wtorek, 13 marca 2018

Bukareszt altenatywnie - na tropie sztuki ulicznej


Na początku tego miesiąca zrobiłyśmy sobie krótki wypad do stolicy Rumunii - Bukaresztu. Co nas tam ciągnęło? Musimy przyznać, że bardzo jara nas zwiedzanie postkomunistycznych zabytków i nieco tandetnej potęgi tamtych czasów, a reżim Czauczesku nie żałował sobie stawiania koszmarków architektonicznych. Z drugiej strony Bukareszt wydał nam się miejscem wielce alternatywnym. Ba! Wydał nam się potencjalnym Berlinem Południowego Wschodu. Dziś zapraszamy do poczytania o tym, co udało nam się znaleźć, czy też odkryć. Czy znalazłyśmy hipsterskie miejscówy i szaloną sztukę uliczną?


Przed każdym wyjazdem solidnie się przygotowujemy jak na turystę - służbistę przystało. Wyszukujemy miejsca spoza listy głównych atrakcji, czytamy o historii, przeglądamy opinie o jadłodajniach (to bardzo ważny element naszego podróżowania ;)) i czytamy miliony blogów, książek i wszystkiego, co wpadnie nam w ręce (w przypadku Keczupa kluczowym jest poszukiwanie okolicznych miejsc dla gotów). Tym razem miałyśmy na risercz znacznie mniej czasu, bo wyjazd odbywał zaraz po małym dramacie ze zmienianiem mieszkania. Na szczęście na miejscu przywitała nas cieplutko jedna z naszych czytelniczek - Dominika, której ogromnie dziękujemy za wszelkie rekomendacje i wesoło spędzony czas <3. O różnych wybornych ciekawostkach, jakimi się z nami podzieliła, jeszcze będzie!

Co ciekawe, udało nam się znaleźć pewne miejsce, o którego istnieniu Dominika nie miała pojęcia!


La Fabrica - prawdziwa hispterska miejscówa z klimatycznym barem i sklepikami z ręcznie robioną odzieżą alternatywną. Dużo graffiti, troszkę interesujących instalacji artystycznych i klimat starej fabryki. W tym miejscu naprawdę można się poczuć troszkę jak na Kreuzbergu (o naszej berlińskiej wyprawie poczytacie tu), co silnie nas podjarało i nastawiło bardzo pozytywnie co do wyników naszych alternatywnych poszukiwań. Katarzyna wydała z siebie okrzyk zawodu, gdy okazało się, że Raw Vegan Bar był niestety zamknięty, a wielką miała ochotę na poranny koktajl z jarmużu i buraca (a może i batata).



Tak się bowiem magicznie złożyło, że akurat tego dnia udało nam się wcześnie wstać, a dodatkowo luty to nie najlepszy czas na siedzenie w pubowych ogródkach (że niby miesiąc nie imprezowy? SZOK!). W cieplejszych miesiącach piweńka lub cydru wychylonego w La Fabrica byśmy na pewno nie odmówiły.

Wejście wyglądało jak zapowiedź jakiej piekielnej odchłani albo jamy smoka wawelskiego.


Jak tam trafić? - zapytacie. A bardzo prosto! Ta zacna miejscówka położona jest w bocznych uliczkach poniżej Piata Uniri. Można tam dotrzeć spacerkiem w 10 czy 15 minut, czy to z owego placu, czy też gdy człowiek zmęczy się już zwiedzaniem Pałacu Parlamentu (powiedzmy sobie szczerze, zwiedzanie owego przybytku nudzi się bardzo szybko).


Był nawet sklep dla gotyckich gangsta motocyklistów!


A tu widzimy nowatorskie graffiti wykonane na deskach, ha.


W Bukareszcie można się zapisać, na darmowy, alternatywny tour (podobny do tego, na którym byłyśmy w Berlinie), ale cała przyjemność z oglądania sztuki ulicznej to jej poszukiwanie. No dobrze, nie cała, ale jednak jej duża część. Po przejrzeniu kilu blogasków i map graffiti szybciutko zakreśliłyśmy sobie obszar naszych poszukiwań. Niestety nie wszędzie miałyśmy czas dojechać, dlatego postanowiłyśmy, że w grę wchodzą tylko atrakcje dla piechurów, którzy będą w stanie wrócić do centrum w godzinkę szybkiego marszu.

Wychodzimy z centrum i kierujemy się w stronę...


bardziej posępnych zakamarków.


Po drodze znalazłyśmy również rozpadający się nieco opuszczony budynek, przejęty przez punków, którzy okazali się miłośnikami hodowli roślinek doniczkowych na parapecie. To się chwali! W tym momencie obudziła się w naszych sercach tęsknota za sukulentami, które zostały w domu (niestety z uwagi na liczne wyjazdy to jedyne zwierzątka domowe, jakie są nam pisane).


Katarzyna wielce się podjarała tym, że udało jej się ściągnąć na komórę jakąś dziwną aplikację z mapami, niby to dla ludzi trendy i alternatywnych. Trochę wydało nam się to podejrzane, że idąc wyznaczonym przez mapy kierunkiem nie udało nam się spotkać żadnych tego typu ludzi.
- Pani, czy ta mapa działa? - Keczup zadała pytanie ważne.
- CHYBA NIE.

Oczywiście, szukaj wiatru w polu. Na szczęście jako turyści tradycyjni (pamiętamy czasy, gdy nie było GPSa w Nokii, a hostele rezerwowało się na gębę) posiadałyśmy również mapę papierową pobraną z punktu informacji turystycznej. I ta właśnie mapa wskazała nam TO.


A także TO!


Oraz TO! 



Wielce nas te znaleziska podniosły na duchu, bo już chciałyśmy obrazić Bukareszt i wszystkich blogerów porównujących go do Berlina. Niemniej jednak, gdzieś tu miał być jeszcze wspaniały garaż przerobiony na galerię sztuki ulicznej. DAWAJ, pajdziom! 

Chodzimy i szukamy wte i wewte, a garażu NI MA. Zezłościłyśmy się ogromnie i postanowiłyśmy stres zagryźć BUŁKĄ. Musicie bowiem wiedzieć, że Bukareszt to prawdziwe bułkowe królestwo. Budy z bułkami stoją na każdym kroku, asortyment jest tak ogromny, że trafić można nawet na słodką bułkę z pizzą w środku, a co więcej do bułek zalicza się też ciasto. Całe trzy dni wycieczki żarłyśmy bułki na śniadanie, obiad i kolację, a Keczup do tej pory tęskni za kruchym ciastem z wiśniami za 2 zł.


Zawędrowałyśmy nawet do lumpeksu, który pamiętał pewno czasy Bieruta i można było w nim kupić czapkę z lisa, a garażu NI MA.
- Ej, a mijałyśmy jakiś garaż CHYBA - rzecze Katarzyna.
- Toż to było badziewo, nie sztuka! - obruszyła się Keczup.
- To może tam wrócimy i sprawdzimy, czy po drugiej stronie nic nie ma? - zasugerowała Katarzyna. - A jak nie to obrzucim go jajcami.

Wracamy. Chodzimy dookoła. Zawędrowałyśmy w naprawdę przedziwne miejsca, gdzie lokalni gangsterzy w ortalionach załatwiali biznesy pod trzepakiem, aż tu nagle JEST! Proszę bardzo, oto  według nas jest to zachwalane dzieło sztuki ulicznej.


Złość w nas wezbrała okrutna, a brzydkie słowa padły z naszych ust. Tu przyznajemy, nie jesteśmy do końca pewne, czy jest to ów garaż, ale był w miejscu, gdzie miał być, był garażem i nic innego nie mieli, w skrócie zgroza. Nic tylko zapłakać i zagryźć bułką.

Tak serio to oczywiście, że nie, bo garaż ten miał wyglądać tak i gdybyśmy go znalazły to wielka byłaby radość. Nazwa tego to Garajul Ciclop, polecamy poszukać, bo zdaje się być godnie.

http://www.ici-colo.ro/2013/06/Parcarea-Ciclop-Adam-si-Eva.html

- Trzeba iść dalej! Tu obok jest wspaniała miejscówka wymalowana przez obiecujących rumuńskich artystów! - zachęciła Katarzyna.
Tak miało być. Urokliwa uliczka Verona, będąca sztandarowym przykładem rumuńskiej sztuki ulicznej, gdzie graffiti zmienia się jak w kalejdoskopie i odbywają się festyny. Z nieco już ostudzonym zapałem kroczymy.

Acha, oczywiście naczytałyśmy się artykułów, jakim to królestwem sztuki ulicznej jest Bukareszt, ale prawda jest niestety taka, że większość tych dzieł wygląda mnie więcej tak. Mina Katarzyny pokazuje, co o tym sądzi.


Dotarłyśmy do informacji, że co roku odbywa się tam festiwal, więc pewno prace są raz lepsze, raz gorsze. Dobrze, że młodzież ma gdzie malować!


Okazało się, że miejsce owo jest również lubiane przez blogerki modowe! Musiałyśmy dość długo czekać na wolną ścianę, bo pewna mroczna niewiasta patrzyła z zazdrością na keczupowe futro i nic a nic nie chciała się przesunąć.


Tu prezentujemy parę zdjęć co bardziej podobających nam się rzeczy.




I gratis budka w parku obok Pałacu Parlamentu. Czyż ta zalotna Pani nie zachęca do uprawiania sportu?


Przez chwilę wydawało nam się też, że udało nam się znaleźć prawdziwą gotycką pieczarę, gdzie spotykają się rumuńscy goci, jednak... okazało się, że w księgarni mają taką oto książkę dla posępnych nastolatów. Dobre i to!



Jak podoba Wam się alternatywna strona Bukaresztu? Żałujemy, że wielu miejsc nie udało nam się odnaleźć (z powodu zimna nasza determinacja spadała z godziny na godzinę) i może jeszcze kiedyś spróbujemy to zrobić. Na zdjęciach wszystko wygląda fajnie ale... tak naprawdę tej sztuki ulicznej jest w Bukareszcie niezbyt wiele.


Czy lubicie niekonwencjonalne zwiedzanie różnistych miejsc? My wielce, ale przyznamy szczerze, że Bukareszt w ostatecznym rozrachunku nas nieco rozczarował. Nic to, wiele jeszcze miejsc przed nami! Pozdrawiamy ciepło, pa! :*

9 komentarzy:

  1. O kurde, chyba nigdy tak nie zwiedzałam miast :D ale dziwną bułę chętnie bym zjadła!

    OdpowiedzUsuń
  2. Buła zawsze dobra <3 Precz z bezglutenem ;) Bukareszt i całe Bałkany na mojej liście do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super miejscówki! :) Ja w zeszlym roku krecilam program kulinarny w Bukareszcie, m.in. gotowalismy w totalnie odjechanej, hipsterskiej knajpce Aqurella! Swietne miejsce! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podobają te "tatuaże" na budynkach

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ładne zdjęcia na te obrazki na budynkach cudne

    OdpowiedzUsuń
  6. Rumunia jest super, ale ominęłam Bukareszt i widzę, że trzeba będzie tam wrócić :D Super zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow, ekstra klimat! Bardzo chętnie zobaczyłabym to wszystko na żywo :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja jestem raczej fanką sztuki klasycznej niż ulicznej, ale Wasze piękne torebki i fotografie buł wszelakich doceniam ♥.

    OdpowiedzUsuń