sobota, 28 maja 2016

W chińskim teatrze - sztuka teatralna spod znaku yaoi

W Chinach najbardzie doskwiera nam brak rozrywek kulturalnych. Brak? Jak to brak? - zapytacie. Czy nie ma w Chinach kina? Nie ma teatru? Toż jakieś głupoty opowiadacie. Ano są... tylko... głupi bilet do kina kosztuje około 40 zł i nie są to jakieś interesujące nas filmy, a największe hity komercyjne. Dodatkowo Chińczyki w kinie żrom, gadajom i robią wszystko, co przeszkadza człowiekowi się skupić. Mamy w Kantonie przepiękną operę (budynek projektu Zahary Hadid jeszcze Wam pokażemy) i kiedyś silnie podjarałyśmy się "Upiorem w operze", niestety NAJTAŃSZA WEJŚCIÓWKA na jakieś mega najgorsze miejsce kosztowała... 150 zł. Tak więc najczęściej darujemy sobie ukulturalnianie, żyjemy w Internetach i planujemy co będziemy robić, jak już wrócimy do Polski.  

Jednak kilka dni temu Keczup otrzymała od ojca jednego ze swych prywatnych uczniów wspaniałe bilety na spektakl w jakimś dziwnym teatrze. Oczywiście tatko jest sponsorem i mecenasem sztuki, tak więc biletów rzucają mu podobno wiele. I uwaga uwaga uwaga: cena takiego biletu to 170 zł. Nie były to bynajmniej bilety VIP. I nie był to jakiś wypasiony teatr. Ot zwyczajny i malutki.


Z tego, co zrozumiałyśmy z plakatu, sztuka owa miała mieć jakiś związek z Koreą i wywnioskowałyśmy, że to koreański format w wykonaniu chińskich aktorów. Troszkę bałyśmy się, że nasz chiński nie jest na tyle dobry, by zrozumieć fabułę, ale obawy były jednak płonne i być może uciekały nam pomniejsze żarty, jednak byłyśmy w stanie zrozumieć około 90 % treści, co dość silnie nas podjarało i przypomniało nam po raz kolejny, jak pięknym językiem jest mandaryński. Bo gadać na Chińczyków możemy, jednak język ich jest wspaniały i nadal baaaardzo silnie się nim jaramy.



Przejdźmy do samej fabuły. Akcja zaczyna się jednocześnie w dwóch mieszkaniach. Dwie zrozpaczone kobiety dzwonią na policję, żeby zgłosić zaginięcie swojego męża.



Później przenosimy się do mieszkania dziewczynki po prawej. Policjant przynosi zaginionego mężczyznę. Miał on wypadek samochodowy i został przewieziony do szpitala. Nic poważnego się nie stało. Jednak... coś się nie zgadza. W adresie jest błąd. Zgadza się nazwisko. Zgadza się zawód (taksówkarz) i zgadza się nawet większość adresu - ta sama ulica, ten sam dom, tylko... mieszkanie ma inny numer. Dociekliwy, hardy policjant zaczyna wypytywać, jednak nasz bohater mówi, że to wszystko skandal i pomyłka i źle adres zapisali.



Gdy tylko policjant wychodzi mężczyzna dzwoni do... swojej żony. Ale jak to???? Przecież jest w swoim mieszkaniu! Dlaczego dzwoni do żony?! 

Jak łatwo się domyślić ma on dwie żony jednocześnie.



Musi więc bardzo uważać, żeby żona numer jeden nie usłyszała tej rozmowy.  Mówi więc drugiej, że miał wypadek i ktoś mu pomógł i niebawem wraca do domu. Żona numer jeden wraca jednak z kuchni i jest zaniepokojona, że zraniony mąż chce od razu wracać do swej pracy taksiarza (praca to najlepsza wymówka dla podwójnego życia) i bohater nasz wpada w tarapaty... Na dodatek drugą rozmowę przypadkowo usłyszał sąsiad (który postacią był w tej sztuce najbarwniejszą). Jednak męska solidarność i niechęć do konfrontacji wygrała i sąsiad postanowił go kryć.



Przenosimy się do drugiego mieszkania. Żona dwa, taka hardsza, wielce przejęła się wypadkiem męża, ale zdenerwowała się, że jakiś taki nieogarnięty, a dzisiaj przecież pierwsza rocznica ślubu! A tymczasem ciągle ktoś ich niepokoi! Jako pierwszy niepokoił... policjant. Jest to policjant numer dwa, który również zadziwiony jest faktem, że zgadza się nazwisko, zgadza się zawód i nawet budynek, tylko numer mieszkania się nie zgadza... Na szczęście nasz lowelas sprytnie zbywa go jakąś bajeczką. W końcu to policjant pierdoła.



Niepokoi ich również sąsiad, który w kółko wydzwania.  Pół biedy, gdy odbiera nasz bohater. Czasami jednak odbierała żona i wtedy sąsiad musiał na szybko wyjaśnić czemu dzwoni. Padło na cebulę. Proponował to cebulę, to ziemniaki, a żona stawała się coraz bardziej wściekła. Efekt komiczności potęgował fakt, że przedstawiał się on jako... Jacky Chan. Ogółem był on jego wielkim fanem i cały czas pokazywał różniste sztuki walki.





Mimo wielkich kombinacji i prób ukrycia zamieszania sytuacja staje się coraz bardziej poważna. Otóż... hardy policjant trafił jednak do drugiego mieszkania. I widzi, że coś się tu święci...



By ratować sytuację nasz bohater mówi, że jest o w związku z... sąsiadem. Bo to udowodnić namiętnie całuje Jackiego Chana (nie, nie była to jedyna scena yaoi w tym spektaklu XD). I nie był to najlepszy wybór, bo okazuje się, że hardy policjant jest niestety homofobem i nie zechce pomóc on ukrywać tego pięknego "związku". Czem prędzej objaśnia prawdę żonie numer jeden: Twój mąż to gej! Żyje na dole z waszym sąsiadem Chan Longiem! 




Gdy zrozpaczona kobieta przychodzi do rzeczonego mieszkania, mija się w drzwiach z drugą żoną. Zostaje poinformowana, że jest to transwestyta i partner sąsiada. To wcale nie poprawia sytuacji...




Gdy owa kobieta wraca, awantura jeszcze się zaognia. Nikt nie lubi być nazywany transwestytą, gdy nim nie jest...






Nasza bohaterka ma dopiero doczekać najgorszego, bowiem po raz kolejny z wizytą wpada kolejny sąsiad. Tym razem jest to sąsiad gej i to na dodatek taka bardzo stereotypowa "przegięta ciota".


Jak widać na załączonym obrazku, żartów w stylu yaoi było bardzo wiele. W pewnym momencie nasz dobrodziej i mecenas kultury powiedział, że dziecko jest już zmęczone i musi wracać do domu, jednak prawda była z goła inna. To nie była sztuka dla dzieci.... 






Ostatecznie nasz sprytny bohater miast dwóch żon skończył jako gej w związku z sąsiadem... I chyba nikt ostatecznie nie był szczęśliwy z takiego obrotu sprawy ;)



Spektakl zebrał oklaski na stojąco i publiczność, także ta w wieku nastoletnim, była zachwycona. Musimy przyznać, że choć tematyka była dość miałka, to jednak  sztuka była naprawdę dobrze zagrana i wielokrotnie zaśmiewałyśmy się do łez. Ciężko wybrać najlepszą postać, bo część z nich była przekomiczna, a część taka do bólu prawdziwa. Nie jest tajemnicą, że Chińscy mężczyźni bardzo często prowadzą podwójne życie.







Po spektaklu można było zrobić sobie zdjęcie z aktorami. Choć zaglądali zalotnie, to jakoś się nie skusiłyśmy. Poza sceną wydali nam się oni bowiem mało spektakularni.




Tak dawno nie byłyśmy w teatrze, że miałyśmy ochotę się wystroić. Niestety, z uwagi na obecność rodziców i uczniów Keczupasa, nie było nam to dane. Trzeba było skromnie i z pominięciem ozdób. To one, nie sukienki, rzucają się w oczy najbardziej.

Tak więc skromnie czarna Katarzyna


I grzeczny Keczup



A w tle wiele złota, bo to są Chiny i złoto musi być.

A czy Wy byliście w teatrze w jakichś dziwnych krajach?



15 komentarzy:

  1. Ja byłam w teatrze w Czechach! Planując wycieczkę do Pragi podpatrzyłam, że teatry mają piękne i grzech nie zajrzeć. Kupiliśmy sobie bilety na "Otella", coby wiedzieć o co chodzi (nie szprechamy nic po czesku) i rzeczywiście, bawiliśmy się świetnie. Wnętrze było bardzo bogate, scena imponująca a bilety tanie. Za jakieś 30-40zł mieliśmy miejsca w balkonie na przeciwko sceny, więc wszystko było widać. Ku naszemu rozczarowaniu interpretacja sztuki była bardziej współczesna niż epokowa, ale mimo to przyjemnie się oglądało. Słownikowe nauki ze spektaklu: kapesniczek to po czesku chusteczka, a pani lekkich obyczajów to pani lekkich obyczajów :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, Czechy! Uczyłyśmy się kiedyś czeskiego, aż się serce raduje! Sceny rzeczywiście mają piękne i w dodatku taka taniocha, pogratulować zmyślności :).

      Usuń
  2. Niestety nie było mi dane być w teatrze poza Polską, choć od kilku lat wybieram się na Króla Lwa w Edynburgu. Może się uda w końcu, skoro jestem tu na miejscu :P
    Yaoi w teatrze w sumie nie nowość, ale dziwne jest to, że wpuszczają na takie przedstawienia ludzi poniżej osiemnastki O.O U nas by to nie przeszło chyba?

    Poza tym ładne, casualowe stylówy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę iść, toż Król Lew to jest hit!
      U nas taka sztuka teraz to by w ogóle nie przeszła, haha hoho. Tam pół sali to były nastolatki, prosto ze szkoły w mundurkach, i zaśmiewali się do łez! Kilkoro dzieci młodszych też, ale one chyba nie zrozumiały za bardzo dowcipu i tak XD.

      Usuń
    2. A zdiwiłybyście się. Widziałam i sztukę, w której była się gejowska całująca się para i taką z dowcipami o transseksualistach i wiele takich,w których nie brakowało sprośnych dowcipów. Ograniczenia wiekowe? Brak! Często gęsto na takie sztuki chodzą dzieci z rodzicami albo wycieczki szkolne.

      Usuń
    3. W Polsce takie sztuki? W sumie słyszałam o sztuce, gdzie aktorzy biegali goło i palili zakazane substancje na scenie! XD A to wszystko w samiuśkiej Warszawie!

      Usuń
  3. Fajnie poczytać o innej kulturze :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie poczytać o innej kulturze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sadząc z opisu fabuły sztuka przypomina mi Mayday, który oglądałam w krakowskiej Bagateli. Sztuka na podstawie dramatu "Run for your wife" Raya Cooneya.

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety na spektaklach byłam tylko w Polsce, ale w sobotę w Katowicach przyjechali pianiści i pianistki z Japonii, zapłaciłam 25 złotych i byłam baaardzo zadowolona :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Mój główny kontakt z azjatyckim (a konkretnie japońskim) teatrem to filmy Akiry Kurosawy – reżyser zawsze świetnie łączył kino i teatr. Na przykład w "Tronie we krwi" aktorzy byli ucharakteryzowani tak, by ich twarze przypominały tradycyjne maski teatru nō. Nienaganne stylówki ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. W Wietnamie byłam na AO show w operze. Było cudnie.
    Byłam tez na AO Dai show (przedstawienie sezonowe, o kulturze VN) i też mi się podobało.
    I byłam też w teatrze lalek - super.
    Wszystkie 3 na mnie zrobiły wrażenie ogromne. Ale niestety ludzie się nie umieją zachować. Napierdzielają na telefonach, robią zdjęcia, jeden na AO Show nawet odebrał telefon.
    a w kinie tutaj to już w ogóle makabra - też żrom i gadajom i w ogóle kapica, ostatnio jakiś pajac nawet w siedzenie kopał... Ale o ile mnie to wkurza, ale kino to jednak kino i nie przeszkadza przynajmniej występującym, ale jak to robią w teatrze to mnie po prostu rozsadzić chce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W teatrze to chamstwo straszne. Mają źle w głowach z tymi telefonami. A co do kina to cóż... po raz kolejny widzimy, że Wietnamczycy i Chińczycy nie różnią się za bardzo :).

      Usuń
  9. Hahaha, ubawiłam się czytając Twój wpis :D Ja niestety w teatrze nie byłam już od dawna, w Rwandzie nie ma takich rozrywek niestety... Kino wprawdzie jest, ale grają głównie amerykańskie nawalanki, a ja jakoś nie przepadam za takimi filmami ;) Pozostaje mi Netflix i książki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rwanda! Ale szał! Nie mają żadnych rwandyjskich produkcji? Dobrze choć, że Netflix działa, w Chinach nawet i tego nie mieli...

      Usuń