Ostatnie trzy godziny spędziłam na pisaniu notki, która okazała się tak pompatyczna, że nie nadaje się do opublikowania tu. No chyba, że zmienimy styl pisania na melodramatyczny i postanowimy powalczyć o tytuł bloga roku, płacąc na Facebooku za promowanie każdego nowego posta. Na dodatek spaliła mi się kasza jaglana i gdy Keczup wróci z pracy nie będzie co jeść. Takoż wesoło mija pierwszy dzień nowego roku. No nic - podejście drugie;)
Do czytania tego wpisu uprasza się o odpalenie Krzysia Krawczyka, który prowadzi nas przez życie zawsze i niezmiennie!
Wszyscy piszą posumowania, to i my to zrobimy. Cóż... rok 2015 był dla nas baaardzo ważny. W wielu punktach przełomowy.
Po pierwsze: znienawidziłyśmy Chiny.
Jak wiecie, przyjechałyśmy tu na studia. Wyjazd do Chin, by uczyć się chińskiego był naszym wielkim, masochistycznym marzeniem. Jako osoby dość sprytne i zaradne życiowo zrealizowałyśmy to marzenie dość szybko. Może teraz patrząc na to z perspektywy czasu, pewne rzeczy zrobiłybyśmy inaczej, ale nie żałujemy. Nauka mandaryńskiego jest zwyczajnie bardzo trudna i pracochłonna, jednak daje masę satysfakcji.
Po roku nadal chciałyśmy tu być. Nadal byłyśmy zakochane w Chinach, mimo irytujących nas zachowań Naszych Przyjaciół. By tu pozostać postanowiłyśmy zająć się nauczaniem angielskiego. Dla żadnej z nas nie była to praca marzeń i tak, jak ja Kejk Laoszy częściowo to polubiłam, tak Keczup nadal cierpi. Jest to jednak najprostsza droga zdobycia pieniędzy. Pieniędzy nie małych na dodatek. Pomimo tego, że Chiny są przedstawiane jako kraj szybkiego rozwoju, wieżowców i szybkiej kolei, to jednak jest to kraj mega rozwarstwiony. Chiny są brudne, śmierdzą, jedzenie jest paskudne. Mimo wszystko dalej kochałyśmy ten kraj, pragnęłyśmy w nim żyć i uczyć się tego języka. Wrócić na studia, jednak... przed wakacyjnym powrotem do Polski spotkało nas coś naprawdę okropnego. I tak, jak wcześniej Chińczyki wydawały nam się durne, brudne i irytujące, tak teraz mamy ich serio dość. Nasi najbliżsi znają już tą historię, a reszta pozna ją niebawem w notce "Chińczyki kradną". Tytuł ten wiele spojleruje, jednak nie wszystko. I serio, jeśli wydaje Wam się, że macie w życiu pecha (to pewnie go macie), to ta historia na pewno nieco podniesie Was na duchu. Ale to już niebawem. Chiny są przez nas teraz naprawdę ambiwalentnie wartościowane. Nadal nas jarają, ale już nie chcemy tu być. Przynajmniej nie na stałe. Przynajmniej na razie.
Rok 2015 był dla nas rokiem podróży. Udało nam się pojechać w podróż po Azji Południowo Wschodniej, możecie przeczytać o niej tu klik kilk klik oraz oczywiście w różnistych odcinkach, które od czasu do czasu postujemy. Została nam do opisania jeszcze Tajlandia i naprawdę obiecujemy się spiąć;)
Zrealizowałyśmy też wielkie lolicko-mangozjebskie marzenie: Podróż do Japonii. No cóż... uczenie dzieci daje nam wystarczająco dużo pieniędzy, by sobie na to pozwalać.
Po trzecie: Rok 2015 był dla nas rokiem lolytki. Przed wyjazdem do Chin wyprzedałyśmy większość garderoby, a czasy biedy studenckiej podczas studiów w Chinach całkowicie pozbawiły nas sukienkowych zdobyczy. Myślałyśmy, że to dobrze, bo jesteśmy już stare i trzeba się zainteresować garsonkami, a nie jakimiś dziwacznymi sukienkami za miliony. No cóż... gdy przestałyśmy biedne, to przestałyśmy i myśleć tak zdroworozsądkowo i szafy nasze znów zapełniły się i to w stopniu zdecydowanie nawet dla nas ciężkim do ogarnięcia. Nigdy nie marzyłyśmy, że będziem mieć pieniążki na TAKIE kiecki. Aż strach robić posta szafowego, bo nasze rodziny zobaczą, ile my tak naprawdę tego mamy;) Choć cały czas się zastanawiamy SKĄD MIAŁYŚMY NA TO KASĘ W POLSCE? Udało nam się też zapoznać kilka chińskich lolit i spenetrować chińską komjuniti. I w zasadzie na bieżąco rejestrować nobilitację chińskich firm i chińskiej lolyckiej drogi. Bardzo ciekawe i pewnie kiedyś o tym napiszemy.
Po czwarte i już ostatnie: Chyba dorosłyśmy. Zamiast popijać paskudne piwo za 5 zł w studenckim klubie, pijemy czerwone wino i to na dodatek prawie nigdy. Zrobiłyśmy się też nieco zdziadziałe i niekoniecznie chce nam się wychodzić. Na szczęście nadal jesteśmy super skąpe i każdy pieniążek wydajemy wyłącznie na podróże i sukienki (te drugie można spieniężyć zawsze; nawet zarabiając na tym). Nie rozpieprzamy natomiast pieniążka na żadne inne miałkie przyjemności, jak jedzenie po drogości, czy kupowanie badziewa.
Nadal lubujemy się w odpalaniu sobie heavy metalu, ale równie dobrze możemy docenić dobry pop. Nie musimy być na siłę alterantywne.
I jeszcze taka anegdotka:
Lata temu była w Polsce odpalana taka jęcząca baba. Wszędzie. W sklepach spożywczych, lumpeksach, dosłownie wszędzie. Jęczała ona przeokropnie i nie mogłyśmy jej znieść. Pośpiesznie opuszczałyśmy miejsca, gdzie była odpalana.
Katarzyna zapytała nawet swoją przyjaciółkę Magdalenę, czy owa jęcząca baba nie jest może tą słynną Adele, co podobno taka wspaniała, a my nie wiemy kim jest. Magdalena odrzekła, że bynajmniej i że Adele śpiewa pięknie. Odpaliłyśmy sobie więc Adele z Youtube i... tak! TO TA SAMA JĘCZĄCA BABA! Natomiast jednym z hitów wczorajszego wieczoru była piosenka "Hello", która niezmiennie wywołuje w nas dreszcze!
Teraz kilka postanowień na rok kolejny. Darujemy sobie postanowienia typu jeść zdrowo, ćwiczyć etc. Bo przynajmniej jedna z nas uważa czipsy za warzywo, a mięśnie za zło i nie dojdziemy do porozumienia.
Najpierw podróżniczo:
Wietnam i Laos. W tym roku mamy aż 6 tygodni ferii zimowych i planujemy hardą bakpakerkę po owych krajach. Być może uda się zahaczyć jeszcze o Tajlandię, ale się zobaczy
Wrócić do Japonii, choć na kilka dni.
Wielka podróż do Malezji i Indonezji. Katarzyna musi zobaczyć swój wymarzony wielki śmierdzący kwiat, a Keczup marzy o Gibbon Experience. Niestety ten punkt jest najmocniej zagrożony. Szczególnie przez punkt drugi.
Zdobyć wiele pięknych sukienek naprodukowanych przez chińskie brandy i wysłać je jakoś bez szwanku do Polszy.
Właśnie! DO POLSZY! To najważniejszy punkt planów na rok 2016. Wrócić do Polski, napisać wreszcie i obronić magisterkę. Zaprzedać się jakiejś korpo za 3k brutto i kartę multisport. A na koniec udać się na koncert Strachów na lachy, Huntera czy innej kindermetalowej formacji!
A ja nadal chcę do Chin :) Nieważne, że chińczyk śmierdzą i kradną. Kiedyś tam wyjadę. Wolę pracę za niezłą kasę jako nauczyciel przy okazji podróżując po Azji niż pracę na notki jako koordynator transportu w UK. O korporacji za 3k brutto w Polsce też jakoś nie marzę hehe.
OdpowiedzUsuńAleż proszę wyjeżdżać! My uważamy, że każdy człowiek powinien zobaczyć Chińczyka w Chinach, bo to zmienia świat. A po Azji można podróżować i wylatując z Europy. My po prostu na razie mamy przesyt i chcemy pożyć normalnym życiem.
UsuńRozumiem doskonale. Ja kiedys wyjechalam do UK jako pasjonat brytyjskiej kultury i jezyka a teraz mi sie to uszami wylewa :) Nawet sluchac angielskiej TV nie moge po calym dniu w pracy. Moze gdybym pomieszkala w Chinach pare lat to tez bym miala dosc. A zeby po Azji podrozowac mieszkajac w Europie to trzeba miec duuuuzo wolnego I duuuzo pieniedzy. Ale fakt, mozna :) Dziewczyny, przezylyscie swoje, wracajcie do Europy, na pewno czeka was jeszcze wiele innych przygod niz Azja. Powodzenia :)
UsuńMacie zdecydowanie bardziej ambitne plany niż ja, no ale to może dlatego, że jestem młodsza. Ha już widzę jak rodzice puścili by mnie samą w świat. Na razie muszę zadowolić się wycieczkami do miasta, zamiast do Chin. Może za kilka lat....
OdpowiedzUsuńCóż, nie mogę doczekać się wpisu u kradnących Chińczykach. Wyłapałam to już przy okazji wpisu o wycieczce do Japonii, tak więc czekam.
Pozostaje mi nic innego jak życzyć aby ten rok był dobry ^^
http://azjatyckiecukierki.blogspot.com/