sobota, 12 grudnia 2015

Dres spoko jest! - starożytna świątynia i mniej starożytne kasyna w Makau.

Hej hej! W naszym Guangzhou panuje zima i okrutny mróz, jak na zewnątrz tak i w mieszkaniu (o zimowych zwyczajach Chińczyków napiszemy niebawem), więc nadajemy nowy raport spod kołdry. Nie jednej nawet, a kilku, a dodatkowo owinięte w kilka par dresów i termiczne wdzianko Mammut dla alpinistów, kupione w naszym ulubionym outlecie po taniości.
A raport dotyczyć będzie wycieczki zagranicznej! Chińczycy są niestety ludźmi nie myślącymi logicznie. Ich zachowania ciężko jest wytłumaczyć zdroworozsądkowo i często sami sobie uprzykrzają życie na milion sposobów. Przy okazji uprzykrzają też życie obcokrajowcom, wymyślając liczne biurokratyczne i dziwaczne przepisy. Jednym z nich jest konieczność opuszczania Chin i wyjazdu za granicę CO MIESIĄC (tak przynajmniej nakazuje wiza, którą posiadamy). Guangzhou nasze leży w odległości niedużej do Hong Kongu i Makau, więc nie mamy złe, ale zastanawia nas sprawa następująca - jak radzą sobie ludzie mieszkający w głębi CHIN?! STRASZNE RZECZY!
Hong Kong wizytowałyśmy ostatnio, więc tym razem wybór padł na Makau. Zazwyczaj wysiadamy tylko na granicy, bierzemy pieczątki i z powrotem (raz Keczup chciała nawet sprytnie ominąć granicę Makau i od razu wracać do Chin, ale została złapana...), Makau zwiedzałyśmy bowiem dogłębnie w zeszłym roku. Ostał się jednak jeden zabytek, bardzo znany i zacny, który zamknęli nam prawie przed nosem i pozwolili rozejrzeć się tylko chwileczkę. Stwierdziłyśmy więc, jedziem oglądać świątynię A-ma!

Droga jak zwykle upłynęła nam na spaniu i po 2 godzinach byłyśmy na granicy. Wbito nam upragnioną pieczątkę i oto stopa nasza postanęła w Makau. Dla niezorientowanych - Makau to była kolonia portugalska, od 1999 jest częścią Chin, jednak posiada autonomię (własny rząd, pieniądz, granica, handel, ogółem Chiny się nie wtrącają). Języki urzędowe to nasz znienawidzony kantoński i PORTUGALSKI, nawet autobusy mówią po portugalsku! W Makau, w przeciwieństwie do Chin i Hong Kongu, legalny jest hazard, zgadnijcie więc, z czego czerpią zyski :).

Okej, wyłazimy, pobieramy mapki i udajemy się w stronę busów należących do kasyn. Jakże to?! Miała być świątynia, a jedziecie na HAZARD?! A gdzie tam, skąpy turysta chcący zaoszczędzić na autobusie, może udać gościa kasyna i podjechać specjalnym busem rozwożącym ludzi prosto do jaskiń hazardu! Szybko sprawdziłyśmy, że najbliżej do świątyni będzie nam z kasyna Grand Lisboa i pewnie, z cwaniacką miną, zasiadłyśmy w busie.

A oto i Grand Lisboa! Niestety zapomniałyśmy zrobić mu zdjęcia, takoż foto z internetu (tu jeszcze z budowie).

http://www.chinadiscover.org/02_Macau/Macau_en.htm

Keczup bardzo kocha tą bryłę, więc uparła się, żeby wejść do środka celem rozejrzenia się.
- Pani! Ale my są w dresach i wyglądamy jak ciecie! - oponowała Katarzyna.
Prawda to! Bycie dresowcem to ostatnio nasz ulubiony stajl, takoż miałyśmy i bluzy i spodnie dresowe, sam szyk! 
- Eeee tam... Chińczyki też zawsze wyglądają jak ciecie - odparła Keczup i raźno przekroczyła próg jaskini rozpusty i konsumpcji.
To, co tam ujrzałyśmy, poraziło nasze oczy i serce. Spójrzcie sami!

Katarzyna dumnie prezentuje swój stajl dresowca, pozując ze świątecznymi dekoracjami.


Przybliżywszy przepiękną karocę, możemy zauważyć, że w środku zagnieździły się PINGWINY!


Wnętrza kasyna. Niestety nie można było wejść do strefy hazardzistów, ani nawet cyknąć foto, ale widziałyśmy, co się tam dzieje. Szaleństwo!


Hol obfitował w wiele zabytków sztuki chińskiej. Na przykład taka oto rzeźba wykonana z jadeitu (!!!), przedstawiająca Mur Chiński.


Detale. Toż to trzeba wykuwać pewnie z milion lat!


Wystrój wnętrza. Złoto kapało zewsząd i nawet nikt nie zwrócił uwagi na nasze dresy! Ba, widziałyśmy ze cztery kantońskie baby w piżamach, a każda miała plakietkę GOŚCIA tego przybytku!


Kolejna rzeźba z jadeitu (o ile dobrze pamiętamy, ale Chińczycy kochają jadeit), tym razem przedstawiająca królestwo Małpiego Króla Wukonga (piękna chińska legenda).


Jak widać, małp jest mnogo. Raz nawet próbowałyśmy obejrzeć chińską superprodukcję, ekranizującą ową legendę, ale nie zdzierżyłyśmy...


Dekoracja na wodzie.


W 2017 roku do kasyna Grand Lisboa oraz ichniejszego hotelu dołączy nowy gmach - Lisboa Palace, oto on! Część budynku ma zaprojektować Karl Lagerfeld. A my myślałyśmy, że to w Hong Kongu jest bogactwo, o my naiwne!


Nie mogło też zapragnąć bezcennego zabytku sztuki chińskiej, kapusty pekińskiej z jadeitu! To oczywiście replika, oryginały są w Pekinie i na Tajwanie i nie oszukujemy, to naprawdę bezcenne zabytki!


Dzieł tego typu było oczywiście o wiele więcej, ale nie będziemy już przynudzać. Zresztą Chińczycy raźno się z nimi wszystkimi obfotografowywali, co trochę działało nam na nerwy. Wychodzimy, mijamy liczne kasyna...



Pod jednym stała wielce wypasiona karoca, co najlepsze, zaparkowana razem z samochodami. Służy zapewne to wożenia co bardziej znamienitych gości. Ach nie, zapomniałyśmy, znamienici goście lądują helikopterami na dachach, żeby być incognito!


I kolejne kasyna. Tak po prawdzie to wszystkie najbardziej wypasione gmachy w Makau to kasyna albo hotele. Poza tym, okazało się, że miałyśmy wielkie szczęście! Gdybyśmy przyjechały tydzień wcześniej, jak początkowo planowałyśmy, trafiłybyśmy na grand prix formuła jeden! Wyśmienicie, kolejka na granicy ciągnęłaby się zapewne kilometrami, a ceny wszystkiego podskoczyłyby o milion procent! Ale ten ryk silnika, te miliony gazów wydzielanych do atmosfery, to marnotrastwo wszystkiego, ach, wspaniały sport!


Takimi właśnie busami kasyn można się za darmo wozić po mieście. 



Ten wiezie akurat do przybytku reklamowanego przez tych oto panów. Najdroższa reklama w historii świata, 70 milionów dolarów!


Makau, jak każde liczące się miasto ma, a jakże, swoją wieżę. Nie jest ona oczywiście tak wspaniała, jak nasza Canton Tower! Cóż, wieża jak wieża. Kroczymy sobie nadmorskim deptakiem, z wolna w stronę świątyni.


Z wieży można skakać na bungee jak również zwieszać się na linie. Takie zwieszanie właśnie zaobserwowałyśmy, ale niestety nasz obiektyw nie podołał (Keczup bowiem zabiera tylko obiektywy, które mieszczą się w kieszeni dresu!).


Nadmorskie Makau jest bardzo przyjemnym miejscem, gdzie można zaobserwować wiele milusich budynków, wąskich uliczek, kawiarni, można by rzecz, klimat prawie, że europejski! Plus milion skuterów! Jest wąsko i cały czas pod górkę, więc skuter to najlepszy sposób poruszania się po mieście.


Tu widzimy mały kawaii szpital.


I w końcu, bodajże po półtorej godziny drałowania, docieramy do świątyni A-ma! Znajduje się ona na liście dziedzictwa UNESCO (jak zresztą całe historyczne centrum miasta) i poświęcona jest bogini żeglarzy i rybaków Mazu. To najstarszy obiekt kultu w tym rejonie (XV wiek), dała również początek nazwie Makau. Jak widać, dość zacne miejsce. Zwiedzanie jest za darmo! Na wejściu czujemy duszący zapach kadzideł  i to taki, który udusić chce prawdziwie i na śmierć! Spójrzcie zresztą na ich rozmiar, szok!


Świątynia to kilka mniejszych budynków, porozrzucanych to tu, to tam, na różnych kondygnacjach. Można je odwiedzać po kolei, pnąc się w górę, by na końcu ujrzeć piękny kamień z chińskim napisem.


Amulety z modlitwami i prośbami.


W środku oczywiście nasze ulubione spiralne kadzidła.



Mozolnie pniemy się pod górę...




Szykowne świece w kształcie lotosu.







Atrakcją jednej ze świątynek było to oto naczynie, którego ucha należało pocierać mokrymi dłońmi. Gdy robiło się to należycie, misa wydawała ponury dźwięk, a ludzie wielce się radowali. Nie spróbowałyśmy niestety tej hecy, bo chętnych ustawiła się potężna kolejka.



Zaraz po wyjściu ze świątyni można było zobaczyć takie oto, wyjątkowo wspaniałe podobizny zabytków i atrakcji do fotografowania się. Była fasada katedry, były i słynne ciastka. To obowiązkowa pamiątka z Makau. Chińczyki kupują je na potęgę nie zważając na to, że prawdopodobnie produkowane są one z trocin. Naprawdę nie mamy bowiem pojęcia, jak przy użyciu czegoś innego można by uzyskać taki smak i konsystencję.



Jak już wspominałyśmy historyczne centrum Makau jest wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Keczup ma na ten temat dość jednoznaczne zdanie: chcieli się podlizać Portugalcom! Albo i nie! Portugalce przeca nic nie znaczą... Chcieli się podlizać Chińczykom! Katarzyna natomiast w ramach pseudointelektualnego bełkotu dowodziła, jak bardzo niesamowitym jest, że takie właśnie zabytki zachowały się w tej części świata tak długo i że naprawdę czuć atmosferę Europy i takie tam...





... Makao wygląda bowiem najczęściej tak (jeśli nie stoi gdzieś akurat jakieś kasyno).


I Katarzyna by swego stanowiska nie zmieniła, gdyby nie fakt, że udałyśmy się do kolejnego zabytku, który oznaczony był jako wyjątkowo wspaniały. Miał to być Mandarin House. Wyśmienite połączenie wpływów kantońskich i europejskich. Rzecz jasna rezydencja magnacka. Przy wejściu uświadomiono nas, że niebawem zamykają i mamy tylko godzinę na obejrzenie tego cuda. No tak...








Nie wiemy, czy udało nam się to zwiedzać 10 minut. Zdjęcia wykonane nieco na siłę, żeby opowiedzieć Wam o tym przecudnej urodzie zabytku. Jednego nie można mu odmówić: był duży. I nie trzeba było płacić za oglądanie go;)

Zmęczone drałowaniem, postanowiłyśmy nażreć ryj. Nawet w takim maluteńkim Malau bez problemu można dostać dobrą strawę za rozsądną cenę. Tym razem kurczak cytrynowy był naprawdę wyśmienity.



I pyszniutkie curry z ciekawie przyrządzonym słodko-ostrym ryżem. Jako, że nie miałyśmy ze sobą patatatasów (lokalna waluta), to już na wstępie zapytałyśmy o możliwość płatności kartą Master Card. Oczywiście, że się zgodzono, ale gdy przyszło co, do czego, to nerwowo wydzwaniano gdzieś... Umiejętność obsługi  terminala nie jest chyba jednak tak powszechna, jak się zdaje. No cóż.. było płacić naszymi chyńskimi yuanami.



Na koniec jeszcze nocne ujęcia. Ten kościół zwiedzałyśmy dwa lata temu, ale jakoś tak się stało, że opublikowałyśmy tylko jedną z dwóch notek. Cóż... trzeba ją będzie nieco zmodyfikować i wrzucić dla porównania!





Zmęczone i na dodatek o 3 godziny później niż zakładałyśmy udałyśmy się na granicę, gdzie przyszło nam czekać kolejną godzinę na bus do naszego ukochanego Guangzhou:)


JAK WAM SIĘ PODOBA W LEGENDARNYM MAKAO?

2 komentarze: