wtorek, 14 czerwca 2016

Mokra szmata, tajfuny i palmy. Pogoda w naszym Guangzhou, czyli jak żyć w klimacie subtropikalnym?


Mieszkamy w Guangzhou, czy jakby to powiedzieć bardziej międzynarodowo, w Kantonie. Jest to jedno z największych miast w Chinach. Największe miasto Południowych Chin. Leżące bardzo blisko Hongkongu. Na Zwrotniku Raka. Klimat: subtropikalny. 

Wszystkie te informacje można znaleźć sobie w Internecie, co też zrobiłyśmy wybierając miejsce do życia w Chinach. Oh... klimat subtropikalny! Toż to wspaniała sprawa! Palmy! Dżungla za miastem, ba! Dżungla w mieście, zamiast parku. Owoce tropikalne, przyjemne temperatury, wilgotne powietrze i brak zimy. Brak zimy, to coś, co przekonało nas najbardziej. Nienawidzimy zimy. Prawdziwie. Myślałyśmy, że ustawiłyśmy się najlepiej na świecie, póki Pan Witold, nasz przyjaciel konsul, nie powiedział nam, że trójka studentów wybrała wyjazd na stypendium na HAINAN, czyli tropikalną wyspę, która w sumie jest takimi chińskimi Hawajami.


Miało być ciepło i miło i... było ciepło. Wylądowałyśmy w Guangzhou pod koniec sierpnia i gdy wyszłyśmy z lotniska na sekundkę, od razu schowałyśmy się z powrotem do budynku. 
- Nie! To jakieś jaja! Przecież to jest jakaś szklarnia! Czemu tak jest?!
- E... może to tylko dzisiaj, albo na lotnisku... albo coś tam.
- Ale tam się nie da oddychać!
- To zaiste jest pewien problem...

Kolejnym problemem było to, że skóra nasza pokryła się hmmm... wodą. I nie był to skutek upocenia. Po prostu chłodna skóra stykając się z parą wodną, której jest pełno w powietrzu hmmm... zrasza się? Gorąc ów bardzo nas przeraził, choć byłyśmy już przygotowane po naszych doznaniach w Katarze, jeśli o nich nie czytaliście, to zapraszamy klik klik klik (notka sprzed trzech lat! uh!) 
Keczup podróżowała też kiedyś przez Chiny latem i widziała wielkie upały. Jednak ta wilgotność... tak, spotkałyśmy się ze wspaniałym efektem "mokrej szmaty". Co ciekawe w Naszym Guangzhou często nie widać nieba. Nie przez zanieczyszczenie, ale dlatego, że miasto jest otoczone wielką kopułą pary wodnej.

Myślałyśmy, że będzie spoko i się przyzwyczaimy. I przyzwyczaiłyśmy się, jednak nasz pierwszy wrzesień w Guangzhou był dramatyczny. Trzeba było załatwiać wizy, pierdoły i inne szczepienia. I jeszcze chodzić do szkoły. A to wszystko... w 38 stopniach. Tak... w 38. A przy wysokiej wilgotności odczuwalna temperatura jest kilka stopni wyższa. 

Skończyły się upały i nadszedł czas... tajfunów. Guangzhou leży w delcie Rzeki Perłowej, więc impet tajfunów trochę się wygubia podczas oddalania od morza i znacznie bardziej na ataki narażony jest Hong Kong, ale rok naszego przyjazdu był rokiem straszliwych tajfunów. Pamiętacie "Usagi", który poczynił ogromne szkody w Japonii? Wszyscy bardzo przygotowywaliśmy się na jego uderzenie. Odwołano zajęcia, wszędzie wyły syreny, od kilku dni lało i wiało i bałyśmy się, że serio pomrzemy. Wszędzie puszczano filmiki informacyjne o zabieraniu kwiatków z balkonów i takie tam. Stare bloki mają na balkonach i w oknach kraty. Taka ciężka donica serio mogła by kogoś uszkodzić. Skończyło się na przeogromnym deszczu i straszliwych wiatrach, choć w naszej prowincji były też ofiary śmiertelne. Przeżyłyśmy jeszcze jeden duży tajfun, który to w ostatniej chwili miast pustoszyć Chiny, skręcił i zniszczył dużą część Wietnamu (to ten, przed którym Da Nang obroniła Lady Budda klik klik klik klik) i jakieś tam malutkie później i... nie tęsknimy. Usagi był przerażający, mimo, że wydaje się, że to tylko deszcz i wiatr. Deszcz pada we wszystkie strony i choć nie ma raczej takich trąb powietrznych, to pada on jakby w kółko. I gdy siedzisz w domu, możesz sobie myśleć: pada, ciemno, wieje. Ale gdzieś tam hektolitry wody zatapiają wioski, zwierzęta, a nawet ludzi. Wolałyśmy więc tego dnia nie wychodzić spod kołdry.

Usagi idzie na Głandzo!!!


A po przejściu tajfunu Guangzhou prezentowało się mniej więcej tak. Spotkało nas akurat szczęście, bo mniejsze miasta na terenie prowincji oberwały mocniej, były też ofiary w ludziach!



Po jesiennym okresie tajfunów, przychodzi ZIMA. W klimacie subtropikalnym pewnie nie ma żadnej zimy, można by pomyśleć. I jest w tym trochę prawdy, śniegu nie ma, trawniki zielone, palmy rosną (aczkolwiek warto wspomnieć, że w tym roku spadło trochę śniegu PIERWSZY RAZ OD 120 LAT, Chińczycy w euforii!). Niestety jest ZIMNO. Teraz nas pewno obśmiejecie, bo w Polsce przecież co roku zima stulecia, minus 20 i zaspy do kolan, jak to za komuny bywało. W Kantonie temperatura spada do kilku stopni w nocy, w dzień utrzymuje się około 10 - 15 stopni, ALE! Jest duże ALE! Ogromna wilgotność sprawia, że temperatura odczuwalna jest duuużo niższa, a owa zimna wilgoć Cię oblepia i włazi wszędzie. NIC NIE SCHNIE! Co więcej, nie ma ogrzewania! Nie ważne, czy hasasz po dzielni czy siedzisz na kanapie, i w środku i za oknem jest to samo 10 stopni + wilgoć. Jak to nie ma ogrzewania?! Toż to zgroza! Ano Chińczycy pomyśleli tak, skoro zima trwa tylko miesiąc, maksymalnie dwa, nie opłaca się montować ogrzewania! Można wytrzymać ten niesprzyjający czas, ewentualnie wyjechać do Tajlandii. Podzielili Chiny na dwie części, powyżej rzeki Jangcy (strefa z ogrzewaniem) i poniżej (bez). Pal licho Guangzhou, gdzie tragedii jeszcze nie ma, ale ogrzewania są też pozbawione okolice Szanghaju, gdzie zimą normalnie pada śnieg, a na termometrze minusy. Brawo Chińczycy! Zima jest więc tragiczna, człowiekowi jest cały czas zimno, śpi się pod trzema kołdrami, w bluzie i skarpetach, dogrzewa się piecykami, a dzieci w szkołach i przedszkolach siedzą w kurtkach. Ba, żaden rozsądny Chińczyk nie zdejmuje swej kurtki NIGDY!

ŚNIEEEEG! YAAAY!


Na szczęście w połowie stycznia zaczyna się przerwa zimowa i nadchodzi czas wspomnianej ucieczki do Tajlandii XD. Z tego powodu ominął nas śnieg i szaleństwo z nim związane, mogłyśmy jedynie podziwia foteczki na Wechacie, gdzie każden jeden Chińczyk pozował z płatkiem śniegu na dłoni. Niestety z Tajlandii i innych krain trzeba w końcu wrócić... idealnie na początek pory deszczowej! Marzec i kwiecień to najtragiczniejsze miesiące, podczas których to:
a) LEJE CAŁY CZAS (w ciągu tych dwóch miesięcy naliczyłyśmy CZTERY dni bez deszczu). I nie mamy tu na myśli jakiegoś tam deszczyku godzinę dziennie, a najprawdziwsze tropikalne ulewy.
b) Siedzisz w mieszkaniu (lub jeśli masz pecha, maszerujesz ulicą) i nagle, w ciągu minuty, robi się CZARNO, o tak:


Mija kolejna minuta i zaczyna LAĆ! Deszcz zacina na wszystkie strony. Nieważne, czy masz jeden parasol, czy po jednym z każdej strony, czy też pelerynę od stóp do głów. I tak spotkanie to skończy się całkowitym przemoknięciem. RADOŚĆ.
c) NIC NIE SCHNIE. Pranie, włosy, całe mieszkanie. Wszystko jest wilgotne. Majty należy suszyć na grzejniku, inaczej nic z tego. W przedszkolu panie wycierają podłogę co godzinę, bo jest mokra i dzieci się wywalają. Jest to prawdziwie tragiczne i po miesiącu myślałyśmy, że nie przeżyjemy i czas kupować bilety do Polski.
d) nigdy nie widzisz słońca. DEPRESJA.

W tym roku spotkała nas dodatkowa wyśmienita atrakcja, mianowicie ULEWA STULECIA. Keczupowi wielce się poszczęściło i tego dnia miała do pracy na popołudnie, Katarzyna niestety punkt siódma z rańca otwiera oczy i...
- NIEEEE! Nie wstaję! KONIEC ŚWIATA!
Istotnie tak to wyglądało. Za oknem było BIAŁO. Nie, to nie z powodu mgły... To był deszcz. DESZCZ STULECIA. W ciągu godziny napadało tyle wody, że zalało wszystko. Woda wlewała się do metra. Była w autobusach. Samochody przedzierały się przez rwący potok. Odwołano loty. Zresztą zobaczcie sami!












Tak było! Katarzyna wychodząc z metra, natknęła się na prawdziwą powódź! Jej poczucie obowiązku jest jednak tak wielkie, że brodząc po kolana w wodzie dotarła w końcu po przedszkola, by uczyć DZIECI <3.


Wiemy, że ciężko w to uwierzyć, ale to najprawdziwsza prawda! Po dwóch najtragiczniejszych miesiącach pory deszczowej, zaczyna się trochę uspokajać i w maju pada już trochę mniej, wychodzi słońce, niestety jednocześnie rosną temperatury. Obecnie dochodzą nawet do 36, 38 stopni, co przy wilgotności cały czas 80% i więcej, jest dość uciążliwe. Jak to wygląda? Najważniejsza sprawa - musisz jak najszybciej przemknąć z mieszkania (gdzie klima chodzi na okrągło) do metra, a potem błyskawicznie z metra do miejsca pracy, gdzie już hardo chodzi klima (a jak jej nie ma, to srogi pech). W drodze powrotnej powtarzasz całą procedurę, lecz pomimo to i tak z chwilą wejścia do domu pot spływa Ci po plecach i innych członkach, a odzież jest autentycznie mokra. TERAZ SZYBKO! Ściągasz z siebie wszystkie ciuchy, jednocześnie włączając klimatyzację, rzucasz je w pobliżu pralki i biegniesz pod prysznic. ZWYCIĘSTWO!

Pagoda taka utrzymuje się przez całe wakacje i wrzesień, by ustąpić miejsca tajfunom, potem zimie i tak w kółko. Czy kiedykolwiek pogoda jest przyjemna? Zdarza się, trochę jesienią, ciepłą zimą czy wiosną, lecz zasadniczo nie jest to aura sprzyjająca białemu człowiekowi. Klimatyzacja najmilszym przyjacielem! <3

A Wam jak podoba się pogoda w naszym mieście? Warto było uciekać przed polską zimą? XD

6 komentarzy:

  1. O ludzie, toż to jakieś kataklizmy!

    Ale ten mały bałwanek mnie zabił chyba najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bałwanek bardzo kawaii! Niestety, Chiny ze wszystkich stron doświadczają nas HARDKOROWO XD

      Usuń
  2. Wziąwszy pod uwagę, że w Polsce od kilku lat nie było śniegu po kolana i w mieszkaniu można nahajcować kaloryferami do poziomu tropikalnych upałów to NIE WARTO ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj nie oddałabym nawet brzydkiej, mokrej zimy za takie atrakcje! Choć ja akurat jestem Waszym przeciwieństwem i najchętniej wyjechałabym do kraju, gdzie nie ma lata. (✿◠‿◠) Uwielbiam Wasz styl pisania, rozbawiacie mnie do łez!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo! Bawić i uczyć, oto nasze zadanie! Nam latem w Polsce zawsze jest mega zimno, a na myśl o zimie wpadamy w panikę i nie wiemy, czy to przeżyjemy XD

      Usuń