środa, 30 kwietnia 2014

Różniste rauty - część pierwsza. Hipsterska mejscówka w Guangzhou, gdzie oglądamy sztukę.

- Musimy kiedyś napisać kosmetykową notkę na blogasia! - rzekła Kaha siedząc ze swoją ryżową maseczką na ryju.
- Pani to już 2 tygodnie temu miała notkę napisać! - odpowiedział Keczup z dziwacznie pieniącym się czymś na twarzy- Nasz blogaś i tak jest skończony! - ciężko określić, czy bomblowanie to naturalna funkcja owej maseczki, czy też przejaw narastającej irytacji
- Już piszę.... - Katarzyna już chciała opowiedzieć o topiących się na jej twarzy pachnących grudeczkach, ale patrząc na gromki wzrok Karola wiedziała, że nie znajdzie zrozumienia...

Dużo wykrzykników na początku. Pisanie bloga to dość kontrowersyjny temat - ma bowiem on wiele pozytywnych i negatywnych stron. Pomimo wielkiej chęci pisania, jak również wielu postanowień poprawy, wszystko zawsze kończy się tak samo. Katarzyna bowiem nigdy nie wywiązuje się ze swojego obowiązku, gdyż woli trwonić czas na OGLĄDANIE SUKIENEK, bądź też regularne czytanie tematu: "co dziś zdenerwowało gotki". Obiecała jednak złożenie samokrytyki, tak więc ostatecznie żelazna ręka Keczupa zezwoliła na powrót na łono partii. 

Takoż więc... opowiemy Wam, co tam ostatnio porabiałyśmy!

Chyba Wam jeszcze nie wspominałyśmy, ale pod koniec lutego naszą kantońską Polonię zasiliły kolejne dwie osoby. Troszkę u nas pomieszkiwali, a gdy postanowili się wyprowadzić... przenieśli się 2 bloki dalej. Tak więc, o ile nasza szkoła, a ich praca pozwala, możemy się dość często spotykać, jak również wspólnie udawać na mniej lub bardziej intelektualne lansy. 

Pewnego dnia nasz nieoceniony przyjaciel Pan Konsul Witold, zaprosił nas na wystawę organizowaną przez jego placówkę. Konsulatowe imprezy są zazwyczaj dość czerstw... znaczy się poważne, jednak są dobrą okazją do zapoznania ciekawych ludzi, czy też najzwyczajniej w świecie, można sobie smacznie podjeść. Owe argumenty, szczególnie ten ostatni - ryż z kurczakiem każdego dnia troszkę doskwiera nam jednak, skutecznie przełamały wszelkie opory.

Tym sposobem, wraz z naszymi znajomymi, odwiedziłyśmy wystawę dotyczącą Michała Boyma, polskiego misjonarza, który to jako pierwszy tak wspaniale opisał Chiny i zostawił po sobie wiele map etc. Gdyby ktoś był zainteresowany to podsyłamy link do opisu (proszę zauważyć, że Katarzyna została twarzą polskiej inteligencji!): TUTAJ WIECEJ O SAMEJ WYSTAWIE

O samej wystawie można by pisać wiele, jednak nie jest to przeintelektualizowany blogasek hipserski. Nie takiej nudy też od nas oczekujecie... Z resztą same byśmy nie zdzierżyły pisania o tym... tak więc mega skrót zdjęciowy z antropologicznym komentarzem!




Na początek oczywiście przemówienia i podziękowania. NAJNUDNIEJSZA ZE WSZYSTKICH CZĘŚCI KAŻDEJ TAKIEJ IMPREZY. Chińczycy udają, że słuchają...
Warto zwrócić uwagę na hipsterskie miejsce wystawy - była hala produkcyjna. Ogółem znajduje się ona w całym kompleksie takiego hipsterstwa. Przejedziemy się tam jeszcze kiedyś i Wam pokażemy!


Chińczycy, jak również i białe ryje udają, że czytają i że są zainteresowani.


Nas zainteresowała taka tutaj malutka rycinka z pyszniutką głową Buddy. Jak będziecie mieć okazję, to koniecznie spróbujcie tego owocu. Jest taaaaaaaaaaaaaaaaki smaczniusi! No i wygląda wielce ciekawie. Trzeba kupić i zrobić mu real focie.


Zanim się człowiek nie obejrzy, Chińczycy odsłaniają swoją prawdziwą naturę! Na szczęście wszystko było dobrze przygotowane i Panowie kelnerzy często donosili kolejne porcje! Kłamstwem byłoby stwierdzić, że poczęstunek nie był w obrębie naszych zainteresowań... W końcu przyszłyśmy tu bez lanczu... Niestety za pazerność pokarało. Katarzynę! A kogóż by innego... W jej paszczy znalazła się podstępnie.... wątróbka! Brrrrr.... Jeszcze teraz wzdryga się na ten zapomniany smak dzieciństwa:" Ma dużo żelaza... No zjedz troszkę..."


I przyszły desery... Aż wstyd nam było kolejny raz podchodzić... Jeden z panów kelnerów zarejestrował nasz pociąg do tego pysznego, jajecznego czegoś a'la tiramisu. Ptysie z śmietankowym kremem obtoczone w kremie czekoladowym to wielce ciekawy wynalazek - trudno je zjeść, ale mmmmm... i to za pieniążki polskich podatników!


Prześwietlona fotka z bohaterem dnia - Michałem Boymem. Każdy ma, mam i ja!


Tak, to tam był bufet. I te rozmowy "kuluarowe"...


Troszkę foć z okolicy. Na zdjęciu również plecy naszego nowego poznanego kolegi, który jako doktor filologii serbskiej, uczy chińskie dzieci polskiego. Tak się robi kariery w tym kraju Drodzy Państwo!


Intelektualną atmosferę podkręca piękna chińska sztuka...


W hipsterskiej okolicy można też szybciutko obfocić kilka par szorcików, a później sprzedać je na taobao. Jest zbliżenie na zadek - jest profesjonalizm! Co ciekawe, na żywo dziewczynka prawie zadka nie miała. Chiński fotograf jedno ujęcie robi tylko raz! W 5 minut można obfocić przynajmniej ze 3 pary szorcików. Przebieralnia oczywiście na ulicy.


Nawet najpiękniejsze chwile powoli dobiegają końca... wystawa pustoszeje.


Nasz kolega, jako, że mieszka w Chinach już 3 lata, stał się bardziej chiński niż Chińczycy i każdą chwilę ochoczo uwiecznia fotograficznie. Dzięki temu mamy taką oto piękną focię grupową<3 

W nagrodę za dotarcie na sam koniec tej nieco nudnawej notki... Mały borsuk z chlebem! Kolejna notka (miała być częścią tej, ale i tak już jest przydługawo) o wypadzie do KTV już w produkcji!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz