niedziela, 23 sierpnia 2015

Światowe życie! - urodziny Gavo, afrykańskie wesele i party w Hiltonie oraz dlaczego postanowiłyśmy zrezygnować z takich luksusów.


Być może pamiętacie naszą szaloną imprezę w Mariocie, gdzie po akceptowalnej jeszcze drogości napełniłyśmy cierpiące brzuchy jedzeniem normalnych ludzi (http://almostparadisse.blogspot.com/2015/05/o-tym-czy-polak-moze-zjesc-wiecej-od.html). Było to wydarzenie tak wspaniałe, że powrót do chińskiej rzeczywistości, głowy ryby, kury lub też kaczki bolał nas niezmiernie. Nasze znajome lolity miały chyba podobne spostrzeżenia, rozsmakowały się bowiem w chińskich gruponach tak bardzo, że co i rusz proponowały jakieś wyjścia, a to tysiąc kawałków sushi w wielkiej łodzi za jedyne pięć tysięcy juanów, a to wspaniała surowa ośmiornica czy inne obrzydlistwa prosto z morza. Opierałyśmy się długo, aż nadeszła okazja! Urodziny jednej z ziomalek, niejakiej Gavo. Mątwy i surowe raki zostały odrzucone (ku rozpaczy niektórych Chinek) i postanowiłyśmy udać się do... HILTONA!

Notka ta ma różnież cel terapeutyczny, życie bowiem tak nas kopnęło w rzyć ostatnimi czasy, że pragniemy przypomnieć sobie, że kiedyś byłyśmy beztroskie i BOGATE. Chlip.

Tak, tak było! Na początek stylowe ujęcie w windzie, a w rolach głównych wspaniałe suknie Angelic Pretty gotyckie krzyże oraz piękne kluczysie <3 I oczywiście najmodniejsze w chinskim komjiniti torebki!


Pierwsza próba wykonania grupowego zdjęcia. Obsługa lokalu bardzo cierpliwie znosiła nasze prośby o uwiecznienie całej zgrai (pewnie nie wiedzieli, że my z gruponem).



I rozpoczęła się najważniejsza część każdego chinskiego spotkania towarzyskiego - miliony słit foteczek. Naszym zdaniem jest to trochę nużące zajęcie, ale niestety musimy pozować, bo przecież wszystko idzie potem na Weibo (chiński serwis społecznościowy).





Punkt obowiązkowy, czyli mistyczne koło kiecek.



Oraz nowa interpretacja obuwnicza. Zabrakło laczków Keczupa, bo akurat uciekła do kibla.



A oto i cały Keczup Karol w swojej umiłowaniej sukni AP Milky Cross, na której to obecny jest goth miś szatanista ze skrzydełkami oraz równie morderczy kotek.

Suknia i kokarda na łeb - Angelic Pretty, koszula - Lady Sloth, torebka - Long Ears Sharp Ears' Studio, cała reszta - Taobao



Keczup chciała być schludna jak nigdy i specjalnie na ten dzień wyjęła z szuflady mistyczne naklejki na paznokcie, które dostała od Long Ears Sharp Ears' Studio za bycie wspaniałym klientem. Nalepki trzymały się jak stal, czego nie można powiedzieć niestety o modelach z Taobao po trzy juany sztuka.


I oczywiście kawaii pentosik na plecach



Hilton miejscówa bardzo zacna, jednak jakoś niezbyt przystosowana do robienia lolickich ałtfit foto. Niestety, mimo prób, nie udało się zrobić dobrego ujęcia stylizacji Katarzyny.



Jak się później okaże... wystarczyło ustawić jakieś bilansy w aparacie. Jednak tego dowiedziałyśmy się metodą prób i błędów.

Suknia - Angelic Pretty, koszula - Dear Celine, torebka - Long Ears Sharp Ears' Studio, cała reszta - Taobao



Kejk od dawna odgrażał się, że zostanie CHLEB lolitą. OTO JEST!


Jak niebawem okaże się, że naszyjnik baaardzo pasuje tematycznie. Oto CHLEB! Prawdziwy i niesłodki!



Keczup drżącą ręką kroi solidne pajdy chleba i przerzuca świeże bułeczki na swój talerzyk, podszywając się pod CHLEB lolitę!


Dla każdego coś dobrego!


Różniste potworności prosto z morza. Chinki co i rusz donosiły ogromne małże czy surowiutkie macki ośmiornicy w akompaniamencie octu.




A dla Chińczyka bao zi. Uwierzyci, że nawet w Hiltonie jedzą swoje buły, pierogi i zupy?


Flaszki. Keczup postanowiła być odpowiedzialna i nie pić przed pracą z dziećmi.



A oto nasze talerzyki. 


Jako prawdziwe Polki postanowiłyśmy naładować, ile się tylko da. W końcu skoro zapłacone, to trzeba jeść i... po raz kolejny zamiast być posądzone o łapczywość, zostałyśmy zapytane, czemu tak mało jemy. NAPRAWDĘ! Nasze 40kilogramowe ziomalki potrafią poradzić sobie z trzema takimi talerzami...




Wiele było frykasów do wyboru, my wybrałyśmy chleb, kartofli i sałatę (nie smażona, unikat!!!!).


Słodycze, którym niestety nie podołałyśmy.






Jedyne zdjęcie grupowe, które wyszło jako tako. Następnie Keczup zgarnęła babeczkę na drogę i szybciutko przeistoczyła się w Ana Laoszi w firmowej koszulce polo, gdyż musiała udać się na lekcję z dziećmi. Jej mroczna przemiana wywołała wielkie zaskoczenie, dziewczęta owe nie widziały nas nigdy w stanie sprzed przemiany w sztucznego człowieka.


Gdy tylko Keczup opuściła nasze grono zaczęło się... tak! Robienie kawaii foteczek. Pomijając 1,5 godzinną sesję w toalecie (nie wiedzieć czemu Katarzyna nie chciała mieć zdjęcia swojej twarzy ze storczykiem na tle kibelkowej kabiny...), nie było jednak tak najgorzej. NA RAZIE.


Wychodząc z hotelu skradłyśmy niestety show Pannie Młodej. Jej suknia ślubna przyczyniła się natomiast do odkrycia w aparacie opcji "bilans bieli".



Niestety na zdjęciach nie widać szałowości makijaży i pięknych afrykańskich strojów, Katarzyna ma jednak w sobie odrobinkę wstydu i nie zdecydowała się na miliard zdjęć z ukrycia. 



Wyjawimy teraz pewną prawdę - chińskie spotkania, choć szałowo wyglądają, tak naprawdę są potwornie nudne i ograniczają się do jedzenia i robienia zdjęć. Zdjęcia zostały już tymczasowo wykonane, więc całe towarzystwo wsiadło w taxik i kazało się wieźć do kolejnej jadłodajni, tym razem na koktajle.





Koktajle miały wiele różnorodnych smaków i kolorów, a ceny oczywiście okrutne. W międzyczasie z roboty wróciła Keczup, przebrała się po raz kolejny w kiblu i dołączyła do imprezy. Cena koktajlu tak ją zszokowała, że postanowiła siedzieć o suchym pysku (wspominając, jak ciężko było zarobić kas przy zabawie z bandą straszliwych dwulatków i ich rodzicami). Powstało też wtedy zdjęcie ukazujące, co zgromadzeni myślą na ten temat.



W tym momencie nie zdzierżyłyśmy. Chinki zarządziły przenosiny do kolejnego lokalu (miały bowiem dołączyć lolity z pobliskiego miasta Shenzhen). My wymknęłyśmy się ukradkiem w poszukiwaniu wody i rozrywki. Atrakcja została odnaleziona błyskawicznie - było to wykonywanie szybciutkich selfie na schodach ruchomych, ku uciesze Chińczyków.



Zgarnęłyśmy wodę, a Katarzyna postanowiła zostać DURIAN lolitą! Jej mina ukazuje emocje związane z tym, jak to mówią, królem owoców.



Wróciłyśmy. Lolity z Shenzhen już były, miały ze sobą DWIE torebki AP w kształcie krzyża, budząc tym samym straszliwą zazdrość Keczupa.
O WŁAŚNIE TE!


Lolity z Guangzhou oznajmiły nam radośnie, że mają już numerek do oczekiwania na stolik, przed nami są tylko cztery grupy i mniej więcej za półtorej godziny będziemy mogli wejść. Jest do dla nas sprawa wybitnie niezrozumiała, ale Chińczycy lubują się w odwiedzaniu jak najdroższych i jak najbardziej zatłoczonych lokali. Talerz makaronu za 150 juanów albo wyjątkowo tłusty skorupiak za 500? Kolejka na 10 metrów przed lokalem? Wspaniałe miejsce, idziemy czekać! Nieważne, że obok jest ze 20 podobnych restauracji, najlepsza jest zawsze WŁAŚNIE TA! Bo dłużej czeka się tylko na lepsze czasy! 
Westchnęłyśmy ciężko, usiadłyśmy z boczku i poczęłyśmy komentować głupotę Chińczyków po polsku. Miałyśmy wielką chęć dać nogę, ale nie godziło się wobec gości z Shenzhen!

W KOŃCU DOCZEKALI SIĘ!

Raźno wchodzimy do tego niezwykle fancy, conceptual i artist wytwornego miejsca, aż tu nagle okazuje się, że zwolnił się tylko stolik na 5 osób! Wobec czego nasza grupa ma zostać rozdzielona, a lolity z Shenzhen dostały stolik po drugiej stronie restauracji, wybornie.



Przygotowania do spożycia.



Nagle z drugiego końca sali dobiegły mrożące krew w żyłach okrzyki! Chińczyki się kotłują, awanturują, ogółem BURDA! Okazało się, że jakaś kobieta podetknęła jednej z owych lolit telefon pod nos i wykonała jej zdjęcie. Dziewczynka odpłaciła jej tym samym i posiadała teraz foto pomysłowej paniusi. Niestety mężczyzna kobiety postanowił bronić swej wybranki i ubliżać wszystkim dookoła, nakazując skasowanie zdjęcia. Lolity domagały się tego samego, ale jaźń pana zdawała się nie ogarniać ich roszczeń. Straszne działy się rzeczy, interweniowała obsługa, lecz wściekły Chińczyk nie był skłonny do współpracy.


Przynieśli nasze dania. Przypominamy, że restauracja miała być wspaniała, fantastiko kuchnia, niezapomniana po życia kres. Ceny były tak sromotne, że po raz kolejny miałyśmy ochotę na szybką ewakuację. Danie miało ważyć bodajże 400 gramów, choć się najemy i nie trzeba będzie gotować w garze kolacji. Keczupowi przynieśli TO. Jedna kromka chleba. Makaron w ilości takiej, jak widać. Skąpy ochłap sałaty. Myślałyśmy, że to żart, lecz niestety... NIE TYM RAZEM.



Danie Katarzyny. Ryż z kasztanami i marchewą. Wystarczyło jej tego posiłku na 5 machnięć łyżką i jedynie zdenerwowanie żołądka. Szczęście, że chociaż woda była za darmo.



Burda trwa nadal i trwała aż do naszego wyjścia. 


Dania dziewcząt. Wydają się trochę większe, prawda? A to dlatego, że były prawie dwukrotnie droższe, haha!





Na koniec opowiemy anegdotkę. Jedna z towarzyszek zapytała nas, jak to się stało, że mamy Facebooka. Wyjaśniłyśmy jej naprędce, że korzystamy z VPN, że różne strony odblokowane, że informacje ze świata, że wolność, że Chiny złe i takie tam słowa.
- A czy to bezpłatna usługa? - pyta ona.
- Niestety - zadumałyśmy się. - Trzeba płacić. Coś koło 100 juanów miesięcznie.
- A NIECH TO! - dziewczynka wytrzeszczyła oczy. - To za drogo, jak na tą wolność! Wolę chiński internet!
Popatrzałyśmy po sobie z leciutką zgrozą. Zamilkła. Pomyślała chwilkę, zajrzała do portfela, a oczka jej się zaświeciły.
- Ha! Wezmę jeszcze ten deser z borówkami! To akurat razem będzie 100 juanów! - oznajmiła, rzucając banknot na stół.

W tej chwili poczułyśmy, że są różnice kulturowe, których nie przeskoczymy. Zapłaciłyśmy (wielki to był ból), pożegnałyśmy się i od tego czasu wystrzegamy się wspólnych obiadków jak tylko się da!

8 komentarzy:

  1. Balans bieli, nie bilans! ;D Ale i tak jest nieźle.
    I Katarzynie dobrze w takiej fryzurze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! To perusia ofc, moje włosy w takiej długości są jeszcze biedniejsze niż długie.

      Proszę... balans nie bilans... jednak człowiek całe życie się uczy!

      Usuń
  2. Chińczycy bywają dziwni, ale oni myślą o nas łajgłożenach dokładnie tak samo. Teraz pojawia się pytanie: która strona ma rację? :D

    Propsuję Wasze wyjścia, zawsze coś fajnego (dla czytelnika...) się dzieje. W ogóle Wasze notki są świetne. Z chęcią bym poczytała jeszcze więcej, ale może coś bardziej zabytkowego? Jakieś wycieczki odkrywczo-turystyczne na pewno macie za sobą :P

    Pozdro, Hanka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że też nie myślą o nas dobrze. No ale cóż... to nasz prywatny blog, nie naukowe opracowanie, więc nie musimy się silić na obiektywność i różne rzeczy wpajane nam na studiach:p

      Dziękujemy bardzo za miłe słowa o blogasiu. Nieustannie próbujemy się zmobilizować do częstszego pisania. Jest w planach seria: zabytki naszego Guangzhou, już mamy do niej zrobione zdjęcia, więc może niebawe coś powstanie;)

      Usuń
  3. A z jakiego VPNa korzystacie? Ja próbuję się zorientować w tym, ale nadal jakoś nie ogarniam, a wyjazd i bycie odciętym od Internetu (zachodniego :D) to trochę dużo jak na moje nerwy ;c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Astrilla, nie jest może wybitny, ale przynajmniej się łączy. Niestety korzystanie z VPNa, jak i z Internetu w Chinach jest wyjątkowo upierdliwe i jest to jedna w rzeczy, które denerwują nas najbardziej (chyba przebija nawet Chińczyków w metrze!).

      Usuń
  4. Fajne posty bo nie piszecie o jakichś suchych faktach i na podstawie informacji z internetu tylko o realiach i to bardzo mi się podoba ^^
    http://kawaii-japan-dream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy! To blog o naszym życiu, więc musi być o realiach;)

      Usuń