Hej ho! Awanturnicza wyprawa w nieznane powraca! Jak może pamiętacie z poprzedniej części wycieczki, hardo balowaliśmy w Phnom Penh (http://almostparadisse.blogspot.com/2015/06/kambodza-dzien-drugi-kawaii-krol.html). Zwiedzania było mnogo, nóżki boleli, a turystyczny duch powoli słabł. Początkowo mieliśmy zamiar wypocząć na tajskiej wyspie Koh Chang, ale większość zakrzyknęła: VETO! Chcemy plażować TERAZ! Po krótkim namyśle postanowiliśmy, Tajlandia to mainstream, znaczy ZŁO, idziemy pod prąd i jedziemy plażować na kambodżańskie wybrzeże!
Jak postanowili, tak też zrobili i następnego dnia o świcie wsiedliśmy w autobus do Sihanoukville, gdyż tam miał być najlepszy kurort w całej Kambodży! Pierwszym, co rzuciło się nam w oczy, był ten potężny baniak z kontrabandą (stawiamy na lokalny bimberek).
Zaczęło się. Kambodża nie ma za bardzo dróg, więc 200 kilometrów jechaliśmy chyba z 8 godzin, z kilkoma postojami na zakupy, posiłki, toaletę, podwożenie różnych dziwnych ludzi stojących na poboczu przez pana kierowcę czy załatwianie podejrzanych biznesów (kontrabanda też w którymś momencie zniknęła). Jednym z przysmaków, jakie udało nam się zdobyć były te oto bułeczki z milionem dodatków (była nawet wersja z dwoma jajami w całości).
Pan kierowca szybko stał się naszym wrogiem numer jeden, bo ciągle pokrzykiwał coś po khmersku, trąbił średnio dwa razy na minutę, zatrzymywał się na biznesy i ogółem jechał jak cieć. Keczup z Katarzyną siedziały bezpośrednio za nim i przed przyłożeniem mu w łeb powstrzymywał je tylko dobrotliwy wzrok tego oto świętego męża, wiszącego nad szybą.
W KOŃCU! PLAŻA! MORZE! PIASEK!
Wspaniałe świeżutkie owoce morza!
Szybko znaleźliśmy w miarę tani domek, by już po chwili zadawać plażowy szyk! Wśród dzieci wielkim powodzeniem cieszyła się budowa Angkor Wat z piasku.
Niebawem okazało się, że popełniliśmy straszliwe faux pas, gdyż prawdziwy khmerski plażowy szyk wygląda TAK! Khmerzy są ludźmi skromnymi i wstydliwymi, więc kąpią się w pełnym odzieniu, najlepiej w dżinsach.
Oldskulowy wózek z lodami na patyku. Wspaniały smak kokosa!
Dla chętnych wybór dętek do wypożyczenia, żeby taplać się w falach. Takiej okazji nie mogliśmy przegapić, bo zawsze to lepiej pływać przy pomocy dętki niż własnych kończyn.
Przy wejściu na plażę witał wszystkich piękny pomnik z delfinkami, obowiązkowa miejscówka do robienia rodzinnych zdjęć. Niestety aparat uległ niewielkiemu zapiaszczeniu, stąd dziwne plamy światła tu i tam (btw. teraz aparatem cieszy się pan złodziej, niech go piorun trzaśnie)!
Na plaży oczywiście można było zakupić rozmaite przysmaki, takie jak świeżutkie kraby, tentakla na patyku, khmerskie chrupki, wszelakie owoce i wiele innych.
Mini grill służący do opiekania tentakla na patyku, a w niebieskim pojemniku pani trzyma wspomniane kraby. Proszę zauważyć, że wszyscy są poubierani od stóp do głów, opalenizna jest bowiem be.
I gotowy już tentaklik (tak po prawdzie to kalmar), cena zestawu 1 dolar.
Strefa wypoczynkowa.
Teraz czas na wyjaśnienie pewnej tajemnicy wszechświata. Na naszym firmowym Facebooku zadałyśmy Wam podchwytliwe pytanie.
Zagadka! Gdzie zostało wykonane to zdjęcie?
a) na ukraińskim stepie
b) na polskiej wsi podlaskiej
c) na kambodżańskiej plaży
d) był to nasz hostel na Khao San Road w Bangkoku
a) na ukraińskim stepie
b) na polskiej wsi podlaskiej
c) na kambodżańskiej plaży
d) był to nasz hostel na Khao San Road w Bangkoku
Większość postawiła na hostel (hehe!), lecz niestety ta chata...
To ukraińska restauracja mieszcząca się na plaży w Kambodży! Nieco szokująca inicjatywa, mieli nawet barszcz i samogon!
Piękne to były czasy... W dzień kąpiele w morzu,
a w nocy biesiady! Świeżutkie ryby i owoce morza szykowane były na takich oto grillach
i trafiały na talerz, gdzie były przez nas pożerane. Wszystko było wyśmienite, no może oprócz słynnej śmierdzącej rybnej pasty.
Ileż jednak można łazić po plaży i jeść? Jeden dzień postanowiliśmy spożytkować na wycieczkę turystyczną. Początkowo mieliśmy plan udania się do pobliskiego rezerwatu przyrody, jednak zniechęciły nas opisy w takim mniej więcej stylu: najpierw trzeba jechać samochodem 3 godziny, chyba że pada, wtedy 5, następnie przekupujecie strażników, wspinacie się na pal, przedzieracie przez chaszcze, forsujecie bagno, płacicie milion dolarów i już możecie oglądać niezwykle cenne okazy krzaków. NIE, DZIĘKUJĘ. Zamiast tych pięknych atrakcji wypłynęliśmy w rejs na pobliskie wyspy.
Tu siedzimy już na naszej starej krypie. Na pierwszym planie nasz towarzysz wycieczki, hardkorowy pan Chińczyk, który przyjechał do Kambodży z żoną i dziećmi, a wyjazd zorganizował SAM (to ewenement, Chińczycy poruszają się stadnie i jeżdżą na wycieczki zorganizowane). Władał on nieco angielskim i był bardzo towarzyski, ale kiedy odkrył że Katarzyna oraz pewien Włoch z Chengdu władają chińskim, niezwykle się rozradował i stał się ich przyjacielem do grobowej deski.
Było też i nurkowanie w rafie koralowej, co prawda tylko z maską i rureczką, ale widoki i tak były wyśmienite. Najgorsze jednak, że gapiły się JEŻOWCE!
TO ON! JEŻOWIEC! Wróg wszechświata!
Oczywiście Keczup oraz Katarzyna nie uniknęły nieprzyjemnego spotkania z gębą jeżowców i broczyły krwią. Łajba nasza była przygotowana na taką ewentualność i poratowano nas kawaii plasterkami.
Część bakpakierów odpływa z siną dal, by spędzić noc na bezludnej wyspie.
A resztę wysadzają na innej wyspie, gdzie można się kąpać i zaprzyjaźniać ze zwierzątkami.
Było jeszcze kilka nurkowań i kąpieli to tu to tam, obiad i drinki z palemką, po czym powróciliśmy na naszą znajomą już plażę. Ale cóż to? Zupełnie nowy zakątek, gdzie odkryliśmy polską flagę w otoczeniu flag bratnich narodów!
Następnego dnia mieliśmy bus do Siem Reap, więc wymeldowaliśmy się z domku z rańca i spędziliśmy dzień na leniwym snuciu się po plaży, kąpielach, obżarstwie i innych podobnych rozrywkach. Odnaleźliśmy również wspaniały bar, oto i on!
Bar dysponował pięknymi miejscami, prawie że noclegowymi! Oczywiście temu i owemu przysnęło się po wypiciu kufla piwa Cambodia.
Wycieczka katamaranem. Ta atrakcja kosztowała niestety aż 49 dolarów!
Nostalgiczne widoczki. Wraz z piwem Cambodia tak silnie wpłynęły na Keczupa, że chciała ona zostać tu po wsze czasy i żyć na kambodżańskiej plaży jako rezydent. A kiedy zauważyła na jednym z barów ogłoszenie o pracy dla western serwisu była już swej decyzji pewna! Nie było łatwo jej od tego odwieźć, oj nie...
Na koniec anegdotka. W całej Kambodży, przy drogach, porozstawiane były takie mniej więcej lichutkie stoiska sprzedające tajemniczą gazolinę. Byliśmy pewni, że gazolina to żartobliwa nazwa khmerskiego bimbru.
Tym bardziej, że sprzedawano ją we flaszkach po rozmaitych alkoholach. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy nasz tuk-tuk zatrzymał się pewnego razu obok takiego lokalu, a pan kierowca rzekł "Gazoliny! DO PEŁNA!"
A my to chcieliśmy kupić na popróbowanie!!!
To tyle na dziś. Dzięki, że byliście z nami! I pamiętajcie....
SPOKÓJ I HARMONIA!
love! :) na pochybel jeżowcom i zlodziejom!
OdpowiedzUsuńspokój i harmonia~~tjaaa XD
OdpowiedzUsuńJeżowce to zło- też miałam spotkanie z patałachami w Chorwacji. 1/10, nie polecam XD;;;;;
Nie dziwie się Keczupowi! Tam wygląda jak w raju :)
OdpowiedzUsuńTo chyba tego obzarstwa i tych interesujacych widokow zazdroszcze Ci najbardziej :)
OdpowiedzUsuńWow, ale super musi być taka wycieczka! Zazdroszczę! I też chętnie się tam kiedyś udam :)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się Keczupowi, że chciała zostać :D Kambodża jest prześwietnym krajem z super dobrym jedzeniem (gasolina nie pić, a będzie wszystko dobrze). Miejscowi kąpią się w ubraniach, moja teoria jest taka, że to jest rodzaj ochrony przed słońcem by nie opalić się plus zbroja na jeżowca (choć stopy mieli gołe). Ukraińska knajpa i polska flaga pomiędzy Japońską i Chińską... dla mnie wypas :)
OdpowiedzUsuń