Ahoj! Co prawda od naszej podróży po Azji Południowo-Wschodniej minęła już kupa czasu, ale jeszcze nieco materiału zostało... Wybaczcie nam tą opieszałość (to wszystko przez chińskie dzieci i stresy z nimi związane!). W dzisiejszym odcinku czeka wspaniała atrakcja - z wizytą u słoni!
Słoń jest potężną atrakcją Tajlandii, a przejażdżki na nim umieszczane są w praktycznie każdej ofercie wycieczki. Rafting, skakanie z wodospadu, po drodze ze trzy piwa Chang plus trekking na słoniu, a to wszytko w trzy godziny i za 50 zł, brać i cieszyć się! Mocno średnio nas to jarało, bo po pierwsze pół godziny jazdy to trochę mało kontaktu ze zwierzakiem, a po drugie dźwiganie kontrukcji z dwójką turystów raczej średnio bawi słonia. Na szczęście udało nam się znaleźć obiecujący program w ośrodku Elephant's World nieopodal miejscowości Kanchanaburi (około 2 godziny drogi z Bangkoku), który obiecywał brak jazdy na grzbiecie słoni, bicia słoni, dokuczania im metalową pałką, a w zamian miłość i lepienie ryżowych kuleczek dla bezzębnych podopiecznych. Jedziemy!
Z samego rańca pod nasz hostel podjechał okazały świniubus, którego zadaniem było pozbieranie turistenów z miasta. Każdy z dumą dzierżył w dłoni siateczkę bananów, którą zamierzał sprezentować obślinionej słoniowej paszczy. Na miejscu powitali nas wolontariusze (za darmo sprzątają słoniowe kupy!) i odbył się krótki wstęp teoretyczny. W ośrodku znajdują się w większości słonie stare i schorowane, które wcześniej pracowały przy wycince lasów albo w przemyśle turystycznym (tak, woziły turistenów na grzbiecie), a kiedy nie dawały już rady, były wyrzucane. Dowiedzieliśmy się, że słoń absolutnie nie może dźwigać na grzbiecie więcej niż 100 kg, gdyż ma bardzo delikatny kręgosłup (jak myślicie, ile waży metalowa\drewniana gondola z dwójką białasów z US?). Prócz tego nie powinien chodzić po betonie, bo rani mu to i parzy stopy. Kilka młodszych słoni zostało zabranych z ulicy, gdzie zmuszano je do żebrania i właśnie takie poparzone stopy miało (obecnie przebywanie słoni w mieście jest nielegalne i widząc taki proceder, można wezwać policję).
Kiedy turyści słysząc te wszystkie rewelacje, spuścili nosy na kwintę, a niektórzy uronili nawet łezkę, pan wesoło zakrzyknął "Teraz idziem karmić słonie!". Każdej parze przydzielono podopiecznego oraz kosz z arbuzami, kukurydzą i innymi dobrami do skarmiania go. Keczupowi i Katarzynie przypadła ta oto łapczywa słonica o wdzięcznym imieniu Watermelon. I owszem, arbuzy wciągała jak szalona!
Można było smyrać po trąbie, sama radość!
Proszę zwrócił uwagę na szaleństwo na twarzy Katarzyny! A to dlatego, że słonica, mając już w japie trzy arbuzy, chciała więcej!
Mama Keczupasa z nienażartą trabą.
Każdy słoń miał tablicę ze swoją krótką charakterystyką i historią. Okazało się, że Arbuz jest rokendrolowcem!
Ekipa kibicuje Katarzynie! Dawaj jej arbuza! Jadło można było podawać do słoniowej trąby lub bezpośrednio do paszczy, co było dużo bardziej zabawne, lecz także niebezpieczne - słoń bowiem często wciągał całą dłoń do zaślinionej papy. Gdy skończyło się pożywienie w koszu, turysty tryumfalnie wyciągnęły siaty z bananami, a zwierzaki popadły z szaleństwo (dojrzałe banany to taki deser dla nich).
Każdy zwierzak miał swojego opiekuna, zwanego mahout. Większość nawiała z Birmy w poszukiwaniu lepszej drogi życia i byli to mężczyźni mikrego wzrostu oraz postury. Wątpimy, by którykolwiek z nich przekroczył magiczną granicę 50 kg :)
Mahout towarzyszy słoniowi w kąpieli. Wykonywali oni także różnego typu wodne żarty, jak stawanie na słoniu, gdy ten zanurzał się pod wodę i inne tego pokroju wygibasy.
Keczup i Katarzyna jako prawdziwi bakpakierzy, ze słoniem w tle.
Karmienie zajęło milion godzin i nieco zniecierpliwieni wolontariusze pogonili turistena. "Koniec zabawy, teraz czas na pracę!". Trzeba nam było przygotować paszę dla zwierzaków, które nie dają rady z arbuzami, krótko mówiąc nie mają zębów. W naturze stary słoń, któremu wypadną już wszystkie zęby, nie jest w stanie się wyżywić i umiera w głodu :( W słoniowym domu starości nikt oczywiście do tego nie dopuści, lepi się więc kuleczki z klejkiego ryżu! Panowie Sztefan i Will prezentują, na jak małe kawałki należy skroić zielone banany, by emeryt mógł je przeżuć.
W międzyczasie specjalnie wyselekcjonowana ekipa miesza klejki ryż w wielkim woku, a czyni to TAK! TAK! wiosłami! Katarzyna jest oczywiście wśród nich, jako prawdziwy słoniowy przodownik pracy. Tak po prawdzie to każdy raczej chciał uniknąć tej wątpliwej przyjemności w temperaturze 40 stopni, lecz nie Katarzyna! Ona prawdziwie kocha słonie.
Ohydna kadź w ryżem została odstawiona do ostygnięcia, a my udaliśmy się w dalszą wędrowkę. Czy widzicie te smętne trąby, które zdają się mówić "Dajcie jeeeeeść..."?
Słonik w błocku! Przez większość dnia podopieczni ośrodka łazili sobie majestatycznie wte i wewte lub zażywali kąpieli, wedle woli.
Czas na kolejny punkt programu! Spakowano wszystkich do, dobrze nam już znanego, świniobusa i powieziono na plantację bananowca!
Na miejscu, we wszystkich wstąpił duch przodownika pracy i wyrabiali tysiąc procent normy, rżnąc banana! Poniżej ojciec Keczupa z samodzielnie upolowaną kiścią.
To jeszcze nic! Proszę spojrzeć, co zdobyła Katarzyna, wyrabiając tym samym milion procent normy!
Ciągnęliśmy banana hardo, nie zważając na brud, ohydne muchy i inne niewygody. Rozrywka pierwsza klasa, serio!
Lecz cóż to?! Do naszych zbiorów próbuje się przykolegować bydło rogate! Gdyby to słoń zobaczył...
Nagle szalona pani wolontariuszka krzyczy: "Wspaniała nowina! Ryż ostygł! Wracamy lepić kulki!" Raźno wsiadamy do świniobusa, a pan kierowca daje w gaz. Po drodze widzimy naszych przyjaciół, radośnie buszujących w lesie.
Nasza ekipa została przydzielona do niezwykle odpowiedzialnej pracy, lepienia kulek dla najstarszych i chorych słoni. Składać się one miały z ryżu i odżywki, a formowanie ich było paskudne. Ach, ten klejki ryż! Katarzynie pomaga wesoła pani, która opowiadała swą historię "mieszkam w Anglii, ale kiedy robi się już paskudnie zimno i leje non stop, pakuję walizę i przyjeżdżam na parę miesięcy robić przy słoniach. To jest życie!"
Lepimy żwawo, gdyż oto z tyłu niecierpliwa trąba wszczyna burdy!
Czas na krótką historyjkę obrazkową.
DAJCIE JEEEEEŚĆ! NO JUŻ!
Patrz słoniu! Oto KULKA! PYSZNIUTKA!
Noooo... wygląda okej.
YUM YUM YUM!
I już następny biegnie z awanturą!
W międzyczasie zorganizowano obiad dla ludzkich uczestników programu, bardzo dobry zresztą. Cały czas była dostępna woda, kawa i herbata, co chroniło przed śmiercią z przegrzania. Słoniowi też należy się chwila ochłody (to Watermelon, która boi się wchodzić do wody).
W trakcie dnia mieliśmy sporo czasu wolnego, kiedy każdy mógł sobie łazić, gdzie chciał, zupełnie jak słonie! Tu widać domki wolontariuszy, którzy codziennie wstają o świcie, by wynieść kupy, nim zacznie palić okrutne słońce. Keczup i Katarzyna miały oczywiście chętkę, by na taki wolontariat się zdecydować i odbyły kilka rozmów z pomagierami z różnych stron świata. Wszyscy polecali! Na razie jednak pisana nam jest praca z chińskimi dziećmi... (w przedszkolu nawet kupa się czasem zdarza!).
Keczup Karol twarzą w twarz ze słoniem!
Trąba swędzi!
Wściekły słoń!!! Czy to nasz przyjaciel z Kambodży?!
I jak to zwykle bywa, najlepsze na koniec! Wszyscy czekali na ten moment cały dzień, dadadadam KĄPIEL ZE SŁONIEM! I nawet można było na nim usiąść, więc prawie jak ta osławiona przejażdżka :)
Keczupowa rodzina zmierza do słoni! Czy nie trafi się nazbyt awanturniczy?
Jest i Katarzyna, która jako jeden z niewielu turystów (nie licząc dzieci do lat 5) postanowiła być odpowiedzialna i nadziała kamizelkę.
Cóż to za popisy?! K. twierdzi, że przemawiała do słonia, ale kto ją tam wie... Mahouci (czy można tak napisać?) podpuszczali słonie, krzycząc do nich po tajsku słowa oznaczające zejście pod wodę. Wtedy trąbacz taki się zanurzał, a turysta musiał próbować się na nim utrzymać. Kupa śmiechu. Acha, o dziwo zwierzaki te lepiej znoszą, gdy siedzi im się na szyi lub na GŁOWIE niż grzbiecie! Szok!
Nagle wydany został rozkaz - Słoniu! Abordażuj tamtego słonia!
I już po abordażu :)
Cóż możemy powiedzieć? Atrakcja była przednia i nie żałujemy ani jednego wydanego na ten cel batha! Polecamy z całego serduszka!
Dla zainteresowanych strona słoniowej fundacji http://www.elephantsworld.org
Ostatnimi czasy również siostra Keczupa wraz z kawalerem udali się do słoniowego sanktuarium, więc jeśli nie macie dość zdjęć żarłocznych trąb, możecie przeczytać ich wpis: http://azja.ninja/?p=89
I dla spragnionych wiedzy o metodach tresury tych sympatycznych zwierzaków, legendarny już artykuł (uwaga, drastyczny!): http://wyborcza.pl/magazyn/1,139825,16374773,Zlamane_dusze.html
Dzięki, że byliście z nami! Trzymajcie się klawo!
Piękne i bardzo mądre zwierzaki, dobrze, że są miejsca, w których ludzie się nimi odpowiednio zajmują. Mądrzejsza to rozrywka niż te durne pokazy delfinow akrobatow, czy inne beznadziejne tresury.
OdpowiedzUsuńAle podziwiam Was. Ja bym sie slonia strasznie bała. ;(
Zazdroszczę wyjazdu, z miłą chęcią się zamienie :D
OdpowiedzUsuńPrzejażdżkę na słoniu miałem na mojej żelaznej liście TO DO w Tajlandii, pewnie jak każdy. Ale ta lista bardzo szybko się zmieniła, kiedy zobaczyłem, jak słonie są traktowane na farmie słoni niedaleko Hua Hin. Szkoda, wielka szkoda, że takich miejsc jak opisane w tym wpisie są w Tajlandii taką rzadkością i zazwyczaj słonie traktuje się metalowym hakiem na końcu długiej tyczki.
OdpowiedzUsuńBrawa za rezygnację z przejażdżki! To prawda, w całej Tajlandii słyszałyśmy tylko o trzech takich słoniowych sierocińcach... Pieniądz rządzi :(.
UsuńUśmiałam się, ale temat traktowania słoni w turystyce sam w sobie poważny. To dobrze, że słonie mogą liczyć na oddanie wolontariuszy. Najważniejsze, że wzrasta świadomość w tej kwestii. I kto by pomyślał, że te poczciwe giganty mają tak wrażliwe kręgosłupy! A za to można im wejść na głowę ;-)
OdpowiedzUsuń