Dłuuuugo zbierałyśmy się do tej notki... Miałyśmy ją napisać od razu, gdy tylko nasz samolot uderzył o glebę na lotnisku w Warszawie. Czasu było wiele, gdy leżałyśmy na kanapach w swoich domach rodzinnych, grzejąc stare kości przed kominkiem. Mogłyśmy kreślić wpis, gdy zajmowałyśmy się szeroko pojętym nicnierobieniem i załatwianiem powrotu na studia. Cóż z tego, skoro nie było chęci? Niechętnie wracamy myślami do pobytu w Chinach, gdyż nadal jawi się nam on jako traumatyczny. Każdy, kto jeszcze ma siłę nas słuchać, może się dowiedzieć, że Chińczyki są wstrętne, oszukańcze i się nie myją. Keczup regularnie krzyczy, że na co jej ten chiński, skoro nigdy w życiu nie chce mieć do czynienia z tymi ludźmi! Katarzyna jest bardziej oszczędna w nienawiści, ale Chińczyki też nie raz zalazły jej za skórę.
Trzeba było jednak uporządkować pewne fakty i odpowiedzieć sobie na ważne pytanie - dlaczego zdecydowałyśmy się przerwać trzyletni pobyt w Chinach i wrócić do ojczyzny? Miałyśmy przecież kupę pieniądza i egzotyczne podróże na wyciągnięcie ręki! Niestety nie miałyśmy kilku rzeczy i to właśnie one skłoniły nas, by w końcu powiedzieć DOŚĆ! Oto one!
0. Chińczyk złodziejstwo ma we krwi!
Punkt zero, gdyż był to bezpośredni impuls i przyczyna powrotu. Krótko mówiąc, Chińczycy okradli nas w drodze na lotnisko (kiedy miałyśmy lecieć na wakacje do Polski), Katarzyna straciła torebkę, a w niej paszport, przez co przepadł nam lot i tysiące złotych. Wcześniej okradziono nas i oszukano wielokrotnie, lecz to ostatecznie przelało czarę goryczy. Nie będziemy się w tym temacie nazbyt rozpisywać, bo wszystko jest tutaj ---> CHIŃCZYKI KRADNĄ!
Ciekawostka - ten pan kradnie ajfony przy użyciu PAŁECZEK!
1. Niezjadliwe jedzenie
Nie wiemy, kto rozpuścił tą plotę, jakoby chińska kuchnia była jedną z najlepszych na świecie. Dla nas owa kuchnia równa się rybie z głową, kurzym łapkom i smażonej sałacie, a wszystko obficie posypanym glutaminiankiem sodu. Jedzenie jest pośledniej jakości, często skażone, bo pozwolenia i certyfikaty wydaje się za łapóweczkę. Kupujemy cukinię. Jak smakuje? W ogóle nie ma żadnego smaku! A morele? Jak marchewka! Wspaniałe rzeczy! To może idziemy jeść na mieście? Niestety, z wyjątkiem drogich restauracji "pod obcokrajowców", większość gastronomii powoduje u nas skręt kiszek i wesołą randkę z kibelkiem (najstraszniejsze wydarzenie miało miejsce, gdy dwa dni umierałyśmy po pizzy). Uliczne budy? A zaglądaliście kiedyś do ich "kuchni"? Zresztą smród od nich bijący i brudne naczynia moczące się cały dzień w misce na środku ulicy nieco nas zniechęcają... Nic to, trzeba iść do supermarketu po coś jadalnego! Niestety, każda wizyta w markiecie (a był to "zachodni" Karfur) kończyła się rozstrojem nerwowym, bo:
a) absolute nie było nic zjadliwego
b) wszędzie kłębiły się hordy Chińczyków
c) można było ogłuchnąć, gdyż panie ekspedientki stojące co 5 metrów reklamowały produkty, używając przy tym głośniczka
Jak sobie radziłyśmy? Zasadniczo wyspecjalizowałyśmy się w kilku potrawach, a były to:
a) makaron z pomidorami i/lub bakłażanem (bez sera, bo za ser liczyli jak za złoto)
b) makaron z cukinią i/lub szpinakiem z mlekiem kokosowym
c) ryż zalany curry z bakłażanem, pomidorami i kartoszką
Największy problem pojawiał się przy okazji śniadań, bo dostępna była albo słodka mięciutka bułeczka albo ohydny kleik. Czasami robiłyśmy coś na kształt owsianki, jadłyśmy banana, lecz najczęściej NIC. Konieczność jedzenia wywoływała w nas wielki stres, więc pod koniec przerzuciłyśmy się na gotowe dania z Family Martu (bardziej lubiany przez nas odpowiednik 7/11). Wyglądało to mniej więcej tak:
Keczup: O, jest świńskie curry! Może wezmę! Choć w sumie ostatnio miałam po nim skręt kiszek...
Katarzyna: Nie będę jeść świniny! Może ta ryba? Ale jest ona ohydna i są w niej pikle...
Keczup: To może ten klops?
Katarzyna: Nie, raz myślałam, że po nim umrę!
Keczup: To może spaghetti? Jest tylko trochę ohydne!
Katarzyna: Dobra!
Prócz tego odwiedzałyśmy kilka lokali, czy to z sushi, czy z kuchnią tajską, lecz niestety ciągłe stołowanie się w tych ekskluzywnych miejscach zrujnowałoby nas doszczętnie! Co ciekawe, wszelkie produkty sprowadzane (czy to ser żółty czy mleko kokosowe z Tajlandii czy przyprawy z Malezji) w Chinach były droższe niż w Polsce! Dlaczego? Ano Chińczycy postanowili wspierać swój rodzimy wstrętny i skażony produkt, a importowane straszliwie opodatkować!
Komu potwora na kolację?
Obecnie, gdy jesteśmy już w Polsce, każde wyjście do markietu to dla nas wielka atrakcja, bo możemy kupić JEDZENIE! Serio, nic nas tak nie jara, jak codzienne zakupy! Jest chleb, jest ser, jest masło! Ba, są nawet takie szaleństwa jak warzywa i owoce w swoich własnych smakach! A wszystko po taniości!
Zainteresowanych chińską kuchnią bez cenzury zapraszamy tu --> chińska kuchnia UWAGA OHYDA
2.Ukrywanie swojej tożsamości
Jak wielokrotnie pisałyśmy, w Chinach oficjalnie angielskiego mogą uczyć jedynie native speakerzy. My, jak również rzesze naszych rodaków, bądź też Ukraińców, rosyjskich bogiń, czy też latynoskich zalotników, native speakerami nie jesteśmy. WIĘC JAK?! Ano najprościej... udając. Oczywiście agencje kazały nam wmawiać rodzicom, czy szkołom, że jesteśmy z Wielkiej Brytanii, Kanady, czy innych angielskojęzycznych krajów. My sami wmawialiśmy agencjom, że mieszkaliśmy/studiowaliśmy/pracowaliśmy w UK czy innych takich. Czy wszyscy w to wierzyli... hmmm... zastanówmy się.
Kolega z pracy, Ukrainiec, opowiadał wszystkim, że jest z Australii. W końcu ma blond włos i mógłby na nim zahodować nawet loczek. No cóż... gdy się go poznawało, to jego angielski był OK, ale jakoś tak z każdym dniem było coraz gorzej. Niestety radziecki akcent nie jest taki prosty do upilnowania...
Pewnego dnia moja, Katarzyny, przyjaciółko-agentka powiedziała, że ma dla mnie wspaniałe lekcje prywatne. Oczywiście powiedziała rodzicom, że jestem z Kanady, bo tak jakoś wyglądam jej na Kanadyjkę. Pomyślałam sobie: NIE, LYDIA, NIE! WYGLĄDAM NA ROSJANKĘ! Musisz mówić ludziom prawdę, żeby mnie właśnie za Rosjankę nie brali (Polaki jednak są lepiej oceniane niż Rosjanie)!
Ale nic to, poszłam na lekcję i dzielnie pilnowałam, żeby mnie się jakieś coś nie wyrwało. Jedna z matek była bowiem nauczycielką angielskiego w podstawówce, a druga wykładowcą akademickim mówiącym biegle po angielsku... Niestety wypytywała ona bardzo o Kanadę, moją znajomość francuskiego i to, jak radzę sobie w tak ciepłym klimacie etc... Bałam się bardzo, że zostanę przyłapana, więc opowiedziałam wzruszającą historię o tym, jak to moi rodzice wyemigrowali z Polski do Kanady, żeby dać swoim dzieciom lepszą przyszłość, ale my bardzo nie lubimy tego kraju, bo jest tam tylko śnieg i drzewa.
Do kolejnej pięknej historii odpalcie sobie proszę ten oto hymn Kanady:
Prowadziłam w pewnej szkole średniej English Club, w którym dyskutowaliśmy o różnistych krajach. Na pierwszy ogień poszła oczywiście moja ojczyzna: Kanada. Oczywiście podawałam dzieciom statystyki i różne takie rzeczy, ale również odpalaliśmy hymny poszczególnych państw. Najpierw dzieci odśpiewały swój wzniosły chiński hymn. Następnie przyszła kolej na mnie. Śpiewanie Oh Canada, gdy patrzy na Ciebie 50 par chińskich oczątek nie jest łatwe. Szczególnie, gdy nie do końca znasz tekst. Na szczęście sprytnie pobrałam wersję karaoke i śpiewałam, trzymając się za serce. W momentach największego zawodzenia udawałam silnie wzruszenie. Ach, to wzbijanie się na szczyt zdolności aktorskich! Młodzież biła brawo na stojąco i kolejne 10 minut śpiewaliśmy ten rzewny hymn razem.
Niby udawanie nie jest niczym szczególnie trudnym, ale... czy serio to jest ważne z jakiego kraju pochodzisz? Czy serio nauczyciel pijak, który wcale nie przygotowuje swoich lekcji jest lepszy od Ciebie tylko dlatego, że urodził się w UK? To wszystko powodowało pewien dyskomfort. Nigdy w życiu i w żadnym miejscu na świecie, nie przyszło nam do głowy, żeby wstydzić się tego, że jesteśmy z Polski. Mało tego, uważałyśmy, że Polska to fajny kraj i nigdy nie miałyśmy kompleksów wobec rówieśników z Europy Zachodniej. Ciągłe pilnowanie się, żeby coś się nie wymsknęło po polsku, (tak jak tutaj -> UPS, WYDAŁO SIĘ!) nie było dla nas.
Choć w sumie, po wyborach, zdarzało nam się czytać jakieś artykuły o Panie D. Duda i premierze Kanady i myśleć sobie... Oh! Canada! Our home and native land!
3. Chińczyki to świnie
Pomijając oszukiwanie, pomiatanie Tobą w pracy, kradzieże, wyzywanie za to, żeś biały człek i inne nieprzyjemności, skupimy się tu bardziej na tak zwanym świństwie codziennym. Ohydne charkanie i plucie, gdzie popadnie. Zawsze wszyscy nas pytają, czy to prawda, że Chińczycy plują. NIESTETY, najprawdziwsza. Jest to tak obrzydliwe, że ciężko opisać. Za każdym razem, gdy słyszałyśmy soczysty chark, zbierało nam się na wymiot. Plucie zawsze i wszędzie, czy to w metrze na podłogę czy w sklepie czy w szkolnej sali. Do dziś robi nam się słabo na wspomnienie baby, która wsiadła do nocnego dalekobieżnego busu i pierwsze, co zrobiła to solidnie charknęła i splunęła na podłogę.
Do tego dodajmy palenie papierosków WSZĘDZIE. Warto dodać, że nie są to papierosy w naszym rozumieniu. NIE WIEMY Z CZEGO TO JEST. Chyba z czystej smoły, formaliny i smogu prosto z Pekinu. Smród jest tak ohydny, że idąc 10 metrów za palącym człekiem, dusisz się. Spacerując sobie ulicą, należy poruszać się slalomem, by omijać palaczy! Ulica to pikuś, bo Chińczyk lubi sobie przypalić i w kolejce do bankomatu (wewnątrz budynku oczywiście) i w budynku metra i w windzie i zasadniczo wszędzie. Wybrałyśmy się kiedyś na walkę Muay Thai w Tajlandii i spędziłyśmy jakieś 3 godziny siedząc za Tajem, który odpalał papieroska za papieroskiem. Wierzcie lub nie, nie robiło to na nas najmniejszego wrażenia. Ba, stwierdziłyśmy, że te cygarety to w sumie przyjemny mają zapach!
Do tego dochodzi też kwestia dzieci, które robią pod siebie gdzie popadnie. Internet często naśmiewa się z Chińczyków, bo a to dzieciak nasikał na podłogę w Pałacu Carów w Moskwie, a to w muzeum czy innym prestiżowym gmachu. A tak bardziej codziennie to oczywiście ulica (szykowna aleja pod salonem Rolexa też się nada), restauracja, w której akurat jesz, a dziecko przykuca sprytnie pod stolikiem, w H&M między wieszaki czy w pociągu na stolik (wszystko to historie autentyczne). Robienie pod siebie jest tak modne, że produkuje się nawet specjalne gacie i śpiochy z dziurą w wiadomym miejscu, żeby nawet ściągać nie trzeba było! Dodajmy darcie mordy, gdzie tylko się da oraz konieczność bicia się z Chińczykami w metrze, a uzyskujemy prawdziwe piękno Państwa Środka!
Do tego dodajmy palenie papierosków WSZĘDZIE. Warto dodać, że nie są to papierosy w naszym rozumieniu. NIE WIEMY Z CZEGO TO JEST. Chyba z czystej smoły, formaliny i smogu prosto z Pekinu. Smród jest tak ohydny, że idąc 10 metrów za palącym człekiem, dusisz się. Spacerując sobie ulicą, należy poruszać się slalomem, by omijać palaczy! Ulica to pikuś, bo Chińczyk lubi sobie przypalić i w kolejce do bankomatu (wewnątrz budynku oczywiście) i w budynku metra i w windzie i zasadniczo wszędzie. Wybrałyśmy się kiedyś na walkę Muay Thai w Tajlandii i spędziłyśmy jakieś 3 godziny siedząc za Tajem, który odpalał papieroska za papieroskiem. Wierzcie lub nie, nie robiło to na nas najmniejszego wrażenia. Ba, stwierdziłyśmy, że te cygarety to w sumie przyjemny mają zapach!
Do tego dochodzi też kwestia dzieci, które robią pod siebie gdzie popadnie. Internet często naśmiewa się z Chińczyków, bo a to dzieciak nasikał na podłogę w Pałacu Carów w Moskwie, a to w muzeum czy innym prestiżowym gmachu. A tak bardziej codziennie to oczywiście ulica (szykowna aleja pod salonem Rolexa też się nada), restauracja, w której akurat jesz, a dziecko przykuca sprytnie pod stolikiem, w H&M między wieszaki czy w pociągu na stolik (wszystko to historie autentyczne). Robienie pod siebie jest tak modne, że produkuje się nawet specjalne gacie i śpiochy z dziurą w wiadomym miejscu, żeby nawet ściągać nie trzeba było! Dodajmy darcie mordy, gdzie tylko się da oraz konieczność bicia się z Chińczykami w metrze, a uzyskujemy prawdziwe piękno Państwa Środka!
Mając powyższe na uwadze, obmyśliłyśmy nawet piękne przysłowie, a brzmi ono: Po chińsku to po świńsku!
Ktoś chętny na więcej świństwa? Zapraszamy na nasz bestsellerowy wpis --> obrzydliwe zwyczaje Chińczyków
4. Brud i smród
Chiny to piękny kraj, o tak! Cel wielu wyjazdów turystycznych, wspaniała cywilizacja i szalone zabytki, takie cuda można tam znaleźć! Jest tylko jeden szkopuł... Otóż, Chiny śmierdzą. Mają swój specyficzny smród, którym według nas jest połączenie starego śmietnika niemytego od miesiąca, z gnijącymi odpadkami, starego oleju i najtańszego sosu sojowego robionego zapewnie z tych odpadków. Chińczycy absolutnie nie dbają o czystość tak siebie, jak i miejsca zamieszkania. Mają syf w swoich mieszkaniach, po ulicach walają się śmieci, a statystyczny przechodzień zawsze rzuci odpadek gdzie? Oczywiście pod nogi! Oprócz paru szykownych ulic w naszym mieście Guangzhou, reszta to obskurne, nigdy nie remontowane budynki, slumsy, miałkość i bylejakość. Okolice te były przez nas nazywane "świńskimi dzielniami", z uwagi na ogólną prezencję, jak i smrodek. Najgorzej było jednak w pobliżu restauracji, posiadających stoliki na ulicy. Otóż jedzący Chińczyk wyrzuca odpadki oczywiście pod swoje nogi! Następnie wesoło zajada w tych właśnie ochłapach! Przypomnimy, zazwyczaj panowała tu temperatura powyżej 30 stopni i wilgotność 80-90%. Czy domyślacie się już, jak woniało z tych bud już w środku dnia (a sprzątanie dopiero wieczorem!)? NO WŁAŚNIE.
Jedlibyście?
5. Chęć bycia "poważnym młodym człowiekiem sukcesu"
Powiedzmy sobie szczerze, fajnie jest pomieszkać w egzotycznym kraju (szczególnie będąc człowiekiem z silną zajawką na Azję), pojeździć po okolicznych krajach i liznąć kawałka świata. Praca była co prawda wkurzająca, ale płaca godna, a godzin do przepracowania niewiele (chyba, że ktoś jest pracoholikiem pokroju Katarzyny). Wszystko pięknie, tylko... ile można? Praca z dziećmi ani nas za bardzo nie interesowała, ani nie planowałyśmy się tym zająć w przyszłości. Można tak pożyć rok, dwa, trzy, ale w którymś momencie człowiek zaczyna się zastanawiać - czy ja tak chcę już całe życie? Czy chcę w wieku lat 30+ wrócić do Polski/Europy bez prawie żadnego doświadczenia zawodowego prócz uczenia chińskich dzieci? U nas dodatkowym bodźcem była kwestia tego, że nie obroniłyśmy prac magisterskich przed wyjazdem na chińskie stypendium i 2 lata studiów na nic! Zdecydowałyśmy - czas żyć, wracać, stać się magystrem, a potem zaprzedać się korpo i łupać kasę, ewentualnie iść w jakieś biznesy. Aktualnie ponownie jesteśmy studentkami szacownego Uniwersytetu Jagiellońskiego a wykładowcy proszą nas, byśmy nie szerzyły nienawiści do Chińczyków na zajęciach (gdyż antropolog winien zachować dystans!).
Uniwiersytet nasz!
O naszej punkowej, bądź też blackowej przeszłości pisałyśmy już w notce o Londynie, więc nie będziem poruszać tego tematu, ale gdyby 10 lat temu ktoś nam powiedział, że będziemy żyć w kraju komunistycznym, to pewnie splunęłyśmy mu pod nogi, a Dziobak zakrzyknąłby JABOL PUNK DZIOBAK! Człowiek zakochany w Chinach i pragnący jak najmocniej je poznać, przymyka oczy na wiele rzeczy. Niestety z biegiem czasu i coraz silniejszym zmęczeniem codziennym życiem tam, serio nie mogłyśmy wielu rzeczy dłużej przemilczeć. Czemu wszyscy nazywają Xi Jinpinga PREZYDENTEM Chin? Przecież to sekretarz Partii Komunistycznej! Czemu przy okazji zjazdu Partii nie działa internet? Czemu żaden poważny zespół nie przyjeżdża do Chin? Czemu nasze heavy metalowe płyty są tu nielegalne? Czemu w telewizji, teatrze i wszędzie nadaje się tylko miałkość?
Nasze nielegalne płyty. Jakby to wujaszek Mao zobaczył...
Gdy byłyśmy w Yunnanie, w pierwszym roku chińskiego życia, dotarłyśmy na skraj Tybetu. Tam nikt nie chciał od nas paszportu w hostelu. Mówiono: to nie są Chiny. Szkoda, że nie mogłyśmy podystkutować o tym nawet z naszymi wykształconymi znajomymi. Podobnie, jak o tym, że Tajwan to nie są Chiny...
Do Chin przyjechałyśmy jako wegetarianki. I to z długim stażem... Niebawem powstanie osobna notka: To nie jest kraj dla wegetarian, w której opowiemy, co i jak. Uwierzcie, w Chinach jest z tym naprawdę trudno. Prócz tego nie ma praktycznie możliwości kupienia kosmetyków cruelty free, Nasi Przyjaciele wymagają bowiem testowania wszystkiego na zwierzętach. Ale o tym już naprawdę w kolejnej notce..
Do tego wszystkiego oczywiście dochodzą powody bardziej prozaiczne, jak tęsknota za naszymi rodzinami oraz najmilszymi przyjaciółmi nie-Chińczykami. Ileż można przegapić ślubów, pogrzebów, narodzin, wesołych chwil przy choince i jajcu i karpiu? Co prawda, zbliżająca się zima powoduje lekką panikę, ale co poradzić. DOŚĆ TEGO CHIŃCZYKI!
Notka ta jest dość emocjonalna, wybaczcie nam brzydkie i niepoprawnie polityczne słowa o naszych żółciutkich przyjaciołach. Pozdrawiamy spod kołder! Pa! :*
Ciekawie się czytało ten post, każdego kto będzie chciał się wybrać do chin odeślę do tego postu, masakra ;) Najbardziej mnie rozbawiło, że nie mogłaś być Polką tylko Kanadyjką :D
OdpowiedzUsuńWyjazdy krótkoterminowe, turystyczne polecamy, choć trzeba się przygotować na liczne trudności :). Nie polecamy jedynie Chin jako miejsca do życia na stałe, bo ciężko to jednak wytrzymać nerwowo... Co do Kanadyjki to my bardzo długo wzbraniałyśmy się przed tym i normalnie mówiłyśmy, że jesteśmy z Polski, ale w maju tego roku rząd wprowadził regułę, że tylko nejtiwi mogą uczyć i agencje przymuszały już do wciskania kitu :P.
UsuńCzytałam z przyjemnością bo uwielbiam Wasze wpisy, ale i z ogromnym współczuciem, że przeżyłyście takie okropieństwa!
OdpowiedzUsuńA dziękujemy bardzo! Cóż, dzięki naszym przygodom z Chińczykami możemy prowadzić bloga jeszcze dłuuuugie lata XD.
UsuńWszyscy Chińczycy kradną? A znacie każdego z nich?
OdpowiedzUsuńA czy napisałyśmy, że wszyscy? Kradzieże zdarzają się na tyle często, okradziono nas i naszych znajomych tyle razy, że można stwierdzić, że Chiny to złodziejski kraj. Wiadomo, uczciwi ludzie też są (raz nawet chińskie media roztrąbiły sytuację, jak to uczciwa Chinka oddała zagubioną kartę kredytową Hindusce, tak się chwalą uczciwością!).
UsuńTak, tak i tak. Jedna sprawa: da się mieć wizę pracowniczą nie będąc natywem, ale raczej na mniej 'atrakcyjne' miejsca - Hunan, Hebei, Anhui, Guangxi, Shaanxi to wiem na pewno, obstawiam, że Xinjiang, Qinghai i Gansu też nie są problemem. A raczej nie były, bo cały system wizowy przechodzi obecnie reformy i chyba sam 'Prezydent' (a ostatnio 'Rdzeń') nie wie co będzie dalej. Jak to lubi być, procedura jest niejasna, a przepisy mogą podlegać różnym interpretacjom. Pocieszajmy się, że to już nie nasz problem.
OdpowiedzUsuńPrzeżyłem wegetariańsko ponad dwa lata. Z paroma kompromisami, wiele razy cierpiąc i walcząc, ale motywowała mnie jakość chińskich produktów mięsnych. A raczej całkowity brak tejże. Jak widziałem jak mięso jest składowane, jak nim handlują, to wiedziałem, że nie dam rady tego zjeść.
Chińczycy a muzyka... Największym sukcesem było przekonanie jednej nauczycielki do The Beatles. Poznaliśmy 'fana' The Queen, znaczy wiedział, że takie coś istnieje i znał parę kawałków. Do poziomu Iron Maiden nigdy się tam nie uda dotrzeć. Fajnie jednak czasem było włączyć Slayera lub Nine Inch Nails i pytać ludzi jak im się podoba.
Przy okazji to lata temu miałem przyjemność skończyć studia bardzo blisko tego pięknego budynku, do którego Wy się obecnie skierowałyście. Wprawdzie ja po moich mogłem śpiewać 'O Canada', ale za to nie pogadać sobie po chińsku.
Rdzeń, hahaha, bardzo nas to bawi, musimy przyznać. Nam agencje mówiły tak: w maju zmieniły się procedury, teraz uczą tylko nativi, mówicie, że jesteście z Kanady (a potem sami mówili, że my jednak z US i inne cuda). Zresztą pod koniec naszego pobytu zaczęła się już histeria, że "czystki" wśród nauczycieli i olaboga i koniec. Oczywiście nasi znajomi dalej uczą, jak i uczyli i nawet podobno Chińczycy dalej oferują wizy pracownicze, ściągając Polaków do Chin.
UsuńWegetariańsko próbowałyśmy cały czas i dzielnie wywalałyśmy tą parówę, ukrytą pod jedzeniem, choć zdarzały się i sytuacje, gdy znajdowałyśmy głowę kaczki przeciętą na pół czy grzebień koguta w daniu "wegetariańskim" :P. Potem już nie zniosłyśmy i jadłyśmy czasami tego "wegetariańskiego" kurczaka. Mięso na chińskim bazarku yum yum, samo dobro.
I jak się Chińczykom podobał Slayer? My, w ciągu trzech lat, widziałyśmy nawet jednego Chińczyka w koszulce Iron Maiden! Kiedyś Katarzyna miała z dziećmi lekcję o muzyce i pokazywała im właśnie Iron Maiden, Nirvanę, Red Hotów i innego typu zachodnią muzykę. Niektórym dzieciom się bardzo podobało, choć większość krzyczała, żeby im chiński bojsbend puścić.
O Canada to piękny hymn, choć wybitnie kojarzy nam się z kolędą :P.
Pozdrawiamy z Krakowa!
Hm, czy grzebień koguta to mięso? Filozoficzne pytanie!
UsuńNajwiększy szok był, gdy pokazałem NIN z Woodstock 94. Zwłaszcza żywiołowe wykonanie Happiness in Slavery urzekło kolegę, który nie mógł zrozumieć co to, po co, czemu pan jest w błocie, czemu niszczy keyboardy, i czy to muzyka, czy też coś się popsuło. Slayer zaowocował komentarzem, że to bardzo interesująca muzyka. Z takimi samymi przemyśleniami spotkały się Lana Del Rey, Tori Amos, AC/DC, Metallica, INXS i kilkadziesiąt innych grup.
O Canada zapewne wielu Kanadyjczyków może nie znać, u nich patriotyzm przesadnie nie chwycił.
Fajny wpis, życiowy :) (ta poprzednia Iwona, to nie ja)
OdpowiedzUsuńA już myślałyśmy, że uległaś podziałowi na dwie osobowości!
UsuńDziękujemy, niebawem wpadniemy na jakieś chińskie potrawiny! :P
Czytanie historii o podawaniu się za Kanadyjkę z tym hymnem w tle to najlepsze, co mnie dzisiaj spotkało :"D
OdpowiedzUsuńKatarzyna dawała z siebie wszystko!
UsuńJest jeszcze jeden powod dla ktorego wielu opuszcza Chiny - to jest potwornie nudny i odmozdzajacy kraj.Ktokolwiek przyzwyczajony do jakiegokolwiek rozwoju zycia wewnetrznego (oprocz tasiemca) dostanie w Chinach po roku calkowitej cholery. Rok sie mozna odmiennoscia cywilizacji zachwycac. A potem zdziwienie mija i dopada nas czarna rozpacz, ze co to w ogole ma byc.
OdpowiedzUsuńTo jest szczera prawda! My mawiałyśmy, że to wszystko jest miałkie i jałowe. Nawet do kina nie było na co się wybrać, bo grali sam chłam, nie mówiąc już o rozrywkach bardziej rozwojowych...
UsuńCzytając wasze niektóre notki zaczynam się zastanawiać czy naprawdę tak bardzo chcę tam pojechać ;_; a może inaczej- pojechać chcę, ale czy chcę tam żyć? Obrzydliwe rzeczy mnie przerażają, udawanie Kanadyjki wydaje się być czymś nie do zrobienia (naprawdęwielkiszacun), ale czarę goryczy przechyliła informacja o wegetarianizmie. To. Nie. Może. Być. Prawda. Umarłabym tam, będąc zmuszona do jedzenia mięsa z własnej woli i to jeszcze jakości gorszej niż parówy z Bierdy, brr. Ale z drugiej strony... Napisałyście tyle super pięknych i ciekawych postów, a ja uwielbiam Chiny, więc... Czemu nie próbować?
OdpowiedzUsuńJa nie jadłam mięsa w sumie około 12 lat przed Chinami ( z jakimiś drobniutkimi przerwami) i to nie były proste decyzje. Problem w tym, że ja mam niedoczynność tarczycy, więc nie mogę jeść soi i tofu. Więc to bardzo utrudniało sprawę. Chiny to wspaniały kraj i są naprawdę piękne. I chcemy tam wrócić turystycznie, może też do pracy, która będzie wymagać czasowych wyjazdów do Chin. Ale na pewno nie wrócimy tam mieszkać.
UsuńKaha
Nie rozumiem porównania RenyUchiba do parówek z Biedronki. Mają chyba normalny skład :O :D
UsuńMoje biedne dziewczęta, a czego było tam siedzieć tak długo? Niestety chciwość Was zgubiła i teraz trauma na całe życie...Hymn Kanady rzeczywiście kolędopodobny i ckliwy. Trzymajcie się ciepło, bo idzie polska zima (a co najmniej bura i ponura jesień). DCz
OdpowiedzUsuńNie chciwość, a miłość do Naszych Przyjaciół! A trauma już nam powoli mija i kolejne wyjazdy są w planach:)
UsuńOkropność!
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam w planach wyjazdu do Chin i teraz już na pewno tam nie pojadę, nawet jakby mi za to zapłacili xD
Turystycznie jest całkiem fajnie. Chiny mają taki słodko-gorzki urok.
UsuńJa od zawsze nie lubiłam Chińczyków, sama wręcz doświadczyłam ich chamstwa i to w Polece.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że bywają oni dość... no chamscy to w sumie dobre określenie. I to gdziekolwiek by nie byli - czy w swoim kraju, czy za granicą.
UsuńPrzykro mi, że miałyście takie niedobre doświadczenia związane z Chinami. Obawiam się jednak, że bardzo podobne doświadczenia mają Chińczycy w Europie - są dość notorycznie okradani i oszukiwani, nie ma nic normalnego do jedzenia, trzeba iść pół godziny, zanim się znajdzie jakąś knajpę, która w dodatku będzie okropnie droga. Nie dostanie się sensownej pracy, tylko będzie wyzyskiwanym itd. Źle wychowani Chińczycy to zdecydowana większość narodu, ale - tak jest niestety i w Polsce, właściwie tylko kwestia skali sprawia, że Chińczycy wydają się tacy "źli". Tych źle wychowanych jest po prostu bardzo, bardzo dużo i bardziej wpadają w oczy niż ci grzeczni. Gdybym w Chinach czuła się tak źle jak Wy, pewnie nie wytrzymałabym nawet trzech lat... Ale pewnie po prostu mam szczęście - fajni ludzie, pyszne żarcie, miłe miejsca, zawsze jest coś ciekawego do zobaczenia i usłyszenia. A może to nie kwestia szczęścia, a jednak - nastawienia?
OdpowiedzUsuńAleż my pojechałyśmy do Chin w nich zakochane. To nie tak, że nie wiedziałyśmy, gdzie jedziemy, bo byłyśmy w nich wcześniej. Pierwszy rok był cudowny (czas studiów), drugi dobry, choć pojawiały się już problemy, a trzeci najgorszy. Ogółem to taki dość emocjonalny wpis, który nie jest zbyt poprawny politycznie:p Mamy świadomość, że to jacy są Chińczycy to niestety kwestia rewolucji kulturalnej. Co do jedzenia, to akurat nam wybitnie nie smakowało jedzenie w Kantonie. Ty mieszkasz w Yunnanie, a tam jest jednak całkiem inaczej. Akurat Yunnan podobał nam się mega i może trzeba było się przeprowadzić... Co do nastawienia, to napisałyśmy też pochwalny post o naszych powodach wyjazdu do Chin:)
Usuńhttp://www.almostparadise.pl/2016/11/7-powodow-naszego-wyjazdu-do-chin.html
Usuń