poniedziałek, 8 lutego 2016

*UWAGA: drastyczne zdjęcia i dużo do czytania* O Wojnie Wietnamskiej i wszystkich krzesłach Prezydenta Nguyena - Muzeum Pozostałości Wojennych i Pałac Zjednoczenia w Sajgonie



Czas na ostatnią notkę z Sajgonu i przeniesiemy się już do Wietnamu Środkowego! Natchnieni naszymi przygodami w tunelach Cu Chi, postanowiłyśmy odwiedzić więcej zabytków dotyczących wojny w Wietnamie. W notce tej chciałybyśmy pokazać Wam drugą stronę wojny. Wojny, w której ofiarami byli przede wszystkim cywile. Wojny, która naprawdę zrujnowała Wietnam. 
Nie jesteśmy wielkimi fankami dark turismu (no dobra, pomijają mauzolea dyktatorów), jednak są miejsca, które odwiedzić trzeba. Nieco obawiałyśmy się przekroczenia progów tego muzeum, gdyż wiele czytałyśmy o okropnych zdjęciach tam ukazanych. Drastyczność tego miejsca porównywana jest z Polami Śmierci w Kambodży. Jak wiecie, te drugie bardzo nami wstrząsnęły klik klik klik. Jak było tym razem? 

Zanim udaliśmy się do Muzeum Pozostałości Wojennych, trzeba było naładować baterie i pożreć pożywną zupę. W tym celu postanowiłyśmy udać się na Ben Thanh -  to najstarszy bazar w mieście, który znalazł się nawet na banknocie! Miejsce to swoisty symbol miasta, jest niezwykle istotne i dla samych mieszkańców, i dla turystycznej gawiedzi. Zakrzyknięto więc: Pajdzom na bazar i... zapakowaliśmy się do taksika. Jak wiecie, obecnie podróżujemy z siostrą Keczupasa, Agnieszką i jej kawalerem Kubą, tak więc podział takiego przejazdu na 4 osoby w połączeniu z dobrymi cenami takich usług w Wietnamie, nieco nas rozleniwiło. Trzydziestostopniowy upał tylko utwierdził nas w tej decyzji. I oto jesteśmy!

Już na samym początko nastała BURDA! 
Przy samym wejściu ustawił się pan sprzedający kokosy. Kuba to wielki fan kokosków i bredzi co jakiś czas o zostaniu turystą kokosowym, a nawet o rozkręceniu biura podróży specjalizującego się w wycieczkach kokosowych! Zamówiliśmy sobie po potężnym orzechu każdy i pan raz dwa ciachnął maczetą, wbił słomeczkę i można już popijać. Błogość tą zakłócił niestety potężny zgrzyt, przyszło bowiem do płacenia. Dajemy panu kasiorę, a on nie pali się do wydawania reszty!
- Panie, co pan?! Gdzie reszta? - zakrzyknął Kuba.
- Nie ma. Kokos 50 tysięcy sztuka.
Wielce się zdenerwowaliśmy. 50 tysięcy to 10 złotych polskich za jednego! Tymczasem normalna cena wynosi 15 tysięcy, drobna różnica. Oszukańczy kokosowiec upierał się przy swoim, a w dodatku zaczął rozłupywać kolejnego, by nam go wcisnąć! Zdrada!
- Panie, tak nie może być! Dawaj kas, nie chcemy twoich zdradzieckich kokosów! - krzyczeliśmy, próbując mu oddać towar. - MILICJA!
W końcu, po potężnej burdzie i kilku wymachach maczetą, gdy już zaczęli zbierać się biali ludzie, człowiek ugiął się i zwrócił kas. Odeszliśmy obrażeni, ostrzegając jeszcze kilku zainteresowanych przed oszustem. Niestety, ale w Wietnamie często próbują naciągnąć czy oszukać turystę, trzeba być zawsze czujnym!

Popijając kokoska, spacerowaliśmy bazarem, rozglądając się za jakąś strawą. Nagle złapał nas dziarski panoczek i zaprosił do budy, a raczej lady, na śniadanie w wietnamskim stylu. Za super długą ladą panie na bieżąco smażyły ryż i mieszały zupę, wydając kolejne michy i wyrabiając tysiąc procent normy.



Zamówiliśmy różne potrawy, wśród nich słynną zupę pho z krowiną. Bardzo dobra! Pan był tak miły, że rozłupał nasze kokoski, dzięki czemu zupę zagryzaliśmy miąższem. Niebo w gębie!



Pojedli, popili, czas na zakupy. Tu widać mnogość owoców, niektóre widzieliśmy pierwszy raz w życiu. Zakupiliśmy mistyczny owoc o nazwie głowa Buddy, ale niestety zapomnieliśmy o nim i kisił się w plecaku cały dzień. Wieczorem średnio był już zjadliwy...



Wietnamska kawa. Azja kojarzy się zazwyczaj z zieloną herbatą, tymczasem mamy wielką niespodziankę: Wietnam jest trzecim na świecie producentem kawy (w zależności od roku bywa i drugim). Produkuje on więcej kawy niż ryżu, a jak wiadomo Wietnam jest jednym z najbardziej wiodących producentów tego zboża. W Delcie Mekongu zbiera się go nawet trzy razy do roku!




I oczywiście dział odzieżowy.




Nie trzeba jechać do Tajlandii! Wszystko kupisz na miejscu i zadasz szyku turystycznego!



Bazar ten naprawdę cieszy oko. Egzotyczne owoce, lokalne jedzenie, wybór wietnamskich herbat i kaw, czy też lokalne rękodzieło czynią go wyjątkowo barwnym. Niestety ceny rzucane białym ludziom są skandaliczne. Istnieje możliwość targowania się, jednak mimo wszystko i tak wychodzi drogo. Turyście z Niemiec, czy też opętanemu szałem kupowania Chińczykowi, nie przeszkadza to zwykle, jednak nam, biednym Polakom, już tak. A szkoda, bo herbaty były tam zaiste wspaniałe. Mimo wszystko, bazar ten warto odwiedzić. Ciekawe, jak bardzo ceny dla lokalsów różnią się od tych turystycznych...


Pełni dobrego ducha, udaliśmy się do Muzeum Pozostałości Wojennych w Sajgonie. W dwudziestym wieku Wietnamem wstrząsnęły aż dwie wielkie wojny. Pierwsza, to wojna z Francuzami (tak zwana I Wojna Indochińska), druga to powszechnie znana Wojna Wietnamska (II Wojna Indochińska). W tej drugiej przeciwko komunistycznemu rządowi północy walczyły zjednoczone siły pod przywództwem Amerykanów. Trzecia, znacznie mniejsza już wojna (III Wojna Indochińska) to wietnamska inwazja na Kambodżę i obalenie reżimu Czerwonych Khmerów. Pierwszą wojnę możemy nazwać narodowowyzwoleńczą (zrzucamy kolonializm), druga, to wojna o zjednoczenie państwa pod władzą komunistów (Amerykanie lepiej wiedzą, jakiego ustroju nam trzeba), trzecia, to wojna o wpływy w regionie (Amerykanie wolą już reżim niż więcej komunistów, z jakichś powodów Chińczycy też). Muzeum nie upamiętnia wszystkich trzech. Skupia się na WOJNIE WIETNAMSKIEJ, bo to ona odcisnęła największe piętno na narodzie wietnamskim. Muzeum jest opowieścią o tym, jak do wojny doszło, jak przebiegała i jakie jej skutki do dzisiaj ponosi Wietnam.


Wstęp kosztuje grosze. Dla obcokrajowców bilety kosztują 15 tys. dongów (około 3 złote), dla Wietnamczyków 2 tys. Przewidziane są zniżki dla studentów, weteranów etc. Dzieci mają darmowe wejście, choć nigdy w życiu nie pozwoliłabym swojemu dziecku na oglądanie tego. Dlaczego? Zaraz opowiemy...

Na początku mamy bardzo lajtowe sale. Zdjęcia pokazują Ho Chi Minha z dziećmi, dobrych komunistów etc. Widzimy też setki plakatów z bratnich krajów - oczywiście wspierających stronę wietnamską. Setki zdjęć z protestów, też tych amerykańskich (pokazują nawet ofiary śmiertelne, czy los żołnierzy, którzy odmówili udania się do Wietnamu) budują obraz wojny niesprawiedliwej i bardzo jednostronnej. Pomijając fakt, że my absolutnie i bezwzględnie identyfikujemy się z owym ruchem antywojennym i wojnę ową uważamy za skandal, to widzimy silny mechanizm propagandowy. Wietnamczycy to ofiary najazdu i ludobójstwa. 




Kolejne sale to gratka dla miłośników broni. Widziałyśmy wielu zapalonych turystów oglądających karabiny maszynowe czy bazooki. Czy pamiętacie historię z poprzedniej notki? Tak, to tutaj odbywała się dyskusja o strzelaniu do krowy...







Kolejne sale są już dużo trudniejsze. Widzimy zdjęcia dokumentujące przebieg wojny. Do światowej opinii publicznej docierały niepokojące sygnały dotyczące tego, co działo się  w Wietnamie. By udokumentować amerykańskie zbrodnie wojenne wysłano fotografów i reporterów z Ameryki, Europy i Japonii. Świat zobaczył szokujący obraz tortur, zastosowania broni biologicznych i chemicznych. Poniżej słynne zdjęcie "Napalm Girl", które jest niczym w porównaniu do innych zdjęć przedstawiających działanie tego specyfiku. Nie potrafiłyśmy i nie chciałyśmy jednak pokazywać Wam zdjęć płonących żywcem ludzi, czy zdjęć poparzeń. Ogółem zrobiłyśmy niewiele zdjęć...


Następną szokującą wystawą, jest "Agent Orange". Jak wiecie z naszej poprzedniej notki, Wietkong ukrywał się w tunelach. Północ kraju była pokryta dżunglą, co dodatkowo utrudniało Amerykanom interwencje w ich stylu. Wpadli więc na wspaniały pomysł, coby spalić dżunglę pestycydami. Hmmm... wspaniały plan. Kogo obchodzą cywile tam mieszkający... Jak postanowili, tak i zrobili. Oblali kraj paskudnymi, żrącymi substancjami, które wypalały ziemię do gołego. Dodatkowo okazały się one zanieczyszczone i w efekcie prócz zniszczenia terenu mamy uszkodzenia i mutacje genetyczne u ludzi. Wystawa pokazuje zdjęcia dzieci z dwoma głowami, czy bardzo skarłowaciałe etc. Mutacje i deformacje są aż trudne do wyobrażenia. Nagle naszym oczom ukazują się... ludzkie płody w formalinie. Również baaardzo zdeformowane. Nawet nie umieszczone na jakimś podwyższeniu. Po prostu dwa płody wrzucone do szklanego prostopadłościanu pełnego formaliny. Cóż... Azjaci mają inne podejście do dzieci nienarodzonych. Mimo wszystko widok też zaszokował chyba najsilniej. Umierające w męczarniach noworodki rodziły się jeszcze w 2000 roku. A może nadal się rodzą...


Mamy jeszcze salę ze zdjęciami pokazującymi kraj podnoszący się z rozbicia, otrząsający się z koszmaru wojny. Nostalgiczne zdjęcia krajobrazów, które mimo, że zniszczone, to znów zaczynają się zielenić. Ludzi, mimo że opiekujących się chorymi bliskimi, to robią to z uśmiechem. Przekaz jest prosty: Naród wietnamski nie dał się złamać. I nigdy nie da.

Dziedziniec muzeum obfituje w samoloty, helikoptery i czołgi. Jest to sprytny sposób na przyciągnięcie widzów. Choć po obejrzeniu wystawy w budynku, czołg już tak nie jara.







Kolejną częścią jest replika więzienia opowiadająca o sposobie traktowania jeńców. Kukły umieszczone w celach robią piorunujące wrażenie. Podobnie, jak same eksponaty. Pomyślcie, że w pierwszej klatce trzymano bodajże 6 więźniów. W drugiej, jeśli dobrze pamiętam 10.



Czy Muzeum Pozostałości Wojennych jest muzeum wartym odwiedzenia? Tak. Każdy, kto gości w Ho Chi Minh City i chce lepiej zrozumieć historię współczesną powinien je odwiedzić. Czy pokazuje obiektywny obraz wojny? Oczywiście, że nie. Bardzo ciężko jest zaprojektować muzeum o takiej tematyce i być obiektywnym. Wietnamczycy na pewno nie chcieli być obiektywni. Obiekt ten spełnia silną funkcję propagandową i w zasadzie jego poprzednia nazwa lepiej oddaje ducha wystawy. Jest to muzeum Amerykańskich Zbrodni Wojennych. Warto pamiętać jednak, że nie tylko Amerykanie walczyli w Wietnamie (wspierali ich również Australijczycy, Nowozelandczycy, Filipińczycy czy Koreańczycy). I... jak głosi nasza poprzednia notka: Nie tylko Amerykanie strzelali klik klik klik... Trzeba dodać, że wszystkie zdjęcia są bardzo estetyczne i nie ukazują okrucieństwa niepotrzebnie. Część z nich jest tylko sugestywna, a mimo to działa. Wyszłyśmy stamtąd nienawidząc narodu amerykańskiego.


I na koniec statystyki Wojny w Wietnamie w porównaniu do II Wojny Światowej i Wojny w Korei. Zostawiamy je do samodzielnej interpretacji.


Kolejnym wspaniałym zabytkiem odwiedzonym tego dnia był Pałac Zjednoczenia, dawna rezydencja prezydenta Wietnamu Południowego. Potem władzę w całym Wietnamie przejęli komuniści i czci się już tylko Ho Chi Minha. Jest to ojciec obecnego narodu wietnamskiego, wielbiony na każdym kroku. Zgadnijcie, kto jest na każdym banknocie? TAK! 

Atrakcja ta, nie była kosztowna, jednak... spełniły się  nasze najczarniejsze przewidywania. 



Była więc sala konferencyjna prezydenta Nguyena.



Dywan prezydenta Nguyena (prezent od Chińczyków).



Widok z okna prezydenta Nguyena na trawnik prezydenta Nguyena.



Salonik prezydenta Nguyena do przyjmowania ambasadorów.



I stojak na parasole prezydenta Nguyena. TAK. To nogi prawdziwego słonia. Ogółem widzieliśmy wiele krzeseł (tych służbowych i prywatnych), foteli i stołów. Wszystko, a jakże, prezydenta Nguyena!



Dla odmiany helikopter prezydenta Nguyena i miejsce po upadku dwóch bomb zrzuconych przez pilota Nguyena na prezydenta Nguyena. Na szczęście udało mu się zbiec, gdyż przechwycony od Amerykańców helikopter (z przekreśloną markerem flagą) zawsze czekał w pogotowiu, a schron mógł znieść wiele i uratować życie prezydenta. Czy to Ho Chi Minha, czy to Nguyena czy jeszcze innego. Czy wiecie, że Cho Chi Minh urodził się jako Nguyen Sing Cung? Jeteśmy pełne podziwu dla specjalistów w dziedzinie historii Wietnamu.


To muzeum mógł uratować tylko legendarny bunkier. Dawaj! Pajdziom do bunkra!



A w bunkrze... biurko prezydenta Nguyena i radiostacje prezydenta Nguyena (no dobra, jego ludzi - na pewno o nazwisku Nguyen).





Była też wielka kuchnia, gdzie przygotowywano bankiety prezydenta Nguyena.



I samochody prezydenta Nguyena.



Resumując: Było to najgorsze muzeum w jakim nasza noga postanęła. A odwiedziłyśmy kiedyś muzeum z krzesłami Puszkina i regularnie bywałyśmy w Muzeum Matejki. Jeśli nie jesteście wielkimi fanami prezydenta Nguyena (jesteście?) to możecie sobie odpuścić tą atrakcję.

Po dawce muzealnych atrakcji przeszedł czas na pozerski posiłek. Dziś jemy makaron! Żadnych sajgonek, zupy pho, smażonego ryżu ani hot pota, ha!



Do tego wspaniała wietnamska kawa! O jej parzeniu będzie w notce kulinarnej, gdyż zasługuje ona na coś więcej, niż dwa zdania na koniec notki. O nie, w tle widać, że sajgonki jednak zostały zamówione!




I już można ruszać w nocne bałnsy po Sajgonie. 





Mamy nadzieję, że ktoś dotrwał do końca tej notki. Trafiły się dwa dość ciężkie tematy obok siebie, ale obiecujemy, że w kolejnych wpisach będzie już weselej. Do zobaczenia w Hoi Ah - mieście tysięcy lampionów.

3 komentarze:

  1. W jakich czasach żyjemy, że trzeba ludzi ostrzegać przed dużą ilością tekstu? :< Zauważyłam już u siebie, że im więcej tekstu w poście, tym mniej komentarzy T^T
    Notka świetna, przyjemnie się czytało mimo momentami smutnej tematyki. Uwielbiam Wasz styl pisania ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze, że nie dość, że odwiedzacie o takich miejscach i je opisujecie.
    Swoją drogą spotkanie czegoś takiego jak obiektywne muzeum historyczne to trochę niemożliwość (oczywiście wiele osób się zbulwersuje, że jak to, ale choćby nasze rodzime muzeum powstania warszawskiego też nie grzeszy obiektywnym podejściem do tematu).

    btw wszyscy Wietnamczycy, których znam mają na nazwisko Nguyen :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba tylko wy potraficie w zgrabny sposób połączyć wojnę w Wietnamie z wesołą historyjką o kokosach. Z chęcią odwiedziłabym takie muzeum, aczkolwiek na widok ludzkich płodów w formalinie chyba bym nie wytrzymała. To musiał być straszny widok. Nie mam pojęcia jeśli chodzi o podejście Azjatów do tego, ale przeraża mnie sama myśl o umieszczaniu takich rzeczy w muzeum.


    http://azjatyckiecukierki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń