poniedziałek, 11 maja 2015

More than Meow! Kotkowa kawiarnia w Chinach.



Pewnie wielokrotnie słyszeliście o kocich kawiarniach. Może nawet sami w takowej byliście. My niestety nie miałyśmy wcześniej okazji, więc gdy okazało się, że w naszym mieście kotkowe kawiarnie są aż dwie, postanowiłyśmy czym prędzej je wypróbować. Wybór padł na kawiarnie na Haizhu (chiński Gangnam, jest lans!), mieszkałyśmy tam bowiem w ubiegłym roku i bez problemu potrafiłyśmy zlokalizować to miejsce, bo widziałyśmy je jeszcze przed otwarciem. Gdy człowiek wie, gdzie iść może zaoszczędzić całkiem dużo czasu,  raz więc było nam dane nie błądzić.

Niestety na miejscu okazało się, że trzeba poczekać w kolejce. To bardzo częste w Chinach. Gdy lokal jest przepełniony, to nie szuka się innego, tylko czeka, by zjeść właśnie tu. Chińczyk, w kwestii jedzeniowej, jest konsumentem wybrednym, ale wiedzącym czego chce i nie zrazi go czekanie godzinę pod lokalem, nie zrazi go też cena 5000 yuanów za obiad. Jedzenie jest w Chinach najważniejsze. Gdyby Chińczyk miał czekać na jakąś wyjątkowo atrakcyjną głowę ryby choćby i 3 godziny, to i tak by czekał.



Nam niestety nie do końca zależy na jedzeniu, ale bardzo napaliłyśmy się na zabawę z kotkami, takoż więc trzeba było czekać. Jako, że mamy dłuższe palce wskazujące, niż serdeczne, to jesteśmy ludźmi genetycznie predestynowanymi do łagodności (ta wspaniała informacja, którą podzieliła się z nami Mama Keczupasa, nie jest jakimś naszym wymysłem, ale poważną teorią naukową Pana profesora.......)
Czekanie nie było nam więc straszne! Początkowo zakładałyśmy, że pójdzie szybko, jednak po 40 minutach nuda dopadła nas silna. Postanowiłyśmy więc zająć się SZTUKĄ. 
Nie wiemy, czy pamiętacie, ale jesteśmy artisto szoperami i awangardowymi artystami. Możecie sobie odświeżyć ów wątek naszego życia tutaj -->  http://almostparadisse.blogspot.co.nz/2015/01/my-i-zacieki-czyli-hipsterstwo-po.html


Tutaj takie wspaniałe zdjęcie z naszą chyńską koleżanką. Była ona na kotki napalona mocniej niż my. Jej chłopiec nie zrobił sobie z nami zdjęcia. Czyżby się wstydził?


Kolejnym sposobem na poradzenie sobie z wszechogarniającą i kroczącą ku nam posępnie nudą  było robienie sobie zdjęć z wielkim Maneki Neko stojącym przed lokalem. 



Nuda dzierżyła nas w swej posępnej dłoni. Po godzinie czekania miałyśmy chyba ze 300 selfie. I puste brzuszki. Teraz z kolei dzierżyła nas złowieszcza łapa głodu. 

Mamy bilecik! Wpuśćcie nas wreszcie!



Ni chu***. Nein. Kaine Ciasto. Kaine Katzen.  Kaine Grenzen.



Gdy udało nam się wreszcie dostać do środka... od razu rzuciłyśmy się do... fotografowania kotków.




Wyjątkowo urzekła nas ta kocia gęba w misce.




Jak na kocią kawiarnię było tu zdecydowanie bardzo wiele psów. W zasadzie połowa podłogi zasłana była takimi oto wilcami.





Kotki siedziały wszędzie, gdzie tylko chciały. Wliczając w to ladę, czy stoliki. Ogółem, by wejść do kawiarni trzeba było odkazić ręce i zgodzić się na 3 zasady:
- Nie karmimy zwierząt
- Nie zmuszamy ich do siedzenia z nami, przytulania się etc. tzn nie przyduszamy, tak jak szyszyla
- Nie robimy zdjęć z flashem, ani nie wnosimy rzeczy błyszczących i denerwujących zwierzątka - biżuteria out




Wszystkich gości witał taki oto wiernie czekający wilc.




Podczas, gdy jego kolega bezkarnie się wylegiwał na podłodze, nie przejmując się tym, że zajmuje centralną część kawiarni.



Kotki natomiast okazały się dość leniwe i ich gęby były dość posępne. Kot, jak to kot, jak mu się nie chce, to nawet łba na człowieka nie podniesie.




Legendy głoszą, że nie są to jakieś byle wypłosze, a rasowe championy zdobywające nagrody!



Jednak największą atrakcją kotkowej kawiarni był... pies owca. Kręcił się to tu, to tam i... żebrał. Przysiadał przed człowiekiem i czekał z błagalną miną.


Pamiętacie o zasadach? Nie karmić! Toteż nikt na jego żebraczą gębę się nie nabrał i czym prędzej odwracał się od tego łasucha. Kawiarnia działa już gruuubo ponad pół roku i pies owca nadal się nie nauczył. Nie świadczy to za dobrze o jego intelekcie...




Kocia kawiarnia musi mieć odpowiedni wystrój. Oczywiście kotki są wszędzie. Od obrazków na ścianach zaczynając, a kończąc na takich oto miłych poduchach.





Zaskoczył nas nieco sposób składania zamówienia. Trzeba było wczytać QR code w aplikacji WeChat (chiński komunikator będący jednocześnie wszystkim, kiedyś powstanie o niej osobna notka, bo to taki must have w Chinach) i złożyć zamówienie, wrzucając wszystko do koszyka. Kuchnia od razu dostała powiadomienie z aplikacji, kosmos! No cóż... troszkę nam to zajęło. Katarzyna nie jest bowiem za pan brat z nowymi technologiami.


Czekanie na jedzenie umiliła nam taka oto łajza. Ten milusi szczuro-pies postanowił zostać z nami na wyłączność. Najpierw bardzo cierpliwie pozował do zdjęć.




A później całkiem beztrosko zasnął na kolanach Katarzyny. Jest to niestety taki typ człowieka, któremu dać zwierzątko, a szczególnie psa i cieszy się jak durna. Była więc ona nawet silniej podjarana owym pieseczkiem, niż swymi umiłowanymi dziećmi lat dwa.





I oto zaczęły wjeżdżać  nasze mięsiwa! 
- Zaraz zaraz! Poszłyście na mięsiwa do kawiarni?
- Ano jakoś tak się złożyło, że głód doskwierał mocno i dodatkowo okazało się, że wszystkie Chińczyki jedzą obiad i że menu jest dość ubogie w ciasta, za to bogate w mięsiwa.




Ticzer Kejk usiłujący spożyć swą strawę z pieskiem na kolanach.




Nasze wspaniałe szejki. Keczupowy - mango, Katarzyny - matcha.



Ale dostała ona za swoje! Nagle ukazała się wstrętna czerwona fasola! Katarzyno - kiedy przestaniesz wierzyć, że to ciemne na zdjęciach to czekolada?



Według nas jest nieco dziwnym pomysłem serwowanie wyboru mięs w zwierzątkowej kawiarni, gdzie czują one zapach i są przez to okrutnie podjarane. Kto do Chińczyka przemówi, jak on głodny!


Pies owca cierpi!



Nie był to meet lolici, jednak nie tylko my zdecydowałyśmy się na "falbaniasty" ałtfit. Jak widać na zdjęciu, również jedna z kelnerek upodobała sobie ten styl. Niestety ma na sobie qi lolitę z satyny.  Tak zwaną LOLYTKĘ z taobao z serii najtańsze.



Pojedli, popili. Teraz można się bawić ze zwierzątkami. Keczup, wielce ucieszona, głaszcze wilca! Jak widać nie tylko my zajmujemy się taką zabawą.



Ale czemu wszyscy głaszczą pieseczki, skoro jest to KOCIA KAWIARNIA. Proszę popatrzeć na tą gębę. Jak widać - nie zachęca ona do miziania.




I kolejna kocia morda.



Lokal ma dwa piętra, jednak drugie, z tego, co zrozumiałyśmy, jest strefą VIP. Wchodzi się do niej po wąskich, krętych schodkach. Są one ochoczo okupowane przez koty. Udało nam się tam wedrzeć na chwilkę, by pogłaskać kilka z nich i zrobić rzuciki na całość kawiarni.





Proszę spojrzeć, jak się wyciągają!





Drugie piętro zdobi jeeeeeszcze więcej odznaczeń zdobytych przez milusińskich. Mamy takie małe podejrzenie, że tak naprawdę wszystkie nagrody zdobyły psy wilce. A może i pies owca!


Jak widać, by wejść trzeba czekać o każdej porze. Tak naprawdę jest tam tylko kilka stolików i ludzie  bardzo niechętnie z nich rezygnują, gdyż zabawy ze zwierzątkami nigdy za dużo.



Przychodzą tam romantyczne pary, by odbyć kotkową randkę z kawaii fociami ze zwierzątkiem. Rodzice, którzy chcą mieć chwilę spokoju w czasie jedzenia, ze swoimi dziećmi, które to natomiast grupami próbują złapać jakieś zwierzątko. Ludzie, którzy chcieli by mieć kotka, czy pieska, a nie mogą (jak Katarzyna), albo po prostu grupy znajomych, którzy chcą mieć lansiarskie focie na portale społecznościowe.



I... więcej medali.


Na  koniec nasze ałtfit foto w lepszym świetla.

Katarzyna: 
Sukienka i barette: Angelic Pretty
Koszula: Lady Sloth
Torebka: Swimmer
Buty: Taobao



Karol K.:
Sukienka: Baby Gwiazdy świecą jasno.
Koszula: Infanta
Baretta: Cici works
Torebka: Long Ears Sharp Ears Studio
Buty: Dear Lenore.




 I na koniec lans w Guangzhou Metro



Nasze, tym razem dość wyględne, gęby mówią baj baj i zapraszają na kolejny odcinek! Opowiemy Wam, jak po taniości, nażreć ryj w Mariocie:)


10 komentarzy:

  1. Pieski śliczne,z kotów to najbardziej podobają mi się podusie,a wyglądacie cudnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale fajnie, że trafiłam na Waszego bloga - pod koniec sierpnia najprawdopodobniej jadę na rok do Tianjinu, także chociaż to zupełnie inny rejon kraju, to jednak wciąż Chiny, więc mam nadzieję, że uda mi się sporo od Was dowiedzieć na temat codzienności tam ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie byłyśmy nigdy w Tianjinie, ale podejrzewamy, że jest tam bardziej jak w Pekinie. Czyli lepiej. Czyżbyś jechała na stypendium?

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Tak, roczne stypendium :D i właśnie przeczytawszy Wasz najnowszy post zmartwiłam się nieco, bo piszecie o kradzieżach, oszustwach i o tym, że jest drogo, a Chińczycy niefajni :c Będę miała 1400 rmb "kieszonkowego", teraz myślę, że chyba trzeba mi będzie poszukać dodatkowego finansowania. W okolicach Pekinu są inne Chiny niż na południu? Dzięki za odpowiedź ^^

      Usuń
    4. To pewnie to samo stypendium, co my! Gratulacje! Co do kieszonkowego, zależy czy masz zapewniony akademik, czy nie. Jeśli nie, to bardzo mało pieniędzy. Miałyśmy takie samo kieszonkowe bez akademika i żyłyśmy w norze we dwie w pokoju, jadłyśmy zieleninę z bazaru i prowadziłyśmy shopping service, żeby dorobić, bo wyżyć się za to nie dało. Można też zdobyć dodatkowe fundusze, ucząc angielskiego, ale my się bałyśmy na wizie studenckiej - jak złapią, mogą wywalić z kraju. Choć Guangzhou jest drogie, może Tianjin ma lepsze ceny. Chińczycy z południa są ogółem bardziej rozlaźli, a z północy bardziej hardzi. Północ to też niestety straszny smog i równie straszna zima :/

      Usuń
    5. Dzięki :D Muszę jeszcze poczekać na decyzję rządu chińskiego o przyznaniu stypendium, etc., ale mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. W zapowiedzi przedstawione było, że akademik jest zagwarantowany, w związku z czym może nie będzie aż tak ciężko... Słyszałam o uczeniu angielskiego i o tym, że jednak nie jest to legalne, ale często przymyka się na to oko. Nie jestem jednak fanką angielskiego, używam go bo się nauczyłam i jest praktyczny, ale nie sądzę, żebym była w stanie wytłumaczyć go komuś.
      Patrzyłam na średnie temperatury w Tianjinie i wydawało mi się, że klimat jest bardziej taki jak w Polsce. Ale właśnie z powodu temperatur odpuściłam sobie Harbin, bo chyba zeszłabym na depresję w takim zimnie. A nad morzem może nie będzie aż taki ciężki smog?...
      Jak Wam się w ogóle podobało stypendium? Nauczyłyście się sporo? Co byście doradziły w tej kwestii, a także w temacie aklimatyzacji po przyjeździe, etc.? :)

      Usuń
    6. Ups, dopiero zauważyłyśmy komentarz, bieda. Oooo nie, tylko nie Harbin! Wszyscy Chińczycy się boją tamtejszego mrozu! Stypendium bardzo fajne, po roku mogłyśmy się komunikować po chińsku bez większych problemów. Co do pracy to najczęściej uczy się małe dzieci (przedszkolaki i uczniów podstawówki), więc za wiele tłumaczyć im nie trzeba.
      Odezwij się do nas najlepiej na Facebooku to możemy pogadać co i jak w Chinach :)

      Usuń
  3. Nie, że się nie nauczył, skoro patrzył z żebraczą miną znaczy, że ludzie nie przestrzegają zakazów :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niekoniecznie. Moje psy w domu były strasznymi żebrakami, ale jednak rodzina stara się z tym walczyć. Niedawno brat kupił szczeniaka Husky i on też żebra, mimo, że NIGDY nic nie dostał. A mimo to ma nadzieję

      Usuń