Na naszym blogasiu zrobiło się ostatnio dość LOLYCKO, ale już w piątek wylatujemy do Malezji, więc skończą się ładne ubrania, a zacznie prawdziwa bakpakerka. Będziem się odziewać w szmaty, chodzić od rana do nocy zlane potem i spać we wstrętnych norach wraz z karaczanami. Jeśli interesują Was tego typu atrakcje, to już niebawem! Zostańcie więc z nami<3
Na razie kolejna relacja z wydarzenia wręcz kulturalnego.
Jako, że wiza biznesowa wymaga wyjeżdżania z Chin przynajmniej raz na 2 miesiące postanowiłyśmy udać się na ZAGRANICZNE WOJAŻE. Niebawem nasz szalony wyjazd wakacyjny, więc na dalekie zagranice nie było czasu ni PINIĘDZY, padło po raz kolejny na Hongkong. Nie jest to opcja najbardziej leniwa jako, że można też udać się autobusem do Zhuhai, przekroczyć granicę, zaczerpnąć powietrza po stronie Macau, a później wrócić sprytniutko do Chińskiej Macierzy, tak więc wykazałyśmy się odrobiną wysiłku.
Tak oto wygląda granica CHRL i Hongkongu. Tak, tak, wiemy: Na granicy nie można robić zdjęć.
By nie jechać po darmości postanowiłyśmy umówić się z niedawno poznanymi lolitami z HK.
Dziewczęta zaprosiły nas do przeuroczej kawiarni w części miasta zwanej Sai Kung. Miałyśmy się tam udać razem, jednak przez różniste problemy, jak zakup biletu na poranny autobus do HK, jak również srogie kolejki na granicy - Chińczyk musi jechać na zakupy do Hongkongu, w końcu mało ma sklepów u siebie, spóźniłyśmy się dość znacznie. Dziewczęta postanowiły udać się na miejsce pierwsze i poinstruować nas przez telefon, jak tam dotrzeć. Niestety kazały dojechać na stację Choi Huan czy coś w tym stylu, później wziąć zielony autobus do Sai cośtam i tam już one będą. Główny problem w owej konwersacji wynikał niestety z tego, że nie znamy ni słowa po kantońsku, a mapa nasza prócz znaków chyńskich miała tylko nazwy angielskie. Jednakowoż zapewniłyśmy, że dotrzem mimo to i kazałyśmy rozpocząć zabawę. Prawdę powiedziawszy nie uwierzyłabym ja bym nam samym na słowo, gdyż robiłyśmy to jednocześnie zaperuczając swoje głowy w Macdonaldowej toalecie. Dodam, że ku wielkiej uciesze gawiedzi.
Po mniejszych, czy tam większych problemach udało nam się dotrzeć na odpowiednią stację metra i poszukiwałyśmy minibusików. Na szczęście dopomogła nam jakaś Pani Staruszka krzycząc: SAI KUNG, SAI KUNG! Niestety nie można było z niej wyciągnąć więcej informacji, jako, że Mandaryński budził u niej równie silne przerażenie, co u większości Chińczyków język angielski.
Niestety autobus, do którego skierowała nas staruszka okazał się zwykłym autobusem miejskim i miast 2 przystanków miał ich chyba ze 28. Sai Kung znajduje się na Nowych Terytoriach i jest to coś pomiędzy burżujskim kurortem nad malowniczą zatoczką, a klubem jachtowym dla bogatych Chińczyków. Niestety dojeżdża się tam tylko wąskimi i bardzo krętymi uliczkami. Kierowca opętany przez dżinna nie zważał na nasz nieprzyzwyczajony do podskoków brzuszek. Koniec końców wylądowałyśmy wreszcie we właściwym miejscu, jednak żołądek podskakujący do gardzieli nie pozwolił na wykonanie własnych fot. Tak więc nacieszcie oczy zdjęciami z Wikipedii. Tam też możecie poczytać więcej.
Pora na foteczki. Nie są one najlepsze, ale nie robiłyśmy własnych, gdyż Katarzyna nie umie się obsłużyć swoim nowym aparatem i ustawiła jakieś przedziwaczne opcje, które uniemożliwiają sprawne wykonywanie zdjęć.
Zdjęcie przy stoliku zrobione niewprawną ręką Pani z Kawiarni.
Niezadowolona dziewczynka wyjęła szybciutko taki oto PATYK i postanowiła sama zrobić lepszą wersję. Była szczerze zadziwiona, że my nie mamy SELFIE STICKów. I na tłumaczenie, że wiecie... My nie jesteśmy Chinkami.... powiedziała: ale to na całym świecie się to używa. W KOREI też takie mają. Czy używacie patyków do selfie? SERIO?! (zdjęcie z patyka prawdę Ci powie: czyżby Kaha była opętana przez Szatana?)
Grupowe foto. Może nie za dobrze skomponowane, ale widać wystrój kawiarenki.
KKM. Katarzyna, Keczup i Mana. Tak, to nasza piękna torebka. Tak zwane first Moite... Proszę zwrócić uwagę, jak ciężko pracuje Katarzyna, by choć raz nazwana być prawdziwym gotem. Keczup, jako, że odziany w KOLEJARZA, prezentuje się tak, jak na kolejową lolytę przystało.
Teraz po kolei zdjęci z dziewczynkami <3
Proszę, że Chinki niby niskie są.
Goth Katarzyna z gospodynią spotkania Naszą Dobrodziejką.
Kawaii dziewczynka i jej kawaii spódniczka w kotki. Płakała, że wydała na nią dwa tysiące i jest teraz biedna.
Są i witraże od Haenuli. Właścicielka wyrażała się niepochlebnie o jakości.
Kaha znudzona już woskową miną gotha.
Gratis: KIESZONKIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII
Ogółem spotkanie udało się wyśmienicie. Żarty z Pana Yana i pracy z dziećmi zawsze umilają bowiem czas. Powstał piękny pomysł zaproszenia Króla Bodyline na kolejne Tea Party, jak również projekt o kryptonimie: Mr Yan and Misako REUNION! Niestety nasze opowieści o wizycie Yanka w Polsce są brane za bardzo udany trolling. No cóż... chciałybyśmy, by tak było.
To by było na tyle. Kahy i Keczupy mówią baj baj<3
EDIT: Zapomniałyśmy dodać, że powrotna trasa minibusikiem (20 minut miast 45) okazała się najprawdziwszym koszmarem i gdyby nie to, że cały dzień prawie nic nie jadłyśmy, to tylko torebka na rzyganie mogłaby uratować nasz honor. Tak więc mówimy: Baj Baj Sajkun. Już nigdy się nie zobaczymy!
Podziwiam Was dziewczyny i śledzę sobie te chińskie przeboje z uśmiechem na twarzy :)
OdpowiedzUsuńKeczup ma śliczną perukę, bardziej ładnie wygląda <3
Kaha, super outfit! Ale nie smutaj już na siłę, bo goci to się tak naprawdę lubią uśmiechać, wiem po sobie :P A twój uśmiech ładny przecież. ;)
I chcę spódniczkę w kotki!!!
"bardzo ładnie" miało być, nie wiem skąd to "bardziej" się wzięło, to pewnie ta godzina... o_o'
UsuńBardzo dziękujemy za takie piękne słowa, radujemy się wielce! Katarzyna chciała być wielce POSĘPNĄ gotką, choć raz w życiu XD
Usuń