We wrześniu, po miesiącach przygotowań, wzięła ślub chińska współpracowniczka z klasy Kejk Laoszy. Jako, że pracowały ze sobą pół roku i dość mocno się zżyły, wystosowane zostało oficjalne, czerwono złocone zaproszenie adresowane do Miss Kate. Niestety z uwagi na pracę (ślub odbywał się w środku tygodnia) było mi dane uczestniczyć tylko w weselu... Ja, Katarzyna, bardzo żałuję, że nie mam możliwościa napisania ciekawej notki o chińskim ślubie, symbolach i zwyczajach. Moje etnologiczne serce aż drży z chęci napisania przydługawego i nudnawego traktatu i znaczy to chyba, że czas wrócić na uczelnię, obronić magisterkę i brać się za doktoraty!
Rzecz będzie więc tylko o chińskim weselu. A było to tak.
Pomimo, że pracę kończymy o 17, Chinki nie mogły się zebrać jeszcze bardzo długo. Jako, że koleżanka owa nie powiedziała mi, gdzie mam jechać, a tylko że mam jechać ze wszystkimi z przedszkola, takoż i czekałam potulnie. Zanim wszyscy się zebrali było już grubo po 18 i w brzuszku burczało potężnie. Okazało się, że trzeba się jeszcze przegrupować, bo część musi jechać taksówką, a część firmowym samochodem, a część to w ogóle nie wiadomo jak. Mnie został przydzielony samochód firmowy z nieudolnym kierowcą i 9 Chinkami. Jako, że samochód jest 8 osobowy, to... zrobiło się dość ciasno. Na szczęście mi przypadło miejsce z przodu, więc bez gniecenia się, choć miało to i złe strony... Niby młode dziewczyny a trajkoczą jak stare przekupy. I nie wiadomo, czy gorzej było, gdy robiły to po kantońsku (tfu tfu), czy jak darły się po mandaryńsku, by i mnie włączyć do dyskusji. Po godzinie takiej wesołej zabawy dojechaliśmy na miejsce. Jakieś ostateczne zadupie Głandżoł, gdzie od tej pory miała mieszkać ziomalka nasza Rainbow.
Ktoś nas odebrał, przeszliśmy kawałek i... moim oczom ukazało się to. Niestety nie zrobiłam zdjęć przed budynkiem, gdzie również siedziało na oko z 200-300 osób zajadających się a najlepsze.
Co ciekawe dwie największe gwiazdy naszego przedszkola (niejakie Piękne z biura, których praca polega na ROBIENIU ZDJĘĆ DZIECIOM. SERIO. Full time) wzięły mnie pod obie ręce, żeby wkroczyć na salę z białą przyjaciółką. Nie lubimy się za bardzo. By nie rzecz WCALE.
Każdego posadzono przy odpowiednim stoliku, który uginał się pod ciężarem chyńskich potraw. Panna młoda zajrzała do nas przelotem i nie udało mi się nawet wykonać odpowiedniego zdjęcia! Tylko szybciutko wręczyłyśmy jej HONG BAO, czyli czerwone koperty z pieniążkami. Jak się okazało, kierowana polskimi realiami, dałam oczywiście jakoś milion pieniędzy. Chinki natomiast po 100 yuanów i zadowolone. Po chwili Rainbow odniosła nam koperty z włożonymi tam 20 yuanami. Okazało się, że by zapewnić sobie szczęście i bogactwo, to część pieniędzy musi rozdać.
Jak widać nie ma jakiejś szczególnej potrzeby pięknego się odziewania.
Można się bowiem ubrudzić w czasie jedzenia krewetkowych potworów.
Rotacja przy stołach następowała bardzo szybko. Początkowo przed budynkiem musiało być z 200-300 osób, w środku drugie tyle, jednak stoliki pustoszały bardzo szybko. Choć nowi goście przychodzili bez przerwy, w mniejszym nieco natężeniu, to prawda, jednak bez przerwy. STRACH POMYŚLEĆ O KTÓREJ SIĘ TO ZACZĘŁO...
Co dziwne, nie pito prawie alkoholu. Jedynie starsi panowie popijali sobie hardo baijiu. No cóż... młodsze pokolenie nie jest już tak bardzo skore to delektowania się tym trunkiem.
W pewnym momencie z podwórka dobiegł wyjątkowo straszliwy hałas...
... to na tłumnym jeszcze pół godziny temu dziedzińcu, odpalono miliony tak ukochanych przez Chińczyków czerwonych petard.
Wesołe spożywanie trwało z godzinę, po czym powiedziano mi, że to koniec.
- JAK TO? Ja chcę choć zdjęcie z Panną młodą!
- Nie ma jej. Poszła do domu.
- JAK TO DO DOMU?!
- No tak, już późno...
Nie myślcie, że w Polsce marnuje się jedzenie. Oczywiście na weselach jest wszystkiego za dużo, jednak jest to rozdawane gościom, mrożone, jedzone przez kolejny miesiąc. Tu wszystko się wyrzuca. Czy półmisek był napoczęty, czy nie.
Trzeba by też wspomnieć o budynku, w który owa biba się odbywała. Przypominał on starą zdezelowaną świątnię. Gdy pytałam, czy jest to świątynia, wyśmiewano mnie i mówiono, że jestem bardzo cute, choć nie widzę związku... No więc myślę, że jest to jakaś świątynia, a może po prostu dom weselny z ołtarzem?
Bo jest to ewidentnie ołtarz.
I na dodatek ktoś pali przed nim kadzidła.
Przy wejściu można było też spotkać bardzo charakterystycznych, dla chińskich świątyń, bogów.
Ten wizerunek możecie na przykład porównać ze świątynią którą opisywałyśmy kiedyś tutaj klik klik
Po rozszyfrowaniu znaków tu wypisanych okazało się, że jest to coś w rodzaju świątyni przodków.
Wszyscy również uznali, że jest to bardzo śmieszne i słodziaszcze, że robię zjdęcia napisom. Hahahahah. I że jem pałeczkami. I że nie jem głowy ryby. Hahahahahaha.
No cóż... Uroczy wieczór dobiegał końca. Okazało się, że trzeba przyjść najeść się jak najbardziej w jak najkrótszym czasie i... wybywać. Można wpaść na wesele, przywitać się z nowożeńcami i pójść po pół godziny. Chińczyki były ZASZOKOWANE, że u nas wesele trwa długo i są tańce i zabawy. No i że tyle się je (oni wrzucają w siebie więcej w 30 minut, ale cóż....).
Jak widać sprzątanie następowało na bieżąco. Jacyś goście? E tam... dawaj! Myjemy podłogi i spławiamy resztki jakąś rynną.
Kiedy już mieliśmy wracać okazało się, że wróciła Rainbow i wraz ze swym mężem zapraszają nas do nowiuteńkiego lokum. Okazało się, że znajduje się ono w podłym slumsie, do którego trudno się dostać. Warto zaznaczyć, że jedna z Pań była w 9 miesiącu ciąży... Widać tu też Rainbow w jej stroju weselnym. Obiecała mi przesłać lepsze zdjęcie, ale do tej pory jakoś się to nie udało. Jeśli prześlę, to obiecuję dodać!
W mieszkaniu... no cóż. Po prostu siedzieliśmy. Rainbow na chwilę odziała się w swoją białą, europejską suknię ślubną i odklejała demonstracyjnie rzęsy. Narzekała, jaka jest zmęczona, bo wstała o 7, czyli już chyba z 14h jest na nogach... no cóż... polskie panny młode muszą być na nogach do 5 rano.
Oglądaliśmy 3 OGROMNE albumy ze zdjęciami ślubnymi. Pierwszy raz widziałam część z tych zdjęć już bodajże w czerwcu. Ślub był we wrześniu, więc wykonane były znacznie wcześniej.
Jedna sesja to sesja europejska, druga na księżniczkę i księcia, a trzecia hippie w stylu chińskim. Przeróżne fotografie były też pooprawiane i pozawieszane gdzie popadnie. Wszędzie też wisiały różne przepiękne znaki szczęśliwości i inne takie. BAŁABYM SIĘ ZASNĄĆ W TYM MIEJSCU. Przepraszam, że nie ma więcej zdjęć poglądowych, ale wstydziłam się je robić + światło było baaardzo złe.
Często przechodzimy obok dziwacznych salonów fotografii ślubnej i zawsze dziwiło nas, że jest tam pełno klientów. Teraz już wiemy, jak takie sesje są ważne. Kiedyś zrobimy zdjęcie takiego przybytku, by je Wam pokazać! To serio coś szokującego.
Teraz kilka ciekawostek:
* Ostatnio inna chińska nauczycielka pokazywała mi zdjęcia swojej koleżanki z klasy, która wzięła właśnie ślub (mając 20 lat. taaak. nauczycielka owa również uczy dzieci mając wykształcenie licealne) i poleciała robić swe sesje ślubne w Tajlandii
* W Chinach, by wziąć ślub mężczyzna musi mieć własne mieszkanie. Jeśli nie masz takowego, to żadna kobieta nie zdecyduje się z Tobą związać
*Po weselu Rainbow przytulała się do mnie i mówiła coś w stylu: mój zagraniczny przyjaciel/rodzina. Jak mówiłam, że po prostu przyjaciel, to ona, że nie - zagraniczny. No cóż... jak bardzo byś nie chciał się zaprzyjaźnić z Chińczykami i jak blisko byś nie był, tak kiedyś się okaże, że motywem jest tak czy siak Twoja biała gęba
* Chińskie wesele wydaje się być jak wszystko tutaj. Jakieś takie miałkie i jałowe. Gdybym kiedyś dostała zaproszenie na uroczystości w świątyni to poleciałabym tam jak na skrzydłach z wieeeeeeelkim zainteresowanie (tak, naoglądał się człowiek filmów i jest ciekaw, czy nadal się tak robi), jednak na żadne chińskie wesele JUŻ NIGDY NIE PÓJDĘ.
KANIEC
Strasznie chaotyczne to wesele i brak jakiejś elegancji w tym wszystkim. Jednak nasze polskie wesela są najlepsze! :3
OdpowiedzUsuńWszystko sprowadzało się tylko do jedzenia i niczego więcej:/
Usuńsłaba biba ;D
OdpowiedzUsuńTAK, jestem szczerze rozczarowana i częściowo zdruzgotana. I to po 3 miesiącach nadal...
UsuńIm dłużej was czytam tym bardziej zadziwia mnie, że oni tyle jedzą. Jakby jedzenie było sensem ich egzystencji. ;; No coż.. No i nie wiem jak po takim weselu cieszyć się z tej pięknej chwili jaką jest zawarcie związku małżeńskiego /:
OdpowiedzUsuńhttp://moonskillx.blogspot.com/
Niestety tak właśnie jest... Żywot przeciętnego Chińczyka jest okrutnie miałki i sprowadza się głównie do jedzenia i kupowania :/
UsuńTrafilam przypadkiem na Wasz bardzo interesujacy blog a ze mialam nie=przyjemnosc pomieszkac w Ire z jedna taka Chinka ( nadal mam traume :))) ) to juz lepiej rozumiem dlaczego owa chinska wspolmieszkanka opisujac swojego wybranka irlandzkiego wiesniaka i jego ''cechy charakteru'' pierwsze co powiedziala o nim. ze .... ma duzy dom...... !!!!! powiedziala mi rowniez jak jeszcze na poczatku sie ''przyjaznilysmy'' tzn rozmawialysmy powiedziala mi ze u nich w CHinach dzieci wychowywane sa jak ksiezniczki i ksiazeta .. leniwa ta panna byla ciagle sie uczyla szurala nogami jeczala ( bo myslala ze jej Polscy wspolokatorzy sie zbiegna jej pomoc... hahaha ) jak nosila torby z kaczymi jajami i innymi zakupami .. a jak juz zasiadla do jedzenia w kuchni to siorbala tak ze chlopacy mieli z niej straszna ''polewke'' ..... no i donosila na mnie do landlorda az sie wkurzylam i wyprowadzilam ...... pozdrawiam fajnie sie Wasz blog czyta Veronica
OdpowiedzUsuńHaha, piękna opowieść! Toż to czysta chińskość, można powiedzieć, ESENCJA CHIŃSKOŚCI! Wszystkie te zachowania są nam niestety znane, a mężczyzna to wiadomo, że najważniejszy jest dom lub chociaż mieszkanie (bez mieszkania Chińczyk nie ma szans na żonę, serio!) oraz najnowszy ajfon. Dziękujemy za miłe słowa i gratulujemy ucieczki od Chinki :)
UsuńCiekawy post, warto poznawać kulturę innych krajów ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie 13hacks.blogspot.com
Cześć dziewczyny, wiecie coś może czy latwo jest znależc obcokrajowcowi prace w Chinach jako fotograf slubny? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBez znajomości chińskiego może być trudno, choć z drugiej strony mając partnera biznesowego - Chińczyka, to mógłby być dobry pomysł na biznes, bo fotograf z zachodu to byłby prestiż.
Usuń