niedziela, 31 maja 2015

Lecimy do Kambodży! Pierwszy przystanek - Phnom Penh i szalona imprezka w świątyni


Czas na kolejną porcję przygód z naszej wędrówki po Azji Południowo-Wschodniej! W poprzedniej notce zakończył się wątek malezyjsko-herbaciany i oto nastąpił dzień wylotu do samiuśkiej KAMBODŻY!

Oto samolot linii Air Asia, który zawiózł nas do miejsca o uroczej nazwie Phnom-Penh. Tak się złożyło, że lot nasz miał miejsce po serii katastrof lotniczych z Air Asia jako głównym bohaterem, personel dwoił się zatem i troił, żeby pasażerowie byli szczęśliwi i nie obawiali się o swoje życie. Lot trwał niecałe 2 godziny, na tyle krótko, że nawet nie zamawialiśmy jedzenia. Czas umilaliśmy sobie czytaniem polskiej prasy, która obfitowała w liczne artykuły o wyżej wymienionych katastrofach. Dowiedzieliśmy się na przykład, że dnia pewnego odpadł dach samolotu, przez dziurę wypadł jeden człowiek z obsługi, a cała reszta szczęśliwie wylądowała! SZOK!


Zameldowaliśmy się w hostelu o podejrzanie wysokim standardzie (był nawet basen i klima chodziła hardo!) i widać, że przy rozpakowywaniu bagażu zdążył być narobiony SYF. Pora zrobiła się późna, więc wyskoczyliśmy tylko na spacerek, zapoznanie z Khmerami (którzy okazali się bardzo przyjacielscy) i zajęliśmy się degustacją piwa Angkor oraz Cambodia.



Następnego dnia wstaliśmy rano świeżutcy i wypoczęci. Na śniadanie wybraliśmy obskurną budę, która była najbliżej hostelu i oferowała dania mięsne w cenie 5 zł. A do tego zupka, pikle, ogóreczek i napój w cenie!


Wnętrze budy. Mówiłyśmy, że obskurna? Proszę zauważyć, że oczy wszystkich zwrócone są ku telewizorowi. Nie bez przyczyny! Wyświetlane było tam WYBITNE dzieło khmerskiej kinematografii o żołnierzach walczących w dżungli z bliżej niezidentyfikowanym wrogiem przy pomocy patyków, sznurka, bambusa, a nawet dobrze zaostrzonej trawy! Krew lała się strumieniami, a trup słał gęsto. Aż zapragnęliśmy bliżej zapoznać się z (niedocenioną zapewne) kinematografią tego kraju.


Okej, teraz chwila szczerości. Co przede wszystkim rzuca się w oczy w Kambodży? Niestety, ale KOSZMARNY syf i OKRUTNA bieda. Śmieci są WSZĘDZIE, walają się ich tony, czy to na ulicy, czy za miastem... wszędzie. Budynki są obskurne, brudne, wszystko zdezelowane, piętrzą się sterty kabli bez ładu i składu. Co i rusz trafiamy na slumsy i kolejne góry śmieci, na ulicach tłok, kurz, spaliny. Phnom Penh wygląda jak ogromna wieś, która nagle stała się stolicą, więc traktory i krowy na ulicach to nic dziwnego. Pośród tego Lexusy z przyciemnianymi szybami. Kambodża to nie przelewki, tu trzeba być już zaprawionym w boju i podróżach po różnych, zapomnianych przez świat, miejscach. My w Chinach widziałyśmy już niejedno, a i tak byłyśmy w ciężkim szoku. Widok jest zwyczajnie smutny, tym bardziej że Khmerzy są ludźmi pogodnymi i pomocnymi. 









Bydło rogate, a jak! Jedziemy na zwiedzanie tuk-tukiem z panem kierowcą o imieniu Toma. Za całodzienny objazd wszystkiego wyszło bodajże 25 dolarów (za wszystkich oczywiście), pod każdą atrakcją pan na nas czekał, śpiąc sobie w tuk-tuku, mówił po angielsku i zabrał na zacny obiad.



Mistyczne zdobienia



Pierwszym punktem wycieczki była świątynia Wat Phnom, najważniejsze sanktuarium w regionie. Kręciło się pod nią kilku podejrzanych osobników - paru żebraków, w tym jeden wyglądający na opętanego przez dżinna, kilkoro dzieci robiących podejrzane interesy i pan weteran bez nogi sprzedający pocztówki, filmy wojenne i książki o Kambodży. Co więcej, miał też podróbki przewodników Lonely Planet po taniości i skusiliśmy się na jeden z nich (służy nam on dzielnie po dziś dzień), na pocztówki oczywiście też. Zakupiliśmy bilety (uwaga, w Kambodży ceny atrakcji turystycznych są inne dla obywateli i inne dla turystów, oczywiście ci drudzy płacą kilka razy więcej) i dawaj! Po schodach! Obok straszliwych Nag!


Pięknie ułożone kwiaty do składania w świątyni


Dary dla bogów


Łażąc wte i wewte natrafiliśmy na taki oto stos banknotów, leżący samotnie i bez opieki. Wyglądały na oryginalne i nawet porównaliśmy z naszą walutą. Kambodżański riel jest tak lichy, że używa się dolarów, w rielach ewentualnie wydaje resztę mniejszą niż dolar. Tak tak, ceny w sklepach też są w dolarach! Szybko obliczyliśmy, że ta kupka to około 50 zł. Można zatem uszczęśliwić bogów po taniości, dając każdemu po banknocie. Chińczycy są bardziej skąpi i kupują sztuczne pieniądze!


Zwiedzanie świątyni. Jak zwykle szał i milion wszystkiego.




W pobliżu odbywał się haniebny proceder, jakim jest możliwość wypuszczenia ptaszka z klatki za pieniądze. Oczywiście potem są wyłapywane i wsadzane z powrotem. Próbowaliśmy przekazać temu panu naszą pogardę i zniesmaczenie, ale chyba nie bardzo się przejął.


W świątyni odbywały się przygotowania do wielkiej imprezy z okazji Nowego Chińskiego Roku. Tak, ten rok obchodzi się w tej części Azji, nie tylko w Chinach. Co dziwne wszyscy, oprócz Chińczyków, używają nazwy Chiński Nowy Rok, a Chińczycy twierdzą, że to Święto Wiosny. Khmerzy naznosili miliony jedzenia! Czegóż tam nie było! I owoce i litry oleju i świniak i kury z głowami, ACH!



Pan radośnie prezentuje wiktuały, obok piękna figura odchodzącego już konia w chińskim stylu.


O tak, posągi także należy nakarmić tłustymi kawałami boczku!



I na koniec skromne detaliki.



Dzisiejsza notka w sumie bardziej do oglądania niż czytania, ale nie lękajcie się! Dzień się dopiero zaczął! 

Co dalej? Dowiecie się kilku faktów o królu Kambodży i o co właściwie chodzi z wściekłym słoniem? Pojedziemy na Pola Śmierci, na bazar i na prawdziwą khmerską ucztę! A także dowiemy się, czy bagietka z lodami naprawdę istnieje. Zostańcie z nami! Ahoj!



2 komentarze:

  1. Dobrej zabawy! :3
    Dziękuję za taką ilość zdjęć! Od razu lepiej sobie coś wyobrazić <3

    Iris

    OdpowiedzUsuń
  2. jaka piekna figura phra mae thorani
    mimo biedy to zazdroszcze <3

    OdpowiedzUsuń