środa, 26 października 2016

Hinduska dzielnica w Kuala Lumpur - jadło, zakupy i urynoterapia po malezyjsku.




Bardzo kochamy stolicę Malezji, Kuala Lumpur. Tak wiemy, Malezja ma wiele innych pięknych zakątków, wyborną naturę i wyspy, tak się jednak składa, że jesteśmy fankami wielkich metropolii. Może to dziwne, bo za każdym razem, gdy jesteśmy na jakiejś imprezie podróżniczej, słyszymy "miasta trzeba omijać i jechać na prowincję", "jedźcie do dobrych ludzi we wioskach", "oglądajcie naturę, a nie metropolie". A nam się właśnie miasta podobają, uważamy, że są trve i również mieszkają w nich dobrzy ludzie (może z wyjątkiem naszego Guangzhou). Z tego właśnie powodu, oto jesteśmy w Kuala Lumpur w dzielnicy indyjskiej i jemy śniadanie w porządnej budzie.



Wszystko oczywiście bardzo pyszne, zdrowe, ostre oraz, a jakże, po taniości! Kuchnia indyjska jest naszą ulubioną, lecz jesteśmy zbyt wielkimi cykorami, by jechać do samiuśkich Indii (ci trędowaci, psy powolnie żujące czyjąś nogę oraz kupa świętej krowy), pozostaje więc zamieszkanie w Little India w jakimś nieco bardziej subtelnym i czystym mieście.


Gdzieś tu znajdowało się okno naszego pokoju hotelowego (pokój z oknem, szał i burżuazja)!


A pod oknem znajdował się meczet, z którego co rano dobierały wzniosłe śpiewy i inne zawodzenia. Kiedy zawodzenie przechodziło w gromkie okrzyki brzmiące jak KOSPLEJ KOSPLEJ, oznaczało to - czas wstawać!
- Zaczyna się imam od kospleju! - wołała Katarzyna spod kołdry. - Idź się myć!
- Olaboga! - zawodziła Keczup.
- Łolaboga! - zawodził Dziobak.


Swoją drogą, skąd meczet w Little India? Czy nie powinno być słonia Ganesia i innych krwiożerczych gęb hinduskich bogów? A nie, Drodzy Państwo! Tak się składa, że Kuala oferuje nie jedną, a dwie indyjskie dzielnie! Jedna to bardziej turystyczne Brickfields (zwiedzaliśmy je tu --> Little India w Kuala Lumpur), nagrałyśmy i filmik! Czy chcecie zobaczyć piękną fontannę ze słoniami w równie pięknych kolorach? A może, co rzucili na warzywny? Tu jest wszystko!





A to drugie, to właśnie ta okolica, gdzie zamieszkali Hindusi, którzy przeszli na islam.

Pod meczetem znajduje się bazar, który konkuruje z kramami Chińczyków w China Town, jest spory i oferuje mniej więcej to samo, a więc...

Turystyczne koszulki i gadżety!


Różne piękne kosmetyki! Szczególną popularnością cieszyły się podróby szminek Kylie Jenner, palet Naked (mieli nawet Naked7 i Naked8, które nigdy nie wyszły), wielu wyrobów Maca i innych popularnych firm. Widać, że Hindusi nie są w ciemię bici i nie dadzą się tak łatwo pokonać Chińczykom. Prócz tego obowiązkowe torebki Gucci i LV, które kupowały panie w burkach, zwane przez nas bukami.


Wtedy to dostrzegłyśmy coś, co podjarało nas silnie. Indyjski sklep! Ogromny! W samiuśkim Little India! Zaciekawione, cóż tam można dostać i czy są to kadzidełka oraz giezła w szalonych kolorach, wchodzimy raźno! Spójrzcie, ile towaru!


Widzimy tu słynną zdrowotną wodę z nosorożca (którą wypiła kiedyś Keczup, lecz nie poleca) oraz wiele innych wód. Sądzimy, że to azjatycki odpowiednik naszego poczciwego, rodzimego Franciszka, Jana i Henryka, zastanawia nas jedno... Dlaczego niektóre z nich są żółte?!


Katarzyna, jadąc kiedyś pociągiem, nasłuchała się wielu opowieści o cudownych właściwościach urynoterapii. Tak to już jest, że w środkach komunikacji spotyka się dziwnych ludzi... Warto zaznaczyć, że pani ta przez całą drogę popijała tajemniczy żółty płyn z buteleczki po wodzie Żywiec Zdrój. W związku z tym zakiełkowała w naszych umysłach myśl, że może i ten uśmiechnięty słoń Ganesia zachwala rzeczoną terapię...

Domysły ostatecznie potwierdziła ta nieduża buteleczka... Zdjęcie niewyraźne, musicie nam wybaczyć, ale Keczupowi, na widok siku świętej krowy, lekko zadrżała ręka, a aparat odmówił focusu na ten specyfik.


Przejdźmy do przyjemniejszych wyrobów... Oto kosmetyki! Możemy wybierać spośród dziesiątek kremów, a jakże, wybielających, wybielającego mydła z papai (zakupiłyśmy parę sztuk), olejków do włosów i cielska, past do zębów ze sprasowanych krowich placków, henny w różnych kolorach i pojemnościach, wiele było dobra!


Wyborny kolagen na usta dla pań i panów, coby zyskać ponętny wygląd!


Nie zabrakło biżuterii w hinduskim stylu oraz świątobliwych figurek.


Coś, co bardzo chciała kupić Keczup, lecz pożałowała pieniądza. Szykowne turbany! Te tutaj są nad wyraz skromne, w ofercie znajdowały się i bardziej okazałe i wyższe i bardziej kolorowe i bardziej stylowe i w ogóle!


Bransolet sobie jednak nie odmówiła (użyła ich później do jednej stylówki w orientalnym klimacie)!


Przejdźmy do działu kulinarnego. Obie jesteśmy wielkimi miłośniczkami indyjskiej kuchni, co przejawia się głównie tym, że zawsze i wszędzie pragniemy wynieść milion ichniejszych przypraw i sprytnie ukryć w walizach, by następnie przetransportować do Polski. Prócz tego cały czas jemy u Hindusa, a i zdarzy się nam czasem przygotować jakieś curry.




Spokojna głowa, kadzidełka też się w końcu znaleźli! Nie jesteśmy ich wielkimi fankami i jednak poważamy nieco bardziej pachnące świeczuszki z ikei.


Aczkolwiek widząc ekstazę i radość na twarzy tego pana zaczynamy się zastanawiać, czy nie popełniamy jednak błędu... Może warto by wprowadzić trochę psychodelii do życia i wrzucić pana do koszyka?


A co Wy byście wybrali? Milusie paczuszki, pana w ekstazie czy classic amber?

8 komentarzy:

  1. Nigdy nie byłam w Malezji. Bardzo ciekawie i barwnie opisane miasto, przyjemnie się czyta. Podoba mi się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Psychodeliczny pan wygrywa! :D
    Z ciekawości - w jaki sposób używa się sików świętej krowy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiamy się, że pije się ją w celach zdrowotnych... Znalazłyśmy bardzo wiele takich artykułów: http://www.pb.pl/4597933,87559,krowi-mocz-drozszy-od-mleka-w-indiach

      Usuń
  3. Najbardziej urzekło mnie to śniadanie indyjskie, hehe ... Też bym zjadła, tęsknie za dobrym indyjskim jedzeniem, najlepiej w Indiach :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Najbardziej urzekło mnie to śniadanie indyjskie, hehe ... Też bym zjadła, tęsknie za dobrym indyjskim jedzeniem, najlepiej w Indiach :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahahaha fragment o urynoterapi najbardziej mnie rozśmieszył xD Nie wyobrażam sobie jak można pić mocz krowy, i to obojętne czy od świętej czy też zwykłej :P

    Zapraszam na swojego Bloga Sakurakotoo

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też z łezką w oku wspominam KL i nasze wspaniałe śniadanka na dachu oraz wieczorne imprezy w hostelu bez okna w chińskiej dzielnicy. Keczupie, pięknie byś się prezentowała w turbanie, mogłabyś zaszpanować na UJ. DCz

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że skusiłabym się tylko na jedzenie w budzie :D Podróbek nie uznaję, kadzidełek nie palę, ale bransoletki/turbany wydają mi się kiczowate D:

    OdpowiedzUsuń