sobota, 26 marca 2016

Jak zostać tajskim mistrzem kuchni? Szybki kurs gotowania w Tajlandii


Jaka jest Wasza ulubiona kuchnia azjatycka? Naszą jest rzecz jasna kuchnia chińska… no dobra, to czerstwy żart. Najbardziej kochamy hindusa i jest to jedyne jedzenie za które jesteśmy w stanie zapłacić relatywnie dużo pieniędzy. Jednak tylko o krok ustępuje mu kuchnia tajska. Kiedy tylko bardzo zmęczy nas gotowanie w domu lub też szukanie  czegoś jadalnego, to idziemy po prostu na pad thai albo jakąś zupę Tajów i od razu życie wydaje się milsze i piękniejsze.


W Tajlandii zawsze smakuje nam praktycznie wszystko. No, może nie licząc pewnej małej wpadki z Jungle Curry, które to Katarzyna zamówiła w wersji dla lokalsów, i to ku zgrozie uroczego Lady Boya, który nas obsługiwał. Nie dość, że było to piekielnie ostre, to jeszcze na dodatek z jakiegoś dziwacznego cierpkiego jakby jabłuszka, którego Katarzyna nie polubiła już wtedy, gdy sprzedały jej ów owoc urocze khmerskie dzieciaczki klik klik klik. Jest to chyba jedyne jedzeniowe niepowodzenie, które sobie przypominamy. Tajlandia jawi nam się jako raj na ziemi, nie dlatego, że jest piękna i słoneczna, tylko ze względu na kuchnię. Wszędzie można dostać pyszne jedzonko, które dodatkowo kosztuje grosze. Można się najeść za 7-10 zł. I to bardzo często już z napojem ze świeżutkich owoców. Ale wpis o tajskiej kuchni to rzecz na przyszłość. Dzisiaj chcemy Wam opowiedzieć o niej tak jakby od środka.

Każdy z krajów Azji Południowo-Wschodniej ma w swojej turystycznej ofercie kursy gotowania. Nasz wyjazd do Wietnamu i Laosu miał dość napięty harmonogram, tak więc nie zdecydowałyśmy się na taką atrakcję (choć wietnamskiej kuchni żałujemy mocno…). Do Tajlandii udałyśmy się odpocząć (tak tak, po wakacjach trzeba odpoczywać) i zdobycie umiejętności samodzielnego upichcenia zupy tom yum plasowało się wysoko na liście do zrobienia. Chodzi w końcu o nasze przeżycie w Chinach! Siostra Keczupasa takowy kurs odbyła i chwaliła go sobie jako dobrą atrakcję, więc pomimo tego, że początkowo wydał nam się dość drogi, to jednak jest to INWESTYCJA. Toteż czem prędzej nabrały ulotek i zabrały się do wybierania szkoły. Chiang Mai oferowało ich baaaardzo wiele. Wszystkie mają dość zbliżone ceny i oferty. My zdecydowałyśmy się na dużą, doświadczoną szkołę, która prócz oddziału w mieście ma również filię na farmie organicznej, z której to pochodzą wszystkie składniki. A tak naprawdę, to głównie skusiło nas to, że była 3 minuty drogi od naszego bakpakierskiego hostelu. Jej nazwa to Asian Scenic i polecamy szczerze:)

Nie ma co się rozpisywać! Najpierw kilka informacji praktycznych, a później zabieramy się za gotowanie!


* Rodzaje kursów: całodniowy (jakoś milion godzin) i półdniowe (godzin 4) w wersji porannej i popołudniowej
*Cena 800-1000 batów (90-110) za kurs półdniowy. Całodniowy był droższy o jakieś 30 czy 50 zł 
*Wliczone: produkty, instruktor władający mową angielską, księżeczka kucharska
* Co gotowaliśmy: na półdniowym kursie przygotowuje się potrawy z pięciu wybranych grup. Obowiązkowe jest curry i sajgonki. Pastę uciera się i zużywa do curry. Jemy więc 4 potrawy.

Wybrałyśmy kurs półdniowy, bo nieco lękałyśmy się stania nad wokiem w upale i następstw zjedzenia miliarda potraw. Najważniejsza porada! NA TAKI KURS NALEŻY PRZYJŚĆ BARDZO GŁODNYM. WSZYSTKO CO UGOTUJEMY BĘDZIEMY PÓŹNIEJ POCHŁANIAĆ!


Jak widać sale są przestronne i dobrze wyposażone. Zadziwilo nas to, jak wiele ludzi przyszło. Nie było praktycznie wolnego stanowiska! Wszystko jest jednak zaaranżowane bardzo sprytnie i nie było tłoku i ścisku. A dodatkowo nam trafiła się najlepsza sala - z klimą!



Mówi się, że każdy Taj czy Tajka potrafi gotować. Jednak nie każdy potrafi nauczyć tego innych ludzi. Nasza instruktorka okazała się świetnym pedagogiem, a do tego niesamowicie pogodną i całkiem śmieszną osobą. Cechy niezbędne, by nie zwariować, gdy się naucza. Czegokolwiek.

Na początek poznaliśmy podstawowe przyprawy używane w kuchni tajskiej. Galangal czy kaffir lime mogą brzmieć dość egzotycznie, ale są dostępne nawet w Polsce. Tajowie używają jednak tylko świeżych ziół. Suszone są przeznaczone dla turystów XD



Kolejnym wspaniałym punktem kursu była wizyta na lokalnym bazarze. Pani nauczyła nas, co trzeba zakupić i czym różnią się poszczególne produkty, oraz odkryła przed nami największą tajemnicę. Słodycz kuchni tajskiej ma źródło w cukrze palmowym. Roztopiony smakuje dość podobnie do miodu.




Czy wiecie, że młody ryż jest tańszy niż zeszłoroczny? Dokładnie odwrotnie niż z ziemniaczkami. Czemu tak jest? Ten tegoroczny jest nieco glutowaty.





Słynna kaffir lime. Używa się i liści i skórki.



Keczup z malutkim kawaii jackfrucikiem. Czy wiecie, że chlebowiec jest mega odżywczy? Podobno można by nim zwalczyć klęskę głodu!



Po powrocie z bazaru zaczynamy od typowego tajskiego poczęstunku i dobrych życzeń. Pani uświadamia nas też, że trzeba się uśmiechać nawet, gdy jedzenie wyjdzie nam paskudne. Wtedy nikt nie zauważa. No, może oprócz nas samych.



Zabrałyśmy się hardo za gotowanie, krojenie i poznawanie tajników przygotowania dobrego pad thaia. Próbowałyśmy już wcześniej robić to w domu, jednak mimo, że dobry, nigdy nie wyszedł nam idealny. Sekretem jest świeży sos z tamandarynowca i wyżej wspomniany cukier trzcinowy. Ogółem byłyśmy silnie podjarane i zaaferowane, a wszystko toczyło się bardzo szybko, toteż na początku nie miałyśmy zwyczajnie czasu robić zdjęć. Wszystko by się przypaliło, a Pani by pokrzykiwała;) Smażenie musi być bowiem krótkie, ale w bardzo wysokiej temperaturze.

A tymczasem... pierwsze dania gotowe! Na początek kategoria stir fry: Pad Thai (<3<3<3) i kurczak z nerkowcem. Wyszły nam wyśmienicie! Obiecujemy przepisy.


Teraz przechodzimy do sajgonek. Jest to potrawa, którą spotkać możemy i w Chinach i w Wietnamie i w Tajlandii. Sajgonka sajgonce nierówna. Mają różne ciasta, różne farsze, a na koniec można je albo usmażyć, albo uparować, albo i jeść świeże. Te akurat były nadziewane tofu i kiełkami. Ciasto z przenicy, które kupujemy świeżutkie, musimy zużyć bardzo szybko. Już po 10 minutach jest suche!

Przygotowanie farszu.


Wysmażanie farszu.



I zawijanie sajgon! Czyja wyszła wyjątkowo ładna i symetryczna?


Pan Koreaniec, jako specjalista od smażenia, czuwa nad odpowiednim przypieczeniem naszych sajgon. Nie myślcie, że którykolwiek z uczestników kursu pomylił się do tego, która sajgonka jest jego. Wszyscy hardo pilnowali!



Po nażarciu ryjów przyszła kolej na najważniejsze: ucieranie pasty curry. Wydaje Wam się, że czerwone curry jest najostrzejsze? Nic bardziej mylnego! Popatrzcie na proporcje. Zielone curry to cichy morderca!



Pasty będziemy ucierać w moździerzu. Można kupić je gotowe lubo też utrzeć w maszynie. Jednak na kursie jesteśmy bardzo true. Najpierw wszystko drobniutko kroimy. Im lepiej skrojone, tym mniej ucierania.


Jak widać Katarzyna radzi sobie z tym całkiem nieźle, a w oczach jej widać pasję do miażdżenia.



Gotowa pasta wygląda tak. Ta pomarańczowa to czerwone curry z dodatkiem orzeszków ziemnych.



Pasty czekają grzecznie na swoją kolej, bo my zabieramy się za przygotowanie zup! Yay! Nauczymy się robić Tom Yum i zupę z mleczkiem kokosowym. NAJLEPIEJ NA ŚWIECIE.


Jak widać wszystko wykonujemy z świeżutkich składników, a nasza Pani Instruktorka pokrzykuje hardo: "Chicken in! Shrimps in! Figher to 9 o'clock!" I takie tam. 

Czy wiecie, jaki jest najbardziej tajny składnik zupy Tom Yum?


Tajskie zupy je się z ryżem. Zazwyczaj taka porcja starcza, by najeść się na pół dnia. A tu jeszcze curry trzeba ugotować...


Kiedy gotujemy, mając do dyspozycji pastę curry, wszystko jest jakieś prostsze. Składniki, pasta, mleko kokosowe i już gotowe. Curry Katarzyny ma dużo pasty, bo lubi ona bardzo ostre wersje. Keczupasa jest bardziej łagodne. Wybrała ona Massaman Curry. Indyjska nutka musi być. Niestety wszyscy mieli przygotowaną taką samą ilość mleka kokosowego. Jest to chyba jedyny minus podczas całej tej gotowaniny. Niewystarczająca ilość mleczka nie pozwala uzyskać odpowiedniej konsystnecji. W tajskiej kuchni wszystko robimy z emocjami. Również w ten sposób odmierzamy przyprawy czy dodatki.



Curry trzeba nieustannie mieszać, bo wszystko dzieje się bardzo szybko. To jeden z pozytywów gotowania po tajsku. Gotujemy szybko i naprawdę prosto.




Uff... wszystko gotowe! Teraz należy zasiąść do stołu i spróbować wszystko zjeść...







Jak się potem okazało, tylko Karol Keczup, w swoim legendarnym skąpstwie była w stanie wszystko pochłonąć!

Jeśli kiedykolwiek będziecie mieć okazję uczestniczyć w takim kursie, czy to w Tajlandii, czy w innym kraju Azji Południowo Wschodniej, to nie wahajcie się nawet sekundę! Wspaniale spędzony czas, baaaardzo sympatyczne towarzystwo i pyszne jedzonko, to nic w porównaniu z wiedzą, którą wyniosłyśmy. Spodziewajcie się kolejnych wpisów z przepisami, bo zdobyłyśmy całą masę wspaniałych przypraw i składników. Jak tylko odnajdziemy, w którym pudle wszystko ukryłyśmy do przeprowadzki zaprosimy Was do poczytania o...

HAULU Z TAJSKIEGO BAZARU:)

Życzymy Wam smacznego jajka i Wesołych Świąt. I zmykamy spać, bo my ten dzień spędzimy... tak. Z chińskimi dziećmi.

8 komentarzy:

  1. Narobiłyście mi apetytu, idę zrobić tofu.

    OdpowiedzUsuń
  2. jesuuu czekam na przepisy <3 hehe a że w domu siostra uczy się na kucharza to jej sie wiedza przyda i mi będzie gotować XD <3


    moonskillx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nasza pani Ma nigdy nie zaakceptowałaby tak nędznie utartej pasty! Kazała ucierać przez bite pół godziny, aż była doskonale homogeniczna! Ręce bolały, ale jadło wyszło wyśmienite, zwłaszcza massaman curry.

    http://azja.ninja/ (he, he, a nuż ktoś się skusi na nasze tajskie klimaty?)

    OdpowiedzUsuń
  4. To Niemcy tak ubijali! Nam pani kazała zająć się najgorszym, czyli massaman curry, smażyć to w oparach papryczek chilli i trzeć, nie było lekko. Skoro tak się chwalicie wszem i wobec to proszę pokazać tajskie dania, przygotowane w Polsce na niedzielny obiad!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale zazdroszczę! Kocham tajską kuchnię i często gotuję takie potrawy! Jednak nie pogardziłabym takim kursem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zupelnie sie zgadzam - kuchnia tajska i hinduska sa NAJ. Wciaz zaluje ze wynioslam sie z Tajlandii, wlasnie ze wzgledu na zarcie. Tajskie sajgonki sa o niebo lepsze, niz w Sajgonie!
    I mialam to szczescie, ze mieszkalam u Tajki, ktora uwielbiala gotowac i sama prowadzila lekcje gotowania. Czesto mnie zapraszala do siebie na jedzenie i na pichcnie.
    Oooh jakze ja teraz tesknie tam...

    OdpowiedzUsuń