piątek, 17 stycznia 2014

Śladami Gu Jun Pyo, Grand Lisboa oraz o tym, jak poznałyśmy przyjaciela z Hameryki. MAKAU!

Jako że kolekcjonowanie nowych krajów jest  pasją naszego życia, a za wyjazd do Macau dają pieczątkę w paszporcie, postanowiłyśmy czym prędzej (czyli po jakichś 3 miesiącach mieszkania w Chinach) udać się do dalekowschodniego Las Vegas, czyli krótko mówiąc NA HAZARD.

Może na początek króciutki wstęp historyczny, żeby nasz blog uczył, a nie tylko bawił! 
Macau jak Wam wiadomo, bądź nie wiadomo, był przez lata czymś w rodzaju kolonii portugalskiej. Tak naprawdę, nie podbili oni jednak tych ziem. Sprytni kupcy wydzierżawili sobie taki mały teren, za grubą mamonę, i wybudowali kawałek Europy. Co z tym kawałkiem Europy zrobili później Chińczycy, zobaczycie na naszych fociałkach. Macau portugalskie było od połowy XVI wieku do 1999 roku, kiedy to wróciło do chińskiej wszechmacierzy. Od tego czasu, wraz z Hongkongiem (on  wrócił w 1997 roku), jest specjalnym regionem administracyjnym. Ma to wiele konsekwencji ekonomicznych, ale o nich może kiedyś napiszemy osobną i poważną notkę (szczerze w to wątpię - podpisano Karol Keczup). Dla nas głównym utrudnieniem jest to, że przekraczamy chińską granicę (trzeba mieć więc wielokrotną wizę do Chin), a dla Chińczyków główną atrakcją są KASYNA!

Przez takie oto urocze centrum handlowe przechodzi się na granicę:)

Teraz kilka informacji praktycznych - podnosimy statystyki bloga;)
JAK DOSTAĆ SIĘ DO MACAU.

Wiemy jak to zrobić z 2 aż miast!

Z Guangzhou:
1. Metrem podbijasz pod milion gwiazkowy hotel Landmark
2. U pana w małej budce (Pana Kierownika) kupujesz bilet - około 70 zł w 2 strony
3. Rozsiadasz się w autobusie
4. Po 3 godzinach jesteś na granicy 

GRANICA WYGLĄDA TAK:

TAK TAK... najpierw wielkie centrum handlowe


Później jest kolejka i tradycyjna granica - tam już na focie nie zezwolili....

W tym miejscu chciałyśmy przytoczyć bardzo wesołą historię, jaka przydarzyła nam się w kolejce do odprawy. W wycieczce towarzyszyła nam nasza ziomalka z Rosji, Julia. I gdy tak stałyśmy sobie, radośnie dyskutując w naszym unikalnym języku angielsko-rosyjsko-polsko-chińskim, nagle odwrócił się, stojący dotychczas przed nami, człowiek.
- YO! - zagaił.
Nieco zaskoczone uniosłyśmy głowy w górę. Był... wielki, był potężny, olbrzymi, czarny i uśmiechał się wyjątkowo zadziornie. A do tego wykonywał dziwne ruchy rodem z Bronxu!
- YYO YO YO MADAFAKA! Skąd Wy ziomy są?! - zagrzmiał.
- Yyyyy... my z Polski, a ona z Rosji - odparłyśmy, zgodnie z prawdą.
- AAAAA! Z Rosji! YO MEN, ale bajer!
- My są z Polski...
- ŁOT MEN?! HOLLAND?! AJ LOW AMSTERDAM! - zakrzyknął.
- POLAND POLAND POLAND NOT HOLLAND POLAND POLAND..... - próbowałyśmy wyprowadzić go z błędu.
- AAAAAA! Poland! YA MEN AJ NOŁ! - wydawał się być wielce wesoły, rozkminiwszy tą zagadkę ludzkości. - A w jakim Wy języku teraz mówicie?
- Yyyyyy... - spojrzałyśmy po sobie. - Po angielsku?
- ŁAAAA! YA MEN MADAFAKA! Ja też mówię po angielsku, bo wiecie... - tu posłał nam porozumiewawczy uśmiech. - AJM FROM JUES! DO YA NOŁ MEEEEEN, ŁOTS JUES?!
Tego już było dla nas za wiele. Na szczęście inny pan z Hameryka, tym razem stojący za nami, wielce zaintrygowany naszą konwersacją, postanowił włączyć się do rozmowy. Był on wielce strapiony sytuacją ekonomiczną w Europie i rzekł "dziewczęta, dobrze robicie, że tu, w Chinach przyszłości szukacie! ja wiem, że tylko Angela Merkel sama jedna calusią Europę ratuje! ale wiecie, AJM FROM JUES, u nas przyszłość jest!"
Tym wesołym akcentem kończymy przytaczanie historii. YA MEN!

PRAKTYCZNE INFORMACJE - Musicie mieć ze sobą PASZPORT! Kolejek dla Chińczyków jest milion, a dla LW (nasza sekretna nazwa laowajców, czyli obcokrajowców)  tylko 2...

5. Przekraczamy granicę.
6. Jakimś darmowy shuttle busem podbijamy pod jakieś kasyno. 

I JUŻ JESTEŚMY W MACAU! 


To akurat było nasze kasyno Venetian, pod którym nas wysadzono. Nie skorzystałyśmy, bo w centrum czekały o wiele lepsze! I droższe! (a warto wiedzieć, że Chińczyków najbardziej bawi wydawanie naprawdę DUŻYCH pieniędzy)

Droga z Hongkongu wygląda natomiast tak:
1. Spławiasz się promem.
2. Możesz sobie pogratulować - jesteś w Makau

Makao caluśkie opływało złotem. Chińczycy nie tylko przepuszczają tam kupę hajsu w kasynach, ale kupują różne piękne złote przedmioty. Jubiler jest co trzecim sklepem na każdej ulicy w centrum. Na dodatek ONI TAM SERIO KUPUJĄ! W każdym sklepie były TŁUMY, tłumy żądne złota! Na górze piękne figurynki z chińskimi znakami zodiaku.



Przedświąteczny czas, więc również gustowne dekoracje!

Każden jeden Chińczyk musi mieć focię z choinką!


Hmmm.... Gdzie te europejskie wpływy?!



Obmierzła jadłodajnia, w której zdecydowałyśmy się jeść.  Nie nie... nie skusiły nas portugalskie restauracje za miliony. W końcu pieniądze przywiozłyśmy tu w innym celu. HAHA!


Muszę przyznać, że w czasie spożywania tej strawy nie raz miałam łezki w oczach. Aż Pani prowadząca restaurację sprawdzała, czy wszystko ok (to pewnie z powodu legendarnej ostrości rodem z Hunanu - powiada Keczup Karol).


Keczup za to nażarł ryj curry i siedział z ucieszoną gębą i pełnym brzuchem. Co więcej, można było jeść na chińską modłę, łyżką w jednej dłoni, a widelcem w drugiej i wszystko pakować do ust najszybciej, jak się da!


Macau również nie ominęły wpływy mangozjebskie....



Droga do symbolu miasta. Ocalała z tajfunu fasada katedry świętego Pawła, robi niesamowite wrażenie. Jest też bardzo fotogeniczna;)





Nasze ryje również mają focie z ruinami! Przepraszamy za niewyględność, ale nie o wyględność w zwiedzaniu chodzi, a o DRAŁOWANIE!




Proponujemy zwrócić uwagę na minę pani po lewej. Takim oto wzokiem nas zgromiła, siejąc grozę i mrok dookoła! AJ!




Po fasadzie katedry szybciutkie zwiedzanie pobliskiego fortu. Katarzyna wraca do korzeni i fotografuje się z każdą napotkaną Panią Bozią.



Na koniec piękna szopka i urocze detale (szczególnie gęba wielbłąda). To nie koniec zwiedzania Macau, ale już wielce późna pora, a zmęczenie okrutne. Takoż więc postanowiłyśmy podzielić notkę na 2.

Ahoj przygodo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz