Każda osoba jarająca się naturalnymi kosmetykami wie, czym jest LUSH - brytyjską marką parającą się ręcznym wykonywaniem świeżych kosmetyków. Jedna z naszych czytelniczek napisała, że jej córka myślała "to sklep z cukierkami"! Cóż, można się pomylić, bo w sumie jest to taki sklep z cukierkami, tylko dla nieco większych dzieci. Pełen zapachów, kolorów i... glitteru. Jeżeli istnieje kosmetyczne niebo to jest nim flagowy salon Lusha w Londynie na Oxford Street. Zapraszamy na wspólne zwiedzanie!
Lush nie tylko nie testuje swoich kosmetyków na zwierzętach, ale również aktywnie walczy o zaprzestanie takowych haniebnych testów. Nie można więc zakupić tych cudeniek w Chinach. I bardzo dobrze! Tak zdecydowaną politykę firmy należy wspierać i szanować. Lusha widziałyśmy pierwszy raz w Czechach, gdy przez pół roku mieszkałyśmy w Pradze i już wtedy urzekł nasze serduszko (aczkolwiek nasza studencka bieda była wtedy wielka). Później mogłyśmy kupić ich kosmetyki również w Hongkongu, gdyż jest on wyjęty spod chińskiego prawa dotyczącego kosmetyków.
W Polsce nie mamy niestety salonu Lusha, więc trzeba wszystko zamawiać online ze strony angielskiej lub też obkupić się w kolorowe bomby i kremidła, gdy człowiek jest w Berlinie (chyba ze cztery salony tam mają!), Pradze, czy innych miastach. Bardzo ubolewamy, że nie ma salonu w Polsce, choć jest w Chorwacji lub na Ukrainie! Jawna niesprawiedliwość.
W Polsce nie mamy niestety salonu Lusha, więc trzeba wszystko zamawiać online ze strony angielskiej lub też obkupić się w kolorowe bomby i kremidła, gdy człowiek jest w Berlinie (chyba ze cztery salony tam mają!), Pradze, czy innych miastach. Bardzo ubolewamy, że nie ma salonu w Polsce, choć jest w Chorwacji lub na Ukrainie! Jawna niesprawiedliwość.
Jeżeli zależy Ci na kosmetykach, które są ekologiczne, a ich półprodukty nie są pozyskiwane w jakiś nieładny sposób (np. zbierane przez biedne dzieci z Azji Południowo - Wschodniej czy też Ameryki Południowej) to jest to firma dla Ciebie. Fajnie, że ktoś zwraca uwagę nie tylko na prawa zwierzątek, ale też na kwestie fair trade.
Kosmetyki są robione z kosmicznych wręcz rzeczy i pachną jak zielarska pracownia złowieszczej wiedźmy. Wspaniałość! Teraz całe nasze mieszkanie pachnie podejrzanym zielonym czyścikiem, który zakupiła Katarzyna. Uważajcie jednak! Niektóre rzeczy mają SLSy!
Ten zielony rulon, który widzicie na zdjęciu to właśnie ów czyścik. Nasza ziomalka zakupiła natomiast morskie cudo z... wielkim glonem, ale o zakupach będzie później. Najpierw przyjrzyjmy się samemu sklepowi!
Tak jak wspomniałyśmy, sklep znajduje się przy Oxford Street i ma dwa ogromne piętra plus kosmetyki rozłożone na półpiętrach. Niezależnie od tego, kiedy tam pójdziecie, w środku będą tłumy spragnionych kosmetyków turystów. To największy salon Lusha na świecie, a na dodatek ma również limitowane rzeczy dostępne tylko tam. Miliardy testerów i armia wykwalifikowanych oraz wielce uprzejmych asystentów? Tak! To zdecydowanie kosmetyczny raj!
Na miejscu można wypróbować wszystkie kosmetyki. Asystenci z wielkim namaszczeniem zmyją Wam makijaż, wymasują twarz i nałożą maseczkę. Oczywiście za darmo!
Jak widać nasza ziomalka skusiła się na taki wspaniały zabieg przy użyciu świeżej maseczki. Katarzyna wypróbowała natomiast maseczkę na dłonie. I to nie byle jaką! Wspaniałą, glutowatą substancję pomógł jej nałożyć na dłoń najpiękniejszy chłopiec świata pytając: "Czy mogę na chwilę pożyczyć Twoją dłoń?".
Kaha byłaby w stanie kupić od niego caluteńki sklep. A wszystko dlatego, że wyglądał jak najprawdziwszy punk, tylko umyty!
Tu mamy słynne świeże maseczki, które należy trzymać w lodówce i zużyć w ciągu 30 dni. Katarzyna rozsądnie nie zakupiła żadnej. Ilość maseczek i półproduktów do ich wykonania, którą obecnie dysponujemy, jest po prostu zatrważająca, więc celem oszczędności należy kręcić cuda samodzielnie, ha!
Musicie jednak przyznać, że są po prostu śliczne i wyglądają jak prawdziwe jedzenie. Koszt takiej maseczki to nieco ponad 7 funtów. Biorąc pod uwagę efekt, który można było zaobserwować na twarzy naszej ziomalki... są warte wszelkich pieniędzy!
Lush produkuje chyba wszystko, co możecie sobie wyobrazić. Od past do mycia twarzy, przez toniki, kremy, olejki, szampony, odżywki aż po....
po wosk do układania włosów i wąsa. Oczywiście w kształcie wielkiego, żółtego sera.
Kolejny kosmetyk, którym zachwyca się świat, jest szampon w kostce. To chyba jeden z najbardziej znanych kosmetyków Lusha. Ma wiele kolorów, do różnych rodzajów włosów i tak dalej, a poza tym wyglądają po prostu przepięknie i kolorowo. Nas jednak idea takiego szamponu nie do końca przekonuje. Dajcie znać, jeśli go używaliście, bo w sumie byłby świetny podczas podróży! Ale czy domywa włosy? Czy trudno go spłukać? Czy nie przerobi włosów na wielki kołtun? To są trudne dylematy!
Dostępne są również śmieszkowe mgiełki do ciała w opakowaniach przypominających sprej do mycia okna. Jak również obłędnie pachnące perfumy, które Kaha wrzuciła na wishlistę.
Kto był w Lushu ten wie, że kule do kąpieli to coś, co może dać człowiekowi baaardzo wiele radości. Kolorowe, brokatowe, wesołe kształty, tęczowe wzorki... Kąpielowe bomby są po prostu doskonałe.
Do wyboru mamy różniste małe kuleczki, które za zadanie mają głównie nawilżać i są przesycone olejkami (po 2,25 funta jedna). Dostępne również w kolorze złota i srebra! Wystarczy leciutko macnąć, a człowiek jest caleńki w brokaciku.
Są i większe, typowo musujące kule, których ceny wahają się między 3,5 a 5 funtów (czasem coś jest tańsze lub droższe). Musujące bomby są tak duże, że z powodzeniem można je podzielić na mniejsze części i użyć na dwie kąpiele, albo po prostu zaszaleć i popatrzeć, jak topią się nasze funty, huehue.
Jak jednak przetestować takie bomby w sklepie? Ha! Lush ma na to sposób! Wszędzie ustawiono umywalki i wanny, w których już rozpuszczono takie kule. Możemy przyjrzeć się wodzie, wymoczyć łapki, żeby sprawdzić jakie zostanie nam po tym nawilżenie, a także przekonać się, czy glitter z bomby zostanie na ciele. Nie widziałyśmy, by ktoś praktykował samodzielne wrzucanie kul do wody i wydaje nam się, że to jest jednak zabronione.
Lush idzie z duchem czasu i wyprodukował nawet takie oto... tęczowe fidget spinnery! To również kąpielowa kula. I tak, da się nią kręcić!
Bardzo wesołą rzeczą jest też kolorowa plastelina, która oczywiście można się również myć, a także ulepić z niej, co tylko człowiek zapragnie. Pani przy kasie lepiła akurat uroczego świniaka <3.
Co ciekawe, Lush ma też teraz kolorówkę. Można zakupić podkłady, szminki, cienie, pigmenty, rozświetlacze i inne ręcznie robione, świeże kosmetyki do makijażu. Ciekawy pomysł, jednak obawiamy się nieco o trwałość takiego makijażu, choć w sumie wszystko wyglądało na twarzy naprawdę pięknie. Oczywiście na miejscu można było wykonać pełen makijaż!
Na koniec zostawiamy chyba najpiękniejszą część sklepu, czyli wielką ścianę pełną najpiękniejszych mydeł świata. Kostki w kształcie serów, mleka, czy też owoców są bardzo fotogeniczne, trzeba im przyznać. Jak się je kupuje? Odcina się i waży, no chyba, że ktoś marzy o całej buteleczce mleka. Niestety są one dość drogie, bo 15 funtów za kawałek mydła nie zachęciło Katarzyny do zakupów. Strach pomyśleć, ile chcą za flaszkę! Oczywiście są droższe i tańsze mydła, ale te najciekawsze były niestety kosztowne. Poza tym... jaramy się ich wyglądem, ale mydło to nie jest nasz ulubiony kosmetyk (a dziobaka to nawet najmniej ulubiony).
Na koniec chciałyśmy pokazać Wam, jakie łupy zostały przywiezione do Polski. Zakupy skromne, bo mamy bardzo wiele kosmetyków do zużycia, a w związku z tym, że kosmetyki Lusha to kosmetyki świeże, mają one bardzo krótkie terminy przydatności do użycia. Nie bardzo da się więc zrobić zapasy. Planujemy też wspólny wyjazd do Londynu w niedalekiej przyszłości, więc wtedy obkupimy się bardziej.
Oprócz słynnych świeżych masek, Lush ma teraz w ofercie takie oto milusie galarety. Zakupiona została opcja z miodem, bo Śliczny Pan powiedział Katarzynie, że do suchej skóry ta będzie najlepsza!
Jesteśmy uber fankami rzeczy do mycia twarzy, dlatego w naszej kolekcji czyścików znalazł się taki oto węglowy Dark Angel dla Keczupasa i zielony, pachnący glut dla Katarzyny.
Bomby do kąpieli. Czy trzeba coś dodawać? Bomba zowie się Intergalactic!
Co ciekawe wiadomo jest, kto zrobił ten konkretny kosmetyk. Bardzo fajnie wiedzieć, że to praca jednej osoby i naprawdę kosmetyk został wykonany ręcznie, a nie przez jakąś maszynę. W tym momencie pozdrawiamy pana Alexa i Ahmeda!
Czy wiecie, że opakowania są poddawane pełnemu recyklingowi? Jeżeli przyniesiemy 5 opakowań po kosmetykach Lush, dostaniemy za darmo świeżą maseczkę <3 <3 <3! Naprawdę wiedzą, jak zachęcić człowieka do segregacji śmieci.
To już wszystko na dzisiaj. Czy podobała Wam się wizyta w sklepie Lusha? Czy znacie kosmetyki tej firmy? Jeśli tak to polećcie nam kilka Waszych must have. Chętnie zakupimy je przy kolejnej wizyce!
XOXOXO
Jestem szczerze zachwycona, tym jak prezentuje się ich sklep w Londynie! Wiele słyszałam o kosmetykach marki Lush, ale ani razu nie widziałam miejsca, w którym są sprzedawane - szczerze mówiąc nawet nie miałam o tym pojęcie i do tej pory sądziłam, że sprzedawane są tylko online, a nie stacjonarnie.
OdpowiedzUsuńCo do cen jak dla mnie, za taką jakość produktów są dość niskie, ale z drugiej strony, przez taki naprawdę naturalny skład mają one bardzo krótkie daty ważności, więc zakup nie rozkłada się w czasie :( Mimo wszystko chętnie ich kiedyś wypróbuje - mam nadzieję, że jak najszybciej zostaną wprowadzone do Polski, a wizyty w sklepie bardzo wam zazdroszczę <3
Zapraszam na koreańskie rozdanie u Sakurakotoo ❀ ❀ ❀
O tak mnie ta marka tez kupila. Uwielbiam ich kolory (faktycznie kojarza sie z cukierkami) ;D
OdpowiedzUsuńJa używam szamponu w kostce i Big. Oba super się sprawdzają. Nie używam ich do każdego mycia, tylko zamiennie z innymi szamponami. Nie robią nic złego z włosami, moje wręcz wygładzają. Do tego pięknie pachną i super się pienią, wiec domywają włosy. Jedyne co to trzeba je dobrze wysuszyć, zanim włoży się je do puszki z powrotem. W podróży to jest czasami niemożliwe, niestety.
OdpowiedzUsuńIle wspaniałości! Może kiedyś i u nas otworzą ten sklep :))
OdpowiedzUsuńMam kolejny sklep do odhaczenia w Londynie:) Rewelacyjna relacja, a londyński Lush wydaję się być mega;) Już wyobrażam sobie ten zapach zaraz po przekroczeniu progu sklepu:)
OdpowiedzUsuńAaaaa rzeczywiście, rajskie widoki! :)
OdpowiedzUsuńWygląda obłędnie! Niektóre produkty, można jeść oczami ;)
OdpowiedzUsuńTo wygląda na raj na moje oko! Przejrzę sobie ich stronkę i może wypatrze jakąś maskę peel-off. Tak w ogóle to pozdrawia was Bladolica z Instagrama. :*
OdpowiedzUsuńhttps://pokazswepiekno.blogspot.com
Istne niebo. To jest spełnienie moich marzeń. Gdybym jeszcze tylko miała jakiś sklep w pobliżu i pełny portfel :')
OdpowiedzUsuńMój blog
Byłam tam byłam! I oszalałam :D Chodziłam wąchałam, dotykałam, maziałam się :D Chcę tam jeszcze raz :D
OdpowiedzUsuńZazdroszczę! Raj na ziemi.
OdpowiedzUsuń+ obserwuję i zapraszam do siebie http://lubietestowac.blogspot.com/
uwielbiam Lush:) w Azji go kochają:)
OdpowiedzUsuńKosmetyki wyglądają obłednie, rzeczywiście można je pomylić ze słodyczami ;)
OdpowiedzUsuńWymiękłam przy umywalkach do testowania kuli :) Nie wyobrażam sobie na żywo, po prostu nie mogę uwierzyć, że takie sklepy są. Robi wrażenie i jeśli uda mi się w końcu wybrać do Londynu, z pewnością tam zajrzę :)
OdpowiedzUsuńSklep wygląda obłędnie! Przyznaję, że nie znałam tej marki i bardzo żałuję, że nie trafiłam na Twój wpis wcześniej, bo byłam w tym roku w Londynie. Ale na pewno przyjrzę się dłużej, bo jestem na etapie wyszukiwania nowych i jak najbardziej naturalnych kosmetyków :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia są imponujące! A te kule świetne :)
OdpowiedzUsuńAle tam kolorowo! Wizyta musiała być ciekawa. Chętnie bym się wybrała :)
OdpowiedzUsuńO matko! chyba bym oszalała! :D Zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńjakie cudowności! I kolory i pewnie smaki! mniam klaudia j
OdpowiedzUsuńUżywałam przez jakiś czas szamponu w kostce, potem mi się znudził -- ale moja mama bardzo lubi i każe sobie przysyłać z Anglii :). Sprawdza się bardzo fajnie, wszystko porządnie domywa i dobrze się spłukuje. Z tego, co wiem, moja mama lubi używać zwłaszcza w podróży. Natomiast uważałabym na galaretki! Kupiłam sobie w zeszłym roku na Gwiazdkę (a co!), i wszystko fajnie, ale im dłużej się jej używa, tym trudniejsza jest w obsłudze. Ślizga się, szarpie, kawałki odpadają i się marnują podczas mydlenia... Od czasu galaretki stawiam na kosmetyki w tych czarnych plastikowych słoiczkach, bo tam przynajmniej wiem, że wszystko zużyję.
OdpowiedzUsuńOd niedawna jestem również wielką fanką Lush i to również z powodu przesympatycznych i przystojnych panów sprzedawców tutaj w Walencji. Kupiłam szampon w kostce i muszę powiedzieć, że co prawda włosy są po nim tak miękkie jak czuprynka niemowlaka, ale niestety rozczesanie zajmuje wieki (jeśli nie nałoży się potem odżywki lub maski) bo robią się kołtuny. Mimo wszystko polecam, bo pięknie pachną, są poręczne no i w ogóle gadżeciarskie :D
OdpowiedzUsuńPolecam szampony w kostce, odkąd zaczęłam używać Godiva, to niczego innego już nie biorę. Wystarcza na długo, zmywa się tak samo łatwo jak szampon w płynie, domyway włosy pięknie, a Godiva dodatkowo je nawilża. Co do kolorowych, to mam jeden eyeliner (w pięknym odcieniu złota) i o dziwo, trochę się trzeba było namęczyć, żeby go zmyć. Ale £14 za buteleczkę to jednak trochę dużo, jeśli się nie korzysta z takich wynalazków na co dzień.
OdpowiedzUsuńMaseczki wyglądają genialne, jak gotowe pyszne lody! :) Ale bym poszalała :D
OdpowiedzUsuńOj taaak... patrząc na nie na żywo ciężko było opanować myśli na temat natychmiastowego ich pożarcia ;)
UsuńNaprawdę same cuda w tym sklepie... nawet umyty punk :)
OdpowiedzUsuń