świecie leżący Budda spokojnie sobie drzemał.



Wyprawa do parku narodowego Erawan, który oferuje kompleks 7 wodospadów. Można zażywać w nich kąpieli, co oczywiście skrzętnie wykorzystałyśmy.


Czas na punkt wycieczki, który wszystkim wydał się najlepszy. Wizyta w czymś w rodzaju centrum pomocy słoniom, gdzie stare i wyzyskiwane słonie mogą się nieco poradować. Proszę spojrzeć na te milusie trąby!



Do karmienia trafił nam się wyjątkowo żarłoczny słoń, który w dodatku miał na imię Arbuz (po tajsku oczywiście). Proszę jak łapczywie otwiera paszczę! Raz wsadziłyśmy mu do niej na raz dwa arbuzy, dwa ogórki i banana, a on chciał więcej!





Smyranie po trąbie



A tu słoń czochra się sam przy pomocy drzewa



Wycieczka do wodnego targu na łodziach, gdzie można było kupić WSZYSTKO! W tym nasze ulubione pyszniutkie mangostany.


I na koniec Budda calusieńki ze złota, najdroższy przedmiot w Tajlandii. Proszę, jak się raźno błyszczy!


Więcej zdjęć i opisów naszych przygód już niebawem! Musimy tylko posegregować nasze tysiące fotek, wśród których połowa przedstawia jadło lub żulerskie imprezy w hostelach. A tymczasem WIELKIE JOŁ!

1 komentarz: