Zachęceni sukcesem, jakim była wycieczka po Mekongu klik klik klik postanowiliśmy wykupić kolejną, w tym samym zaufanym biurze. Tym razem padło na hicior i must have, czyli tunele Vietkongu - Cu Chi. Jak powiadają Wietnamczycy, jeśli nie było się w tunelach i w muzeum wojskowym w Sajgonie, nie zrozumiesz Wietnamu (doliczylibyśmy do tego jeszcze truposza Ho Chi Minha). Wybór był taki - same tunele lub połączone ze zwiedzaniem wyśmienitej rzekomo świątyni Cao Dai. Z kilku źródeł czytanych i słyszanych dowiedzieliśmy się, że świątynia jest absolutnie wspaniała i godna odwiedzenia, padło zatem na opcję dłuższą. Wpłaciliśmy po 12 dolarów za osobę (drogość wiązała się z koniecznością zapłaty za wejściówkę do tuneli) i dawaj, jedziem!
Powstali jak co dzień o 6 rano (mniej snu na tej bakpakierce niż w pracy z dziećmi), powsiadali do autokaru i 3 godziny później złe ludzie pobudzili i popędzili do świątyni. Cao Dai to miejsce modłów wyznawców wietnamskiej religii kaodaizmu, który łączy głównie buddyzm, taoizm, konfucjanizm oraz elementy chrześcijaństwa, islamu, spirytyzmu, a nawet dżinizmu! Idea szalona, podobnie jak i gmach owego przybytku. Potężna bryła!
Kaodaizm głosi piękne i szlachetne idee, jak jedność wszystkich ludów, kapłaństwo kobiet, wiarę w reinkarnację i niewiarę w celibat. Nie byłoby to może aż tak dziwaczne, gdyby nie pewien element… Warto zauważyć, że każdy człowiek zasłużony dla świata może zostać świętym, a najważniejszymi Wielkimi Natchnionymi są Victor Hugo (tak, ten pisarz), Sun Yat-Sen (ojciec rewolucji w Chinach) oraz niejaki Nguyen (Binh Khiem, lecz nie znamy gościa).
Przybyliśmy oczywiście w momencie rozpoczynania się mszy, by obejrzeć wszystko na własne oczy. Cóż można powiedzieć… ludzie w szatach w różnistych kolorach siedzieli na podłodze i zawodzili pobożne pieśni. Turystów stłoczono na balkonie, w dwóch miejscach metr na metr, odgrodzonych barierkami. Jak łatwo się domyślić, jedynie ludzie stojący przy barierkach byli w stanie cokolwiek zobaczyć, reszta już tylko ich głowy lub aparaty, wyciągane w górę celem cyknięcia dwudziestego, identycznego zdjęcia. Wielce się wkurzyliśmy, lecz na szczęście dzielna kobiecina w podeszłym wieku zarządziła kolejność oglądania i pilnowała jej niczym Cerber! Pół minuty patrzenia, fotka i do tyłu! Niebawem i tak wszystkim znudziło się oglądanie siedzących ludzi, turysta rozlazł się więc w różne strony. My też, a jak!
Wspaniałe miejsce na turystę.
Orkiestra przygrywa wesoło!
Świątynia z różnych stron. Kolory i zdobienia miała, trzeba przyznać, szałowe.
Dziobak w swojej czapeczce, z nowym przyjacielem.
Po modłach, przyszedł czas na lunch, jak zawsze wyczekiwany! Zgroza dopadła wszystkich zebranych, gdy okazało się, że lunch trzeba opłacić z własnej kieszeni! O NIE! Menu było naprawdę imponujące i dań z kurczakiem mieli chyba ze 30, podobnie jak i z rybą, swinią i innymi cudami. Zazwyczaj w tego typu przybytkach jadło nie jest najlepsze (ryż z fasolą i kilkoma kawałkami tofu lub makaron z zupki chińskiej z ochłapem i dziwaczną zieleniną to najczęstsze przykłady), tu natomiast zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni! Jadło pierwsza klasa!
Pojedli, popili i dalej w drogę, tym razem do tunelów Cu Chi! Tunele te liczą sobie 250 km i są częścią wielkiej sieci, oplatającej calutki Wietnam. Tak, tak, istnieje podziemny Wietnam, tak zwany Wietnam POD! Wykorzystywane były oczywiście przez Wietkong, który chronił się w nich przed hamerykańskimi bombami, transportował ludzi i broń, miał podziemne szpitale, centra dowodzenia i arsenały (ale także szkoły czy świątynie), a ostatecznie pomogły zwyciężyć najezdzców!
Na początek trochę pamiątek z wujaszkiem Ho Chi Minhem! Pewne rzeczy są obowiązkowe i niezmienne.
Teren dostępny do zwiedzania to po prostu miejsce gdzieś w dżungli, z chatami krytymi strzechą i wejściami do tuneli. Chaty widoczne na zdjęciu są przerobione na bardziej fotogeniczne, za czasów partyzantki dachy były płaskie i równe z ziemią, by nie było ich widać. Schodki prowadziły w dół, do pomieszczeń mieszkalnych.
Jest i pierwsze wejście do tunelu! Jak widać, mały i zwinny Wietnamczyk wlezie, ale Amerykanin już raczej nie... Pan przewodnik zapytał: Grupo turystyczna! Kto odważy się wśliznąć do tunelu? Popatrzył z powątpiewaniem na zebranych, składających się z grupy Francuzów zwanych przez nas "grubasami", potężnych ziomków, seniorów po siedemdziesiątce i wysokich, przypakowanych chłopaczków z Niemiec i westchnął ciężko. Za dużo MakDonalda i KFC, zażartował. W końcu zgłosił się śmiałek namber łan! Dał radę!
Zachęcona tym wyczynem Agi (siostra Keczupasa) również postanowiła spróbować swych sił. Nie bacząc na klapki marki Sport zakupione swego czasu w najlepszym mieście Głandzo, poczęła wsuwać się dzielnie, by na koniec przykryć się klapką. Zwycięstwo!
Pan przewodnik ponownie począł wodzić wzrokiem po turystach. W końcu wytypował Keczupasa jako człowieka chudego, acz zwinnego jak wąż żerujący w dżungli! Nie było rady, trzeba było pokazać kunszt i dzielnie wleźć do tunelu!
Na sam koniec ośmielił się i Dziobak! Kazał robić sobie miliony fotek, ku uciesze gawiedzi. Głosił również hasła anty-amerykańskie!
Amerykanie bardzo długo nie wiedzieli o istnieniu podziemnych korytarzy i nie mogli zrozumieć, jakim cudem wietnamscy żołnierze pojawiają się znienacka w ich bazie, ostrzeliwują i zapadają się jakby pod ziemię! Czary jakie! Co więcej, nawet gdy wykminili już istnienie tuneli, nie byli w stanie znaleźć wejść do nich i nie przypuszczali, że sieć jest tak ogromna! A krwiożerczy Wietnamczyk mógł pojawić się wszędzie!
Kolejną atrakcją była prezentacja pułapek na Amerykanów. Tu panu przewodnikowi z uciechy aż zaświeciły się oczka, a na twarz wypłynął błogi uśmiech. Z pasją tłumaczył nam, jakimi to sprytnymi sposobami dokuczano najeźdzcy. Patrzcie i podziwiajcie! Tutaj mamy piękny kawałek trawy nieprawdaż? I kiedy taki żołnierz amerykański idzie sobie wesoło pogwizdując...
NAGLE AAAAAAA!!!!!! Wpada w taką oto dziurę najeżoną kolcami! HA HA HA HA! I nie ma już nogi! Dobrze mu tak! HA HA HA!
Pasja i radość, z jaką opowiadał tę i inne historie zaczęła nas nieco przerażać. Co by się stało, gdyby uczestnikami wycieczki byli Amerykanie?! Skoro po tylu latach młody Wietnamczyk czuje błogość z powodu urwanej nogi, to co dopiero weterani czy zatwardziały żołnierz w tunelu?!?!?! Roztrząsaliśmy tę kwestię, gdy nagle dopadła nas rewolucyjna myśl. A co robi Polak, gdy słyszy o wysadzeniu czołgu pełnego niemieckiego okupanta? HA HA HA, dobrze im tak! Bić Niemca! (wpis ma oczywiście charakter żartobliwy, nie szerzymy tu nienawiści do różnych nacji).
Kolejne wejście do tunelu oraz naturalna barykada. Widzicie tą malutką dziurę tam na dole? Wietnamczyk się wślizgnie!
Gdzieniegdzie poustawiano manekiny, prezentujące różne scenki rodzajowe. Pani ta wywołała kolejną historię rodem z pola bitwy... Pan powiadał tak: czy widzicie tą niewiastę? Ładna, nieprawdaż? A amerykański żołnierz ile miał lat? 18? 20? Właśnie tak! O czym myśli chłopak w takim wieku? O zabawie oczywiście! Idzie sobie okupant do baru, pije piwo, jedno drugie trzecie, dosiada się piękna, niewinna dziewczyna i zaczyna zagajać. Chłopakom po piwku rozwiązują się języki, snują opowieść... "A, jutro idziemy do naszej bazy, straszna bieda, musimy wstać o 6 rano, bo dowódca zarządził wymarsz, straszny knur, nie da pospać. A co potem? A, pewnie będziem bić tych wstrętnych żółtków, mamy taką zasadzkę za trzecim drzewem od prawej, żółtek tylko postawi nogę, a wybuchnie bomba HA HA HA". I co się dzieje? O 5.55 żółtki napadają na obóz i wszystkich wyrzynają. Dlaczego? Bo Wietkong JEST WSZĘDZIE! HA HA HA!
Czemu wrzucamy zdjęcie kamieni? HA! Bo to nie są kamienie. W glinie twardej jak stal pozostało bardzo wiele metalu wytopionego z... tak, Z BOMB. Amerykanie zrzucili na Wietnam niewyobrażalne ilości pocisków. Rozminowanie potrwa kolejne... 300 lat!
Z amerykańskim czołgiem zdobycznym. Prawdę powiedziawszy, gdy Niemcy z nim pozowali, to aż się człowiek zapienił!
Dziobak postanowił wykrzykiwać w kierunku Niemca słowa powszechnie uznane za obelżywe i cały czas bredził o partyzantce.
Prezentacja kolejnych pułapek na wroga. Pan, który na początku wydawał się przewodnikiem idealnym (do tego stopnia, że nawet chcieliśmy mu dać napiwek) objawia kolejne stadia swej zapalczywości. Co prawda nie dziwimy się Wietnamczykom, że walczyli z inwazją amerykańską (o okropnych zbrodniach Amerykanów chyba wszyscy wiemy, jeśli nie, to kolejna notka coś Wam o nich opowie), jednak są pewne granice "interaktywności" wystawy. Każde z nas bałoby się zostać z takim panem sam na sam, a co dopiero w tunelu. Nie dziwimy się, że Wietnamczycy to jedyny naród, który pokonał Hamerykańców. Nie oparli się też samemu Czyngis Chanowi i nie złamała ich tysiącletna władza Chińczyków. Tacy hardkorowi!
W tunelach znajdowały się również warsztaty "zbrojmistrzów". Nie każdy pocisk wybuchał, więc sprytniutko je rozbrajano i UWAGA, rozcinano polewając wodą (coby nie wybuchły od tarcia piłą). Z takiej bomby można wyprodukować wiele własnej broni. NIE CHCECIE WIEDZIEĆ JAKIEJ...
Nareszcie przyszedł czas na najbardziej jarający niektórych element zwiedzania! POSTRZELAJMY SOBIE! W Internecie można spotkać legendy miejskie o rzucaniu granatem w krowę. Oczywiście za odpowiednią cenę. Nie wiemy, czy są prawdziwe, bo nie interesuje nas tego typu rozrywka. Jednak nasz ziom na własne uszy słyszał, że za bodajże 500 USD można RAZ wystrzelić z bazooki. HA HA HA. Ale zabawa. Co więcej, człowiek ten zdecydował się na strzał!
Tutaj było nieco skromniej. Zabroniono już strzelać z AK47 (odrzut był za duży), ale za kilka dolców za nabój można walić z Maszingana czy innych straszliwych broni. My nie reflektujemy i na takie zabawy (z powodów ideologicznych, nie ze skąpstwa), jednak...
Są tacy, co przewspaniale się bawili na strzelnicy. Podczas, gdy nam uszy pękali. A któż taki? Oczywiście Francuzy grubasy!
Wnętrze partyzanckiej chaty.
I prezentacja wspaniałych sandałów zrobionych z opony. Miały one sprytną technologię mylącą wroga i można je było zakładać na dwie strony, tak by robić mylne odbicie stopy (że niby człowiek cię cofał, podczas, gdy naprawdę szedł naprzód). Komentarz Dziobaka: HA HA! Głupie Hamerykanie! Nabrali się na klapki z opony! HA HA!
Kolejną z atrakcji wyśmienitych była przebieżka po tunelach. Pan wielokrotnie rzucał hasła: A tu, za 23 kilometry jest Kambodża, tędy 8 kilometrów i do rzeki, 5 kilometrów tunelami do bazy Amerykanów etc. Są to przecież całkiem duże odległości do przedzierania się przez dżunglę, a co dopiero podziemnymi przejściami. Na szczęście dano nam zobaczyć, jak to było naprawdę. Maksymalnie można było przejść 100 metrów. Pierwsze wyjście po 15 metrach. Tunel zwężał się coraz bardziej. Tak naprawdę na początku można było iść w kucki, później trzeba by się już było czołgać. Oczywiście tunele są wąskie i baaardzo słabo oświetlone. Miało to dać przewagę drobnym Wietnamczykom, którzy mogą się wcisnąć tam, gdzie rosły Amerykanin nie wejdzie. Nie zalecano wchodzenia tam turystom z problemami z oddychaniem, z kolanami, czy kręgosłupem. Katarzyna mimo posiadania wszystkich owych problemów, zdecydowała się choć na 15 metrów. Z Dziobakiem na plecach! Keczupas, Agi i Kuba na 30 metrów. Grubasy oczywiście na nic. I... naprawdę było ciężko. Pomijając aspekty psychologiczne, to przeciskanie się tam jest zwyczajnie bardzo męczące fizycznie. A podobno odcinki udostępnione turystom poszerzono i umocniono.
Następnie Pan pokazał nam kuchnię partyzantów. Opracowano specjalne metody wyprowadzania dymu daleko poza miejsce, w którym gotowano. szeregi malutkich kominków rozbijały dym. Wiadomo, że taki dym może łatwo zwabić bombardowanie.
Pokazano nam też, co jedli Wietnamczycy i... no nie były to delikatesy. Jedli oni kasawę (maniok) i zapijali herbatą. Popróbowali i zrobiło im się głupio, że tak narzekają na kuchnię chińską. Za to pewnemu chłopcu z Korei (wyglądał on jak zawodowy gracz w LOLa) bardzo zasmakowało i naładował pełne kieszenie, by mieć jeszcze na później!
Atrakcje dobiegły końca i trzeba było wracać do autokaru. Najbardziej kawaii uczestnik wycieczki, pan z siwym bobem wyglądający jak skrzyżowanie starego Indianina z Iggym Popem, zrobił sobie jeszcze tylko 30 selfie z Ho Chi Minhem i już byliśmy gotowi do drogi...
Gdyby nie to, że w jednej z sal projekcyjnych napotkaliśmy wycieczkę rodaków. Trzeba przyznać, że prelekcje o budowaniu tuneli, sposobach odprowadzania wody, trującego gazu, wyszkolonych oddziałów "szczurów tunelowych" (szczuplutkich żołnierzy, głównie z Korei i innych sprzymierzonych z Amerykanami krajów, którzy to jako "ochotnicy" schodzili do tuneli) były naprawdę ciekawe i żałujemy, że wycieczka nasza takich rzeczy się nie dowiedziała.
Na szczęście znamy wszelkie pułapki na Amerykanów i wiemy, że Wietkong był WSZĘDZIE. Wpis ten jest nieco ironiczny, ale chyba pokazuje pewną ważną rzecz: Wietnamczycy widzą w sobie wyłącznie ofiary. To, co zdarzyło się w ich kraju, było naprawdę straszne, jednak nadal nie potrafią oni powiedzieć: My też strzelaliśmy. A raczej potrafią, ale z jakiegoś powodu brzmi to tak: MY STRZELALIŚMY LEPIEJ! HA HA HA HA HA!
Mamy nadzieję, że podołaliście tej długiej notce. Turystyka wojenna jest niestety bardzo trudnym tematem...
Ciekawe czy ja bym się wcisnęła do takiego tunelu :D
OdpowiedzUsuńWpis ciekawy ^^ Wy podróżujecie, a ja siedzę i podróżuję na krześle czytając was. Czekam na kolejną notkę.
http://azjatyckiecukierki.blogspot.com/
Fajnie to opisujecie,bardzo ciekawe historie o wojnie w Wietnamie
OdpowiedzUsuńa te zdjecia bardzo pobudzają wyobraźnie,super
Niesamowita ta wycieczka, a najbardziej podziwiam Katarzynę, że weszła do tego tunelu. Pan przewodnik musi być prawdziwym patriotą i pasjonatem. Strach trochę, ale na pewno go nie zapomnicie.DCz
OdpowiedzUsuń