Tym razem zestawienie z maja pojawia się wcześniej niż zwykle, ale dzisiaj udało nam się skompletować piątkę faworytów. Tak naprawdę zdjęciami miesiąca i ogółem wydarzeniem miesiąca, są te z ulewy w Guangzhou, która w godzinę zalała całe miasto. Nie ma ich jednak w tym przeglądzie, bo zasługują na osobną notkę, którą to postaramy się poczynić wreszcie w tym tygodniu. Czekajcie, bo naprawdę warto! Widzieliście już zajawkę na naszym Facebooku.
Przechodzimy więc do spraw bieżących;)
1. Obie pracujemy w dość wypasionej sieci szkół językowych o wdzięcznej nazwie Rise, którą to dla zabawy czytamy sobie tak z niemiecka. Każda z nas pracuje w innym oddziale, a swoją karierę zaczynałyśmy razem, w jeszcze innym oddziale. Niestety dojazd tam był tragiczny i ostatecznie oddałyśmy swoje posady niejakiemu Saszy. Domyślcie się, skąd pochodził...
W oddziale Katarzyny pracuje jeszcze dwóch nauczycieli obcokrajowców. Jeden z nich to Stefan, a drugi to Anna. Zawsze się mijają, bo pracują w zupełnie inne dni, toteż Katarzyna nie miała okazji przekonać się, czy jej podejrzenia co do narodowości Anny są słuszne. Aż do dzisiaj, gdy zobaczyła na komputerze jej pliki.
DROGA ANNO! NALEŻY SIĘ LEPIEJ MASKOWAĆ!
Choć Kejk Laoszy sama zaliczyła dzisiaj wtopę. Uczyła dzieci zabawek i pokazywała im lalki, samochodziki etc. Gdy na hasło TOY CAR chłopiec wyjął z plecaka wielkiego mecha, którego szybciutko zamienił w czołg.
- CHYBA... - żartujesz - chciała dodać Katarzyna, jednak jej twarz aż zastygła w grozie, gdy uświadomiła sobie, co jej się wyrwało i na dodatek, jak wielkie przerażenie maluje się na jej obliczu. Cóż... asystentka gapiła się na nią z równie wielkim przerażeniem, więc zanotowała, że to jakiś dziwaczny język. Na szczęście nie było żadnych rodziców...
2. Polski soczek marchewkowy w convenience store. Normalnością jest trafianie na polskie produkty w jakichś wielkich sklepach typu Carrefour, czy w jakichś bardzo drogich delikatesach z importowanym jedzeniem. Tymczasem Katarzyna natrafiła na taki oto soczek w maleńkim sklepiku w metrze. Były też dwa inne smaki (jabłko i coś innego w tym stylu), jednak to sok marchewkowy wydał się K. takim super polskim. Cena 15 yuanów, czyli 9 zł... Eh, drogo. Ale ile ciepła na serduszku.
3. Pan z tradycyjnym instrumentem. Super ogromnym. Czyli tradycyjna chińska kultura jeszcze nie umiera <3
4. Najbardziej wypasiony plecak świata. Nie rozumiemy fenomenu Minionków, ale ten plecak MÓWIŁ. Serio. Za naszych czasów plecaki nie były takie cool.
5. Pani modystka w metrze. Bardzo ciekawa fryzura i makijaż na starą matronę. Jednak nie to rzuca się w oczy najbardziej... Proszę, jak zasłania nosek. Chociaż Chińczycy nie myją się rano (większość), jedzą w paskudnych budach przy śmieciach, a karaczany biegają po ulicach w biały dzień, to... gdy tylko wchodzą do metra, od razu zasłaniają swoje noski. Cóż... pozory trzeba zachować. Szczególnie, gdy się jest taką Panią modystką.
Dziękujemy za czas nam poświęcony i obiecujemy, że w tym tygodniu będzie więcej bloga, a mniej youtuba. Będzie wreszcie o chińskiej sztuce teatralnej, no i o WIELKIEJ ULEWIE.
Ten minion mnie serio przeraża :/ Ble.
OdpowiedzUsuńKiedyś plecaki były plecakami po prostu XD ale świat powariował XDDDDDDDDD
Soczek z Pińczowa, ależ mnie rozczulił, toż to moje miasto rodzinne ;-)
OdpowiedzUsuńA obok Pani modystki taka wielka torba, ten pan zrobił wielkie zakupy.
Apropos polskich słów na lekcji ang. to też mi się zdarzyło na początku i ze zdziwieniem stwierdziłam, że moi tajscy uczniowie nawet nie zauważyli, że mówiłam w jakimś innym języku ;-) Taki poziom angielskiego mają :-) Dodam jeszcze że żadnych rodziców czy asystentek nie mamy na lekcjach.