Jak wiecie obecnie nauczamy dzieci, by mieć z tego miliony pieniędzy. Co prawda wszystkie te miliony pieniędzy od razu wydajemy, żeby wynagrodzić sobie trudy i stresy życia, ale zawsze będziemy mogły powiedzieć, że kiedyś byłyśmy bogate. Nie przyjechałyśmy tu jednak uczyć dzieci. Początkowo studiowałyśmy język chiński i byłyśmy na tyle szalone, że nawet po roku mieszkania tu, nadal byłyśmy zakochane w chińskiej kulturze. Postanowiłyśmy zrobić wszystko, by tu pozostać. Padło na uczenie dzieci, bo... no to najprostsza praca, a przynajmniej najłatwiej ją dostać. I to tylko na chwilę, bo i tak trzeba będzie wracać niebawem do Polski. A poza tym...
Co tam takie dzieci? No co mogą takie małe dzieci?
Post ten powstał z silnej potrzeby serca. Wtorek to jeden z najtrudniejszych w moim, Kejkowym życiu, dni. Tego właśnie dnia okazuje się właśnie, co mogą takie maluszki... Tekst ma charakter silnie ironiczny, więc upraszam o nie oburzanie się!
W czwartki wieczorem, od godziny 7 do 8:30, mam prywatne lekcje z piątką maluchów w wieku około 4 lat. Lekcje odbywają się w mieszkaniu dwójki dzieci, bardzo słodkich bliźniaków: Ding Ding i Niu Niu. Na lekcje prywatne pozwalają sobie Chińczycy raczej zamożniejsi. Klasa średnia, bądź bardziej bogaci. Przekłada się to na wieeeeeeelkie rozpieszczenie dzieci. Mają one wszystko. Łącznie z wielką koparką, dronami, czy chodzącymi robotami.
Moje maluszki uwielbiają się chwalić swoimi nowymi zabawkami. Byłoby spoko, gdyby robiły to przed lub po lekcji. Nie w trakcie...
Siedzimy sobie radośnie przy stole i w pewnym momencie jakiś dzieciaczek przypomina sobie, że tutaj gdzieś leżał w skrzyni wielki miecz. I postanawia go odszukać. Niestety w salonie takowych skrzyń jest bardzo wiele. Chyba ze cztery wielkie skrzynie z zabawkami. Mieczami, zbrojami, pistoletami, maskotkami. Zawsze można podbiec i przynieść coś, czym przywali się nauczycielowi... Ale nauczyciel zawsze może ścisnąć taką małą rączkę trzymającą miecz!
To małe dzieci, trzeba je aktywizować - powiecie. Przecież to takie proste. Wystarczy śpiewać piosenki, tańczyć. Czyli to, co zwykle, gdy uczy się dzieci. Też mi się tak wydawało, dopóki nie poznałam Jasona. Dziecko to, mimo, że ma 4 lata, objawia silne zachowania psychopatyczne. Szczęśliwy jest tylko wtedy, gdy widzi w moich oczach furię. Oczywiście jest to furia, o której wiemy tylko ja i on. W oczach jego mamuśki i wszystkich dookoła jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, którzy mówią do siebie słodziutkimi głosami.
W czasie lekcji zawsze można pić jogurt, a później turlać butelką po stole. Ciekawe ile czasu wytrzyma nauczyciel. MILION BACHORZE. Nigdy nie wyprowadzisz mnie z równowagi takim czymś.
Wesoło kolorujemy, liczymy poszczególne kształty. Zielone albo niebieskie kwadraty i takie tam...
A co, gdyby tak zrobić z worksheetu samolot? Czy Kate się zdenerwuje? NIE BACHORZE. Za 15 minut, podczas których ty będziesz kolorował swoje kółeczka, a później przerabiał je na samolocik zapłacą mi tyle, co przez pół dnia pracy w Polsce. ZRÓB SOBIE NAWET CAŁĄ FLOTĘ EMIRATES.
Uczymy się kolorów, śpiewamy piosenkę o tęczy, a później rysujemy. Wszystkie dzieci są przeszczęśliwe i dumne z siebie. A jeszcze dumniejsze są ich mamusie. SORRY BACHORZE, ale tylko twoja matka nie będzie mogła pokazać w mediach społecznościowych, jakie ma mądre dziecko.
Niestety nie mam możliwości pokazania Wam, jak dokuczliwe może być takie dziecko w czasie zabaw ruchowych, bo najczęściej jestem bardzo zajęta. Oczywiście gdy tańczymy, Jason zajmuje się grzebaniem w moich rzeczach. A to schowa mi wodę, żebym nie miała co pić, a to majstruje coś przy komputerze... ZRZUĆ GO BACHORZE, TO TWOJA MATKA BĘDZIE PŁACIĆ GRUBE TYSIĄCE YUANÓW. A to, gdy tańczymy w kółeczku i oczywiście inne dzieci dzieci trzymają się za rączki, a Jason krąży wokół nas jak satelita i wybiera dogodny moment, by z impetem uderzyć mnie w zadek i zaśmiewać się do łez. PRZYKRO MI BACHORZE, widzę twój niecny ryj odbijający się w meblach. Zawsze zdążę wystawić nogę, żebyś mógł się na nią nadziać swoim małym brzuszkiem.
Jason, podobnie jak inne dzieci, ma swoje dobre chwile. To nie jest tak, że utrzymanie uwagi takich małych dzieci późno wieczorem łatwą rzeczą jest. Nie możemy po prostu uczyć się liczyć, bo najzwyczajniej po 5 minutach staną się nieznośne. Trzeba się wzbijać na wyżyny kreatywności. Może najpierw powtórzymy kolory, robiąc papierowe cukierki, a później nauczymy się na nich liczyć?
Bardzo ważne jest też posiadanie wielu gadżetów i zabawek. Tu wkładamy wylosowanych członków rodziny w odpowiednie miejsce. Jak łatwo się domyślić, Jason nie jest w stanie rozpoznać i dopasować babci po kształcie i obrazku. Musi spróbować wepchać je na miejsce niemowlęcia lub też chłooca w czapce ze śmigiełkiem. Btw. David, chłopiec na zdjęciu, też jest bardzo niegrzeczny, ale po prostu jest nadpobudliwy. Nie ma w tym złośliwości.
Okazuje się, że matka Jasona jest również niezwykle mądra. Podczas robienia pizzy z kształtów, były problemy z dzieleniem się klejem. Wpadła więc ona na wspaniały pomysł. Klejenia na... świeżo ugotowany ryż. Oczywiście da się tak przykleić papier. Praca jest oczywiście nieestetyczna, ale są tacy, co im to nie przeszkadza. Ale ryżem można też napchać swój paskudny ryj. I wymazać całą kanapę i podłogę. W końcu to nie jest jej mieszkanie...
Czy nikt mi nie pomaga z tymi dziećmi? Ha! Matki czasem siedzą z nami, a czasem przy stoliku po drugiej stronie pokoju. Czasami matka Jasona zwróci na coś uwagę:
- O! Nie ma krzesła dla mojego Skarbeczka.
- Jest, po prostu siedział pod stołem.
- Aha - wcale jej to nie dziwi.
Za każdym razem dzieci dostają masę słodyczy, a matki kupują nagrody dla najlepszego dzieciaczka, któremu to wręczę ją po lekcji. Ostatnio stwierdziłam, że KONIEC i Jason nie dostał ani słodyczy, ani nalepek. Jego matka absolutnie nie zareagowała na to.
Tak naprawdę, to jest ona bardzo szczęśliwa. Bo Jason się tak do mnie przyzwyczaił. Zazwyczaj przy obcych jest nieśmiały. I może dobrym pomysłem byłoby spotykać się dwa razy w tygodniu.
NIGDY BACHORZE! ZAKUPIŁAM JUŻ BILET DO POLSKI W JEDNĄ STRONĘ. A TY SIEDŹ SOBIE POD STOŁEM. Jeszcze dwa miesiące i już nigdy nie będę musiała znosić rozpieszczonych chińskich dzieci.
Jeśli Wy jesteście jednak zainteresowani nauczaniem dzieciaczków w Chinach, to zaczęłyśmy nagrywać serię informacyjną. Tutaj filmik o wizach. I o tym, jak prawie trafiłyśmy za chińskie kraty...
Mamy nadzieję, że smutna historia Katarzyny wzruszyła Was do łez. Do zobaczenia!
Śmiałam się z tego posta,a potem przypomniałam sobie jak za chwilę będę pracować...
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej nie będą to chińskie dzieci napieprzające do Ciebie po mandaryńsku\kantońsku. Proszę się tym pocieszyć!
UsuńCzuję się pocieszona. A potem przypominam sobie, jak jeden gów... dzieciak wsadził mi twarz w biust.
UsuńKażda sytuacja jest specyficzna, ale ogólnie nauczanie dzieci w tym wieku nie jest proste (a co do efektów to mam swoje zdanie, ale zostawiam je dla siebie, bo musimy z czegoś żyć). Nie chcę się wymądrzać, ale patrząc na Twój 'teaching context': rozpisz sobie na kartce całą lekcję, czyli po prostu zrób plan pola walki. W blokach 3-5 minut (to, że masz je na 90 minut to pewna przesada, ale i takie cuda życie zna). Na początek dobrze mieć 'hello circle' - w jakiejkolwiek formie, mogą Ci Jason i inni pokazywać swoje zabawki i mówić im hello/nihao, u mnie dzieci mówią w jakim są humorze (sto razy happy, angry, sad, hungry) i rysujemy to na tablicy - jeżeli nie masz, to na papierze. Niech to trwa z pięć minut. Potem powinni pokazać jakieś zadanie domowe, za które dajesz naklejki/rysujesz uśmiechy/klepiesz po plecach/dajesz pieczoną kaczkę. Potem revision poprzednich lekcji (nierzadko całej wiedzy pacjenta) i zaczynasz właściwą lekcję (która trwa 10-15 minut, a i to przy sprzyjającym układzie gwiazd). Potem zabawa z tym, co było nowego. Wiem, że dzieci współcześnie mają milion zabawek i najnowszy model telefonu, ale rzeczy w stylu układanek, wycinanek i kolorowanek dość je absorbują. Nie siedź cały czas na liczbach i kolorach, bo zakatujesz dzieci (nawet jeżeli im wprowadzisz jakiś emerald). Jeżeli nie masz książki do tego wszystkiego - a znając Chiny, to nie masz - to weź jakąś i leć unitami (np. I-Spy jest dość fajne, Stardust do przeżycia) w temacie słownictwa, ćwiczeń, listeningów.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za rady! Ja oczywiście opracowuję każdą lekcję co do minuty. 90 minut dzielę na 3 lekcje z odrębnymi tematami. Pierwsze pół godziny to powtórzenia lekcji z naszej książeczki i nauczanie nowego tematu z tejże. Z piosenkami, tańcami etc. I te 30 minut też dzielę na warm up, review, game, new content, game, ending song etc. Kolejna lekcja to wprowadzenie nowego tematu pozapodręcznikowego. I to również dzielę na części, jak osobną lekcję z tym, że wprowadzamy zajęcia plastyczne. A ostatnie 30 minut to lekcja z powtórzeniem tematów ogólnych, które są dla dzieci już znane, tak, by czuły się pewnie. Śpiewamy ulubione piosenki i gramy w sprawdzone gry. To nie jest tak, że nie radzę sobie z elementem pedagogicznym. Mam dwa lata doświadczenia i uczyłam nawet dzieci poniżej drugiego roku życia i muszę szczerze powiedzieć, że jestem naprawdę dobrym nauczycielem, którego dzieci kochają. W tej notce chciałam tylko powiedzieć, że dzieci bywają wstrętne. Chciałam się troszkę powyżywać, bo bachor jest paskudny :P.
UsuńJeżeli tak to wszystko robisz, to według mojej wiedzy nie da się lepiej i gnój jest po prostu tępy, wredny i rozwydrzony. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to usunięcie matki z sali, ale i to nie zawsze jest dobry pomysł - kiedyś mi dziecko dostało dzikiej histerii po tym.
UsuńJak lubisz uczyć, to Chiny to jednak nie jest do końca najlepsze miejsce. Przerobiłem ponad dwa lata tamże i dziękuję, finansowo dobrze, ale zawodowo to absolutna nędza.
I właśnie o to chodzi, że jest on najzwyczajniej w świecie paskudny i złośliwy! XD
UsuńZ nauczaniem przyszłości absolutnie nie wiążę, co więcej, cierpliwość moja jest już na wyczerpaniu i odliczam dni, godziny, MINUTY do końca tej udręki. Chociaż Tajlandia kusi, więc może jeszcze kiedyś....