Nie raz i nie dwa mówiłyśmy o tym, że do Malezji czy Tajlandii jeździłyśmy jeść. Nie wstydzimy się tego, bo jedzenie to wspaniały sposób na poznawanie innych kultur i jeśli nam nie wierzycie, to powinniście zajrzeć na bloga Głodny Świata. Tak tak, ten Pan doprowadził jedzeniowe podróżowanie do perfekcji. My nie jesteśmy ekspertkami, ale możecie wierzyć, że nasze rekomendacje są równie szczere. Nie ma co przedłużać - zapraszamy na notkę, której domagaliście się śledząc naszego Facebooka. A więc...
Bałkany, Bałkany, Bałkany! Mięso, mięso, mięso. Tego się spodziewałyśmy, a wiecie, że po powrocie do Europy wróciłyśmy do odżywiania raczej wegetariańsko - wegańskiego. Choć nie nazywamy się w żaden sposób i nie deklarujemy, bo raz na jakiś czas zjemy jakąś rybę, a Keczup to nawet węgierską kiełbaskę zje z raz na dwa miesiące. Uważamy, że każde ograniczenie mięsa jest dobre i gdyby każdy jadł je sporadycznie, to świat byłby lepszym miejscem. Wiemy, że weganie zaraz na nas nakrzyczą, ale nie chcemy tu poruszać żadnych ideologicznych aspektów żywienia. Nie jesteśmy wegetariankami, po prostu mięsa raczej nie jemy. Ba, zdarzają nam się długie, wegańskie ciągi. Czemu o tym piszemy? Bo obawiałyśmy się nieco, co będziemy w tej Bośni jeść. Na różnistych blogach znalałyśmy, że bezmięsnie to można jeść sałatkę szopską oraz burka ze szpinakiem czy serem. I tak miałyśmy zamiar się żywić.
Nie jednemu plackowi burek?
Czym jest słynny burek? To rodzaj ciasta z nadzieniem mięsnym i tylko i wyłącznie mięsnym. Rodzaj fast foodu, który można jeść rano, na obiad i na kolację. Burek dobry na wszystko. Tradycyjnie wypieka cię go w tak zwanej burecznicy (to nazwa nadana przez nas), a całe stare miasto w Sarajewie jest lekko otulone burkowym dymem. Zdarzają się i burki pieczone na blasze. Ale zaraz zaraz! Jak to nie ma burka ze szpinakiem? Toż wszystkie blogi o tym piszą. Otóż... Oszukują!
Gdy jeszcze w Tuzli pytałyśmy panią w piekarni o burka, to pokazywała z radością na małą zakręconą bułkę. Gdy pytaliśmy, czy jest w nim mięso, cieszyła się i potakiwała. Gdy wyraziłyśmy niezadowolenie i nie kupiłyśmy, to popatrzała jak na wariatki. Toż burek jest z mięsem. Później okazało się, że w zależności od nadzienia placki mają różne nazwy! Toteż, żebyście nie zrobili z siebie idiotek i idiotów, tak ja my, prezentujemy mały słowniczek:
Burek - ciasto z mielonym mięsem - nie wiemy, czy dobre, bo nie jadłyśmy
Zeljanica - ciasto ze szpinakiem - niego w gębie! nie jest wegańskie, ma też ser
Sirnica - ciasto z serem - pyyyyyyyyyszne
Krompirusa - ciasto z ziemniakiem - zadziwiająco dobre, choć początkowo idea nas zaskoczyła
Tikvenica - ciasto z dynią - chyba najlżejsza wersja, też smaczna i na dodatek bezserowa (co jest plusem i minusem)
Czasami dane buredzenice, czy jak tam się zwały te miejscówki, miały jeszcze jakieś swoje specjality, to lepsze, to gorsze. Warto próbować.
Ile kosztuje taka przyjemność? od 8 - 12 KM (marek bośniackich) za kilogram, czyli w przeliczeniu na złotówki od 16 - 24 zł. Jakieś uber super opcje mogą być droższe. W efekcie nażerasz się porcją za 5 zł i przez pół dnia masz pełen brzuszek.
Nie jest to najzdrowszy posiłek, ale nie ma też powodu, by popadać w jakąś histerię. Mieszkańcy Bośni jedli burki i inne placki cały czas i jakoś żyją. Mało tego, zjadali porcje dwa razy większe niż my! Nie wiemy, jak to jest możliwe...
Podsumowując: tanio, smacznie, różnorodnie - brać!
Szopski salat
Legendarna sałatka będaca mieszkanką warzyw udekorowana serem. Można ją zamówić dosłownie wszędzie i jest super miłą opcją, jeśli chcesz zjeść wreszcie jakieś prawdziwe warzywa. Sery zdarzały się pokrojone w kostkę albo tarkowane. Jest to taki półtwardy lokalny ser, chyba owczy, choć może i kozi... Na pewno to ser solankowy. I choć różnił się w różnych lokalach, czy częściach Bośni, to bardzo smaczny był za każdym razem. W odróżnieniu od sałatki greckiej nie ma tu oliwek. Bazą najczęściej była sałata, pomidor i ogórek. Bez papryki, bez cebuli.
Sałatka szopska to wielka taniość 6 -10 zł za solidną porcję, która na dodatek była podawana z bułą! A najbardziej cenny jest uśmiech lokalsów, gdy mieszanką polskiego, czeskiego i rosyjskiego mówisz, że chcesz zjeść szopski salat. Nie grecki, nie serbski. Szopski najlepszy!
Co do serbskiej sałatki, to Katarzyna chciała jej popróbować w Trebinje i skończyło się to fatalnie: miliard cebuli, miliard papryki i mega ostrość. No i bez syra... Nie dajcie się na to nabrać!
Dressingiem była najczęściej oliwa albo i jakiś olej, więc bez obaw, jeżeli nie lubicie kwaśności i octu. Choć Keczup była podejrzliwa i zawsze wypytywała, czy nie ma wstrętnego octu. Ba, kazała zamawiać najpierw Katarzynie i dopiero, gdy ta potwierdziła brak octu, mogła bez stresu wziąć też porcję dla siebie, bowiem ocet = wymiot.
Fancy vegan knajpa
Udało nam się znaleźć taką miejscówę w Sarajewie, kiedy to już miałyśmy dość placków na każdy posiłek. Znajduje się ona na Starym Mieście i choć dużo droższa od okolicznych jadłodajni, nadal nie jest super droga. Za obiad dla dwóch osób z herbatką zapłciłyśmy około 30 - 40 zł i była to duża wyżerka. Niestety w sałatce był paskudny ocet i Katarzyna kończyła ją ze łzami w oczach.
Za to falafele jedne z najlepsiejszych, jakie jadłyśmy w życiu. Idealnie chrupkie z zewnątrz i delikatne w środku. Choć całkiem spoko falafel trafił nam się też w zwykłym kebabie zaraz obok fontanny i kosztował... 6 zł za taką porcję.
Herzegowińska plata
Mostar, czyli przepiękne miasteczko będące sercem Herzegowiny (napiszemy o nim, spokojnie) to był prawdziwy jedzeniowy raj! Znajduje się tam bowiem restauracja u dobrej Pani, o nazwie Nacionalni Restoran MM, gdzie jedzonko było dobre i tanie. Chodziłyśmy tam codziennie, a nawet dwa razy dziennie, by raz nażreć ryj szopską sałatką, innym razem tykwicą.
To tu postanowiłyśmy też zamówić tradycyjny Hercegowiński Talerz pełen przysmaków, składający się z surowych szynek (jedyna mięsna słabość Keczupa) i wspaniałych serów. Prócz serów żółtych i pleśniowych mamy jeszcze kajmak - lokalny, bardzo tłusty twarożek <3. Te placki, to takie pączkowe ciasto, co zwało się bodajże pomfrit i nic a nic nie pasowało do reszty.
Zakupiłyśmy również niejakie Ćevapcici (Ćevapi), czyli rodzaj grillowanych paluszków mięsnych. Keczup nie jest fanką. Nie zdecydowała się również na Pljeskawicę, która jest lokalnym rodzajem hamburgera. Taki wiecie, wielki kawał mięsiwa.
Zakupiłyśmy natomiast wegetariańską platę i tym oto sposobem miałyśmy posiłek na... cały dzień. Nie było opcji zjedzenia takiej ilości jedzenia! A wszystko 50 zł, i to w restauracji, a nie w podłej budzie! Choć bliżej starego mostu, to za taką wyżerkę wołali 50, ale Euro... no cóż.
Czego napić się w Bośni?
Herbata po turecku! Słodka jak ulepiec, bo do takiej szklanki wrzucasz kostkę cukru (albo, jak Keczup, dwie czy trzy). Mocna, czarna i lepka. Takie Keczupy lubią najbardziej.
Dla kawoszy kawa po bośniacku! Przygotowana w magicznym rondelku i podawana wraz z lokum, czyli takimi słodkimi glutami. Niestety Katarzyna piła ją tylko raz, a zdjęcie wyszło paskudne, pokazujemy więc tylko kawowe sety. Kawa ta jest tak mocna, że przyzwyczajonym do latte ludziom (Kaha jest tu haniebnym przykładem) może stanąć serce albo i zrobić się wytrzeszcz! Aczkolwiek to ciekawe doświadczenie, a seciki piękne! Następnym razem na pewno zakupimy!
A na deser lokum!
Tureckie słodycze są bardzo popularne w Bośni. Wynika to oczywiście z długoletniego władania tymi ziemiami przez Imperium Otomańskie. Tak więc można dostać tu masę pyszności, a przede wszystkim lokum, czyli glut zrobiony z soku owocowego, ze skrobią (nie żelatyną, bez obaw!) i różnymi dodatkami. I tu mamy miliard opcji. Płatki róż, szafran, czekolada, pistacje. Te najprymitywniejsze lokumy podawano do kawy.
Czasem lokum jest mniej kisielowo - galaretkowe, a jest bardziej pianką. Czasem jest łączącym dwie faktury zawijasem. Jest po prostu pyszne. I niedrogie! Kupujemy je na wagę, a ceny wahają się od 15 do 30 zł za kilogram.
Jest jeszcze baklawa. Ale nie jakieś pozerstwo, a prawdziwa, tłusta baklawa skąpana w miodzie i z miliardem orzeszków. Niestety nasza tolerancja na słodycze nie jest zbyt duża, więc tylko jej pokosztowałyśmy. No i to już wydatek większy, bo jedna baklawa to 5 zł. I to taka maleńka!
Jest jeszcze bardzo wiele rodzajów chałwy. Od tej klasycznej, po dziwne czekoladowe wynalazki. Bez cukru - sezam i miód. Najlepiej! Gdy Pani policzyła nam 5 zł za spory kawał chałwy, to myślałyśmy, że źle ją zrozumiałyśmy!
Dostępnych było również wiele magicznych orzeszkowych i kokosowych słodyczy, a także bardziej tradycyjne torty i ciasta. Te ostatnie wydawały nam się jednak nudne i niewarte uwagi.
Teraz wypadałoby jakoś podsumować nasz wpis - w końcu tytuł jest pytaniem. Co zjeść w Bośni? WSZYSTKO! Byłyśmy aż zaskoczone mnogością smaków, tekstur i silną odmiennością bałkańskiej kuchni. Na dodatek zachęcające ceny sprawiają, że w restauracjach można się stołować kilka razy dziennie! A gdy odechce się lokalnego żarcia, to moża zjeść coś w... fastfoodzie. I będzie to porządna kanapka czy sałatka. Pełna warzyw i po taniości. Czyżby Bośnia była obżartuchowym rajem?
Chcę jechać do Bośni i Hercegowiny
OdpowiedzUsuńJadłabym lokum
OdpowiedzUsuńi trawe
OdpowiedzUsuńi rzeczy
OdpowiedzUsuńWidać, ze jest duży wybór i człowiek głodny nie będzie chodził, a i ceny przystepne☺
OdpowiedzUsuńTeż lubię poznawać świat od kuchni:).
OdpowiedzUsuńKocham lokum, tu niestety jest zasada czym droższe tym lepsze :D
OdpowiedzUsuńO nie! Gdzież to drogie lokum dla ubogich studentów, podróżników i blogierów....
UsuńPadłam na historię o burku! Wyobrażam sobie minę pani z piekarni, kiedy ktoś pyta, czy w jagodziance są jagody, a jeśli tak - krzywi się xD
OdpowiedzUsuńTak! Taka to jest właśnie historia, wstyd i ośmieszenie. Wszystkie podróżniki zawsze mówią burek, burek i burek, a potem panie w piekarniach mają ubaw :P.
Usuńbrzmi tak dobrze, ze az zglodnialam. a siedze na lotnisku przy bramce, gdzie nie ma niczego!
OdpowiedzUsuńchce do Booosni:)
Uuuuu, brak burka na lotnisku brzmi jak smutek ;(.
UsuńNigdy tam nie byłam i nigdy nie miałam możliwości skosztowania tej kuchni, ale jedno co wiem na pewno... Zrobiłam się teraz bardzo głodna po przeczytaniu tego wpisu :) :D Wszystko wygląda bardzo apetycznie :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nas tam nie było, ale Bałkany są na nasze liście "must see". Nie wiedzieliśmy, że burek jest tylko z mięsem. Zawsze fajnie jest się czegoś dowiedzieć :) A słowniczek sobie zapisujemy, już tak na zaś :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy
www.guesswhat.pl
Bałkany są cudowne, proszę koniecznie jechać. A słowniczek bardzo szybko wchodzi do głowy, wystarczy odwiedzić kilka burecznic :).
UsuńNigdy nie miałam okazji spróbować tych pyszności, ale aż zrobiłam się głodna. Gdy nadarzy się okazja to spróbuję wszystkiego! I to prawda, że aby poznać kulturę danego kraju należy spróbować wielu przysmaków :)
OdpowiedzUsuńMoże nie na temat, ale to już po raz kolejny imponuje mi wasze podejście do wegetarianizmu. Jest takie wolnomyślicielskie, otwarte i wyważone. <3
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszymy! Wegański fanatyzm, trzeba przyznać, nas przeraża!
Usuń