piątek, 3 lutego 2017

TRESOWANIE DZIECI, czyli chińskie przedszkole


Wczoraj ja, Katarzyna, miałam przyjemność spotkać się z przyjaciółką, która nie dość, że ma malutkie dziecko (2 lata, czyli jak moi ulubieni podopieczni), to jeszcze ma mamę, która jest przedszkolanką z trzydziestokilkuletnim stażem. Ma ona więc bardzo szeroką wiedzę na temat najnowszych teorii dotyczących wychowywania dziec. Rozmowa ta bardzo pomogła mi zebrać i uporządkować coś, co już od dawna siedziało mi w głowie. A mianowicie chcę Wam opowiedzieć o tym, jak...

Tresuje się chińskie dzieci


Możecie uznać, że to stwierdzenie jest bardzo odważne i zacząć krzyczeć, że słodki dzieciaczek to nie piesek i w tym momencie przestać czytać tę notkę. Albo poczytać i samemu zobaczyć, jak chiński model wychowania dzieci różni się od naszego.


W tym poście nie będę poruszać tego, jak wychowaniem dzieci zajmują się rodzice. Wiem, że interesuje Was temat tiger moms i obiecuję, że poruszę go najprawdopodobniej w kolejnej notce z cyklu nauczycielskiego. Tym razem skupimy się  jednak na drugim filarze, który powinien pomagać młodemu człowiekowi w adaptacji: szkole, a w tym przypadku przedszkolu.

1. Dyscyplina na lekcji 


To, że niespełna 3 letnie dzieci zamiast się bawić mają w kółko lekcje, jest jednym aspektem, to że lekcje te trwają 30 minut (tak, dzieci w tym wieku mają się skupić przez pół godziny!) to drugie, ale pewnie zaskoczy Was to, jak dzieci mają się zachowywać na lekcji.
  • Mają siedzieć na brzegu krzesełka nie opierając się o nie
  • Dwie nóżki mają się znajdować na podłodze
  • Dłonie mają się znajdować na kolanach
  • Nie rozmawiamy, nie podnosimy głosu nie pytani etc.
  • Nie można pić, czy wychodzić do łazienki
Istnieje nawet specjalny wierszyk, który dzieci mówią na początku lekcji. W wolnym tłumaczeniu brzmi on tak:

Małe, małe nóżki dotykają podłogi.
Małe, małe rączki na kolanka.
Małe, małe oczka patrzą na nauczyciela.
Mała mała buźka nic nie mówi.

Nie kwestionujemy konieczności wprowadzenia dyscypliny. Ale malutkie dzieci recytujące wierszyk i siedzące na brzegu krzesełka napięte jak strzała, niczym maleńcy żołnierze podczas musztry, są widokiem po prostu bardzo przykrym.

2. Picie i sikanie na komendę


Tak, jak wspomniałyśmy, dzieci nie mogą chodzić siku w czasie lekcji. Pomiędzy dwoma zajęciami zostaje zarządzone:
- Teraz dziewczynki idą pić wodę, chłopcy do łazienki!
- Laosi... ale ja nie chcę siku...
- Wszyscy mają sikać!

Później następuje zmiana. Dziewczynki idą siku, a chłopcy mają pić. Oczywiście picie nie może trwać za długo. Dlatego po jakimś czasie zaczyna się odliczanie. Dzieci, które nie skończyły pić, mają 10 sekund na skończenia kubeczka wody. Nie ma, że nie chcą teraz pić. Nie ma, że kubeczek to za dużo. Mają wypić albo zostaną w sali same! Tak! Picie wody, szczególnie w tak ciepłym klimacie jest bardzo ważne, to prawda. Ale zostawianie trzylatka samego w sali? To nie jest najlepszy pomysł. Na szczęście Kejk Laoszy nigdy nie miała serca zostawiać maruderów i zawsze po nich wracała. 

3. Wszyscy zawsze jedzą to samo


Dzieci  zawsze dostają to samo jedzenie. Wiadomo - przedszkole to nie restauracja, jest Szuszu (taki wujaszek), co gotuje i dzieci mają jeść. Tylko, że wiecie... 2, 3, 4 czy nawet 5 letnie dzieci nie zawsze rozumieją, że coś jest dobre dla ich zdrowia. Jak nie lubią, to nie chcą jeść. I tyle. Tylko, że w Chinach nie ma, że nie chcą jeść. Bo wszystkie dzieci mają jeść to samo. A teraz opowiem Wam kilka historii o tym, jak dzieci nie chcą się poddawać jedzeniowej tresurze.
  • Pewien chłopiec, którego rodzina pochodziła z północy Chin, bardzo nie chciał jeść ryżu.  - A cóż to? Chińczyk, który nie lubi ryżu?! Niemożliwe! - pomyślicie. Jednak kuchnia północy bardzo różni się od tej południowej. To temat na inną notkę, ale podstawową różnicą jest to, że na południu je się ryż nawet trzy razy dziennie, a północ to w dużej mierze kluski czy pierogi. Za każdym razem, gdy miał jeść ryż, płakał. Dokładałam mu więc więcej pierogów, żeby był najedzony. Chińskie nauczycielki stwierdziły, że tak być nie może. Kazały mu jeść bez gadania - choćby płakał, wymiotował do talerza i to zjeść to, co zaplanowane. Wszystko skończyło się tym, że chłopiec powiedział swojej mamie, że zamykamy go samego w osobnym pokoju, żeby tam jadł. Nie było to oczywiście prawdą, ale pomyślcie, jak bardzo trzeba zranić 3 letnie dziecko, żeby tak nakłamało.
  • Dzieci zawsze dostawały dwa rodzaje owoców, jako smakołyk o godzinie 10. Czasami było to jabłuszko i truskawki, czasami były winogrona i pomarańcze, czasami smoczy owoc i banan, albo brzoskwinie i truskawki. Oczywiście wszystkim dzieciom wydzielone równe porcje. Ale dzieci mogą również nie lubić owoców. Np. jedno nie lubi jabłuszka, drugie gruszki. Więc zamieniałam im kawałki i każde dziecko zjadało to co lubi i było bardzo szczęśliwe. Jednak chińskie nauczycielki powiedziały, że tak być nie może! Każde dziecko ma zjeść po kawałku każdego owocu. Oczywiście kończyło się na płaczu, pluciu i nie kończeniu swoich owoców. Jabłko i gruszka różnią się przecież tak bardzo...

4. Jedzenie na czas

Dzieci były przyprowadzane  do szkoły pomiędzy godziną 8 a 9. Śniadanie jadły od 8:30 do 8:45. Niezależnie od tego, czy przyszły o 8 czy o 8:40, gdy nadszedł czas dzieci musiały odnieść swoje jedzonko i je wyrzucić. Nawet, gdy płakały, że są głodne i nadal chcą jeść. Czas się skończył, więc nie mogą jeść. Nieważne było, że kolejny posiłek (owoc tak naprawdę) dostaną dopiero o 10 i do tej pory będą głodne. Nieważne, że  każda klasa miała trzy nauczycielki i jedna z nich naprawdę mogła zostać z tymi jedzącymi dziećmi. Najważniejszy jest plan dnia. Nawet, jeżeli oznacza to głodne trzylatki. Podobnie wyglądało to z lunchem, czy podwieczorkiem. Wszyscy musieli porzucić jedzenie, tylko po to, by... stać w kolejce.

5. Maszerowanie


Dzieci nie chodziły po prostu w parach. Ustawiały się w dwóch rzędach i łapały dziecko z przodu za plecaczek/koniec koszulki i szły. Czasem śpiewając piosenkę, czasem odliczając. Najlepiej, żeby śpiewały po angielsku. I pokazywały. I wydawały dziwaczne dźwięki. Mały żołnierz ma być wesoły i entuzjastyczny. Tak, żeby rodzice przyprowadzający kolejne dzieci widzieli, że to wspaniałe przedszkole. Tak, żeby przechodnie z ciekawością zaglądali za ogrodzenie. Tak! Nasze dzieci są wyjątkowo karne i wyszkolone. A jeśli dzieci nie maszerują ładnie, albo nie chcą śpiewać, to zgadnijcie czyja to wina?


Najlepiej wyszkolenie widać podczas wieszania flagi. W Gaole, przedszkolu, w którym pracowała  Katarzyna odbywało się cotygodniowe wieszanie flagi. W poniedziałek rano, co tydzień inna klasa była wyznaczona do tego zadania. Część dzieci witało przychodzących ludzi, a część została oddelegowana do pocztu sztandarowego. I bardzo, ale to bardzo poważnie niosły flagę, która miała być wciągnięta na maszt. Jak to wygląda w podstawówce poczytajcie ->>> apel w chińskiej podstawówce.
W pierwszym przedszkolu odbywało się również piątkowe zdejmowanie flagi, które dla odmiany nie polegało na maszerowaniu, a najpierw na odśpiewaniu pięknego chińskiego hymnu, a następnie na wspólnych... tańcach i ćwiczeniach. No właśnie...

6. Ćwiczenia

Dzieci w Chinach stają się coraz grubsze. Niestety jest to fakt, dlatego też aktywność fizyczna jest bardzo wskazana i godna pochwały.  Poza tym dzieci w tym wieku mają tyle energii, że trzeba je zmęczyć, żeby były grzeczne/spały/nie biły się. Dlatego też codziennie odbywały się poranne ćwiczenia. I by w pełni zrozumieć, jak wyglądają takie ćwiczenia musicie sobie odpalić ten oto filmik:


Tak! Nie były to ćwiczenia w naszym rozumieniu tego słowa. Żadne pajacyki, biegi, czy skoki, które znacie ze swojego przedszkola, czy lat wczesnoszkolnych. Dzieci mają tańczyć i to synchronicznie. Bo takim właśnie tańcem stoi Azja.



Piosenki oraz same układy bywały iście żenujące, jednak były codziennie tańczone obowiązkowo. Tańce odbywały się na podwórku, gdzie przychodziły wszystkie młodsze klasy (starsze miały ćwiczenia jeszcze przed śniadaniem). Każdy nauczyciel obcokrajowiec stawał przed swoją klasą i wraz z nią oddtańczał układ. Nie wyobrażacie sobie nawet, jak głupio może się czuć człowiek kręcąc zadkiem do słów: "We can cha cha on the floor, we can cha cha on the couch"... Btw. chińskie nauczycielki nie chciały wierzyć, że nie jest to piosenka o tańcu...

Główny problem polega na tym, że w naszej kulturze taniec postrzegany jest jako rodzaj samoekspresji. Nikt nie wymaga od 3 letniego dziecka idealnego znania kroków i powtarzania ich do znudzenia  perfekcji. W Chinach wymaga się tego od każdego dziecka. Nie ma miejsca na wesołe podrygiwanie, nieskoordynowane ruchy, czy po prostu skakanie w rytm muzyki. Bo matka czy ojciec  zobaczy i zapyta: "Czemu moje dziecko nie tańczy, skoro inne dzieci tak ładnie tańczą? " I nie ma, że nie chce, nie lubi, nie umie. Ma tańczyć. Wszyscy tańczą.

Wszystkie dzieci mają też ćwiczyć kung fu. Nawet, jeśli nie lubią agresji.


7. Program nauczania


Nie wiem, czego Wy się uczyliście w przedszkolu, ale ja na przykład tego, co jedzą ptaszki, albo jakie są pory roku. Prócz tego małe Chiniątka uczą się pierwszych znaków (o tym jak Chińczycy uczą się swojego języka napiszemy osobną notkę, bo to bardzo ciekawe), a także różnych chińskich gushi (historii). I to historie, które naprawdę nie przebierają w środkach.

Jedna z historii opowiadała o tym, że  mama pewnego chłopca umarła. Jego ojciec wziął sobie drugą żonę, jednak miała ona dwoje swoich dzieci. Więc wszystko, co najlepsze dawała swoim dzieciom, a naszego bohatera głodziła, albo też mimo srogiej zimy, dała mu kaftanik z bardzo cienkiej wełny. Pewnego razu chłopiec poszedł z ojcem do lasu szykować drewno na opał. W swoim ubranku bardzo marzł, a ponieważ nie dojadał, był bardzo słaby. Upuścił więc patyki, które nazbierał. Ojciec bardzo się zdenerwował i zbił go batem. Jednak jego liche ubranko rozpadło się od ciosów. W ten sposób ojciec zrozumiał, co się odbywa. Bardzo się zdenerwował, wrócił do domu i powiedział żonie, że się z nią rozwiedzie. Ona prosiła i przepraszała. Od tej pory zaczęła traktować owo dziecko, jak swojego synka. Koniec.



Sczęśliwa historia, prawda? Dzieci musiały dokładnie relacjonować ją i wiele podobnych. Były odpytywane z imion, detali itp. Chłopiec ze zdjęcia był bardzo wrażliwy i nie chciał nawet chodzić do szkoły, bo bał się tych strasznych historii. Jego matka wielokrotnie ze mną rozmawiała i radziła się, co robić. Jako nauczycielka plastyki i artystka była bardzo wyrozumiała i stopień wrażliwości jej dziecka był dla niej ważną sprawą. Dlatego też wysłała synka do  międzynarodowej szkoły. Co na to chińskie nauczycielki? Narzekały, że matka wymyśla i dzieciak ma się uczyć i przyzwyczajać do brutalnego świata. Czy koniecznie w wieku 3-4 lat? I to tak, by mieć koszmary w nocy? Dla mnie to troszkę niezrozumiałe. Ale chińskie dzieci nie mogą być mniej lub bardziej wrażliwe.


8. Czas na zabawę? 

Dzieci mają się uczyć, chodzić na kung fu, na lekcje muzyki i mówić po angielsku. Zdarzało się, że na plac zabaw chodziliśmy raz w tygodniu, czasem wcale. Każda klasa była wyposażona w piękne zabawki, czy też materiały do zajęć plastycznych. Jednak... dzieci nie miały się czasu nimi bawić, a wyciągaliśmy je tylko wtedy, kiedy trzeba było zrobić jakieś zdjęcia dla rodziców.


W chińskich przedszkolach wszystko odbywało się w ten sposób. Wszystko było do zdjęć, dla zachowania pozoru i udawane. Nieważne było, by dzieci były szczęśliwe i zadowolone. Ważne jest jedno, gdy rodzice je zapytają, mają znać angielskie słówko czy chiński znak. Nawet jeśli oznaczało to, że znudzone będą to słówko powtarzać 30 razy przed pójściem do domu. Całkowite nastawienie na wychowanie karnych, małych obywateli, którzy będą musieli się przedzierać przez kolejne etapy chińskiej edukacji sprawiało, że nikt nie dbał o rozwój talentów, czy też wszelkich przejawów indywidualności.



A nam, nauczycielom z Zachodu, bardzo często krajało się serce. Bo nawet, jeżeli te dzieci bywały paskudne i rozwrzeszczane, to jednak były to małe dzieci i w zasadzie nikt, prócz nas, białych ryjów nie przytulał ich naprawdę. No... chyba, że dziecko miało mega bogatych rodziców, to zawsze zamiast kazać maszerować z innymi, warto je zabrać do sekretariatu i karmić cukierkami, czy kinder jajem. A nuż wtedy wspomni w domu o swojej kochanej cioci.



Jak podoba Wam się w chińskim przedszkolu? Czy różni się od polskiego? Czy chcielibyście wysłać swoje dzieci do takiej placówki? Dawajcie znać!

36 komentarzy:

  1. Nie nie ważne. Nie osobno.
    Nieważne. Razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za zwrócenie uwagi. W sesji człowiek stał się analfabetą, BIEDA!

      Usuń
  2. Mój brat ma właśnie trzy lata i chodzi do przedszkola. Wolałabym go uczyć w domu, niż wysyłać do tego wariatkowa. Jak rodzice mogą tak karać swoje dziecko? W polskich więzieniach jest mniejszy rygor, a przecież do kicia nie wsadza się niewinnych trzylatków...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Nie ma się co dziwić, że część z nich co rano płakała, że nie chce zostać w szkole, a chce wracać z opiekunką do domu.

      Usuń
  3. Może się zdziwicie, ale znam polską nauczycielkę nauczania początkowego, która prowadzi zajęcia dokładnie tak, jak tu opisałyście. Skąd znam jej metody pracy? Byłam przez jakiś czas codziennym, wielogodzinnym gościem w klasie, z powodu problemów stwarzanych przez moje dziecko. Na pierwszy rzut oka było super: lekcje dynamiczne, wyśrubowane wymagania itp. W kółko ćwiczenie układów tanecznych do kolejnych występów, kosztem np. matematyki, która była prowadzona w nerwach i na czas, a już osłupiałam, gdy pani po wyczerpującym konglomeracie polskiego, środowiska i tańczenia twista kazała dzieciom wyciągnąć farby na 5 minut przed końcem lekcji. Gdy zadzwonił dzwonek, musiały natychmiast schować farby i ledwie zaczęte prace i prędko wyjść z klasy, a po przerwie próba do występu z okazji dnia pluszowego misia. Pani miała za to świetną opinię jako nauczycielka "z górnej półki", bo wytresowana klasa brylowała na kolejnych występach.
    Teraz mogę się domyślać, skąd czerpała inspiracje :)
    Pozdrawiam
    wierna czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo nam przykro słyszeć, że w Polsce również zdarzają się takie sytuacje:( Ale dokładnie tak jak mówisz - tak dzieje się, gdy zamiast na rozwój dzieci jest się nastawionym na wyniki, pokazy etc.
      Mam nadzieję, że Twój synek jakoś sobie radzi w tym nieprzyjaznym środowisku.

      Usuń
    2. Mój synek właśnie kończy fajne gimnazjum, po okresie nauczania początkowego stał się omalże bezproblemowy :) ale było naprawdę ciężko. Większość dzieci jakoś przywyka, ale dla niektórych jest to bardzo trudne, jak z Waszym podopiecznym, co nie lubił ryżu. Zabawne, że ja chodziłam do podstawówki "za ciężkiej komuny" i takiego stylu prowadzenia lekcji nie zaznałam. Macie rację, to styl na pokaz, może tłumaczy tę panią fakt, że wcześniej pracowała w szkole prywatnej i takie "wystrzałowe" efekty mogły być tam nagradzane, do tego piękne zdjęcia w kronice szkoły, prawda?
      Natomiast Wasza opowieść o ćwiczeniach i apelach skojarzyła mi się z moim (dość przypadkowym, więc nieco szokującym) pobycie w dawnym ZSRR na obozie pionierskim, to była końcówka lat osiemdziesiątych, codzienna gimnastyka do gry na akordeonie niejakiego Saszy, szybkie przebranie się w mundurki i, również codzienne, apele przed portretem Lenina (no serio), wciąganie "gasudarstwiennych fłag", przemarsze, saluty, normalnie kino :) Po obiedzie ćwiczenie śpiewu odpowiednich pieśni, a wieczorami występy.

      Dzięki za arcyciekawy (choć dość ponury) temat.

      Usuń
    3. Obóz pionierski brzmi naprawdę strasznie! Szczęście, że nie zaznałyśmy życia w "cudownych" czasach komunizmu (bo nasze życie w Chinach średnio było jednak komunistyczne). Apele przed Leninem i gimnastyka z akordeonem brzmią absurdalnie.

      Usuń
  4. bardzo mnie poruszył ten wpis. aż się docenia polskie normy! być może i zdarzają się placówki, w których dzieci traktuje się podobnie, ale to takie miejsca są "odstające" czy czasem wręcz określane jako "patologiczne". ja nie chodziłam do przedszkola, ale mam kontakt z dzieckiem w tym wieku i nie wyobrażam sobie, by mała była traktowana jak żołnierzyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego w Chinach praktycznie nie ma subkultur. Dzieci od małego są uczone, by nie sprawiać problemów i się nie wyróżniać.

      Usuń
    2. Ja często slyszę od dziewczyn na ulicy, ze moje rózowe wlosy sa piękne ale one by się baly tak wyrózniać.

      Usuń
    3. Kiddy my wyjechałyśmy do Chin Keczup miała taki sam kolor włosów, jak Ty i na studiach pytali ją, czy to naturalnyXD Ale i tak prawdziwą furorę robiła, gdy miała srebrne włosy. Też dlatego, że wtedy jeździła po prowincjach.

      Usuń
    4. Ja tez dostałam mnóstwo pytań czy to naturalny kolor... Też kiedyś myślałam nad srebrnym ale srebrny jest jednak w SH bardziej popularny niż różowy i widziałam go na głowach u Chinek ;)

      Usuń
  5. Coś strasznego! Wiedziałam, że chińskie dzieci wychowywane są bez emocji i uczuć, a reżim i podporządkowanie to coś, do czego dążą placówki i instytucje, ale nigdy nie spojrzałam na to z tej strony. Te dzieciaki mają ogromne traumy, problemy z tożsamością i zapewne nieznany jest im smak wolności i szczęścia. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przygotowujemy drugą część o tym, jak wygląda wychowanie w domu i to dopiero, w wielu wypadkach, bywa szokujące. Tak, szkoda tych dzieci bardzo.

      Usuń
  6. Po co się tresuje te dzieci i jeszcze ten fakt ukrywa przed rodzicami? Kto tego pilnuje? Z tej relacji wynika, że rodzice są nieświadomi, jak postępuje się z ich dzieckiem. Czy aby na pewno? Myślę, że jest społeczne przyzwolenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Chinach panuje pewne rozdarcie między tradycyjnym, bardzo surowym modelem wychowania, a rodzicami z klasy średniej, którzy jednocześnie chcieli by dla dziecka jak najlepiej, ale mają zakorzenione pewne wzorce. Może stąd to społeczne przyzwolenie.

      Usuń
  7. Jakie to jest straszne i wstrząsające, w życiu bym nie pozwoliła tak krzywdzić maluchów 😪😤😖

    OdpowiedzUsuń
  8. Główną nauką jaką pobierają jest posłuszeństwo, pokora i podążanie za wytycznymi, nieważne jak kretyńskimi. Bardzo się to potem przydaje w życiu w ich cudownym systemie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Katastrofa nie chciałabym chodzić do takiego Przeczkola

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytając ten wpis byłam jednocześnie zasmucona sposobem, w jaki podchodzi się do dzieci i równocześnie wściekła na chińskie nauczycielki. Rozumiem, że zostały wychowane w takiej kulturze i wzorcach, ale, błagam - zmuszanie w dziecko do jedzenia dla samego faktu, że ma być identyczne? Nawet jeżeli się pochoruje? Pewnie też same mają dzieci - zgodziłyby się na takie traktowanie? Przecież jedzenie ma służyć odżywieniu organizmu, jak można powiedzieć, że może wymiotować, byle ideologicznie wszystko się zgadzało? To jest tak absurdalne, że aż nie mogę tego pojąć. TT

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauczycielki w przedszkolu nie mają dzieci, bo wszystkie są bardzo młode. Nieraz zdarzało się, że opiekunkami były dziewczyny po 16 - 18 lat bez żadnych szkół kierunkowych. To jak taka szesnastolatka ma wychowywać dzieciaki w przedszkolu? Oczywiście mieszkają one wszystkie w jakiejś wieloosobowej sali w przedszkolu przystosowanej na taki "akademik" dla pracowników, jedzą w stołówce i tak żyją w kołchozie. Wiele rzeczy w Chinach jest niestety absurdem i nas przeraża...

      Usuń
  11. Przeczytałam i... nie wierzę.
    Aż muszę podpytać jak u mnie, w Wietnamie te sprawy wyglądają, bo coś mi mówi, że może być podobnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę koniecznie popytać! Choć oba to kraje komunistyczne, więc rzeczywiście może być niestety podobnie...

      Usuń
    2. Dam znać, jak zrobię rekonesans. Tylko muszę znaleźć białasa nauczyciela, bo Wietnamcy to nie ponarzekają na swój kraj...

      Usuń
    3. U nas przewodnik wycieczki do Delty Mekongu narzekał bardzo, więc może to zależy od osoby... Nasi przyjaciele myślą o przeniesieniu się do Wietnamu, więc wszelkie info będzie bardzo cenne!

      Usuń
    4. Mam jedną koleżankę, co jest stąd, ale długo żyła w Finlandii. Potem wróciła i zaczęła uczyć, ale w prywatnej szkole. Może ona coś powie:) Ruszam na zwiady niedługo.

      Usuń
  12. mam znajomą z Chin i co nieco opowiadała, ale aż dziw bierze, że parę godzin drogi samolotem od nas świat wyglada zupełnie inaczej

    OdpowiedzUsuń
  13. Chiny to wogole inny świat...ale na szczęście moje córki są polkami, mieszkamy w Polsce i w przedszkolach, szkołach mamy inne klimaty ;-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Straszne, mają wyglądać tak samo, jeść to samo, reagować tak samo. Ani odrobiny indywidualności :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Indywidualność to nasza zachodnia wartość. W Azji liczy się dobro grupy! Nas to osobiście przeraża, ale w Chinach najważniejsze to się "nie wychylać" :(.

      Usuń
  15. A ja mam pytanie. A co, jeżeli dziecko ma stwierdzoną np nietolerancję laktozy lub glutenu? Mimo to musi jeść to, co wszyscy? Czy jednak w "skrajnych" sytuacjach mu się odpuszcza?

    OdpowiedzUsuń
  16. Jestem na blogu pierwszy raz, więc nie wiem jeszcze czemu tam byłaś i co tam robiłaś, ale sobie sprawdzę :-) Nie wiem tylko jak udaje Ci się czy udawało tam wytrzymać.
    Ja nie dałabym rady. Wiem, że to inna kultura inna mentalność, ale z tego, co piszesz te dzieci nie różnią się chyba tak bardzo od naszych? To po prostu dzieci.
    Z drugiej strony ich kultura ma tyle lat i tyle osiągnięć i jest taka piękna. Może właśnie dlatego, że tak wychowują swoje dzieci?
    Dla mnie straszne. Nie wyobrażam sobie swoich dzieci w takim miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  17. Dla mnie to straszne. Tłumią od małego potencjał, osobowość, by być takim samym jak inni. 3 letnie dziecko w takich warunkach? Wszystko pewnie po to, żeby nie sprawiały nigdy problemów. Chcą podporządkowania się i jednolitości.
    A gdzie tu wolność...

    OdpowiedzUsuń
  18. przeczytałam to i az jestem w szoku. biedne dzieci! jak tak mozna TRESOWAC? no jak? a gdzie dziecinstwo? :( moja jest jeszcze malutka i chyba wole zeby taka zostala :(

    OdpowiedzUsuń
  19. Strasznie przykro czytało mi się ten wpis, oni wychowują posłusznych obywateli a nie ludzi :( Biedne te dzieci.

    OdpowiedzUsuń