Na naszym blogu można znaleźć wiele ciekawostek i śmieszków z Chin. Czasami nam się zdaje, że trzyletni pobyt w Państwie Środka naznaczył nas już na całe życie... Chcemy czy nie, żyjąc tam uzyskałyśmy wiele tak zwanej wiedzy praktycznej, którą postanowiłyśmy się z Wami podzielić. Jadąc do Chin nie wiedziałyśmy praktycznie NIC i przeżywałyśmy szok jakieś pięćdziesiąt razy dziennie. W Chinach bowiem, moi drodzy, nawet najprostsza czynność urasta do miana problemu Wszechświata. Dziś zajmiemy się zagadnieniem, można by pomyśleć nietrudnym. Wynajęciem mieszkania. Jak to zrobić i ile kosztuje? Jak mieszkają Chińczycy? I czy nam się udało? Gratis oczywiście kilka historii z życia wziętych. Zapraszamy!
Przybywając do Chin na stypendium nie wiedziałyśmy kompletnie nic. Chiński nasz był okrutnie kulawy i nadawał się może do zapytania, gdzie jest najbliższy kibel, ale negocjowanie kontraktu o wynajem? Nie da rady! Szukanie miejscówki w internecie skończyło się fiaskiem, bowiem oferowano tam apartamenty dla obcokrajowców z bogatego Zachodu i USA, nie dla polskiego studenta ze stypendium rzędu 200 euro na człowieka miesięcznie. Duży ból! Odkładałyśmy więc wynajęcie, jak tylko się dało i początkowe dwa tygodnie zamieszkiwałyśmy w hostelu (Keczup nawet chodziła do szkoły z hostelu!). Niestety... wkrótce miało się okazać, że sielanka ma się ku końcowi.
- Kończy nam się wiza i musimy wyrobić prawo pobytu! - lamentowała Katarzyna. - Mamy na to dwa tygodnie i musimy mieć do tego czasu adres!
Była to niestety prawda. Właściciel naszego hostelu, grubawy na oko dwudziestolatek, któremu życie upływało na zapraszaniu ziomeczków i wspólnej grze w Just Dance na Play Station, zarzekał się, że nie może wystawić nam meldunku, BO COŚ. Wydawało nam się, że biznes ten jest nie do końca legalny, a zresztą nudziło nam się już oglądanie ich wygibasów i jedzenie dań gotowych z pobliskiego Tesco. Trzeba znaleźć kwaterę! Na szczęście na swej drodze spotkałyśmy uczynną Polkę, która na dzień dobry srogo nas obśmiała.
- Gdzie mieszkanie z internetu! Robicie tak - jeździcie metrem, aż znajdziecie dzielnię, która Wam się podoba, a potem lokalizujecie agencję, w której ktoś mówi po angielsku. I już!
Wydało nas się to trochę podejrzane, ale postanowiłyśmy spróbować. Wytypowałyśmy miejscówkę, która była mniej więc pomiędzy naszymi uczelniami i hardo wbijamy! Zaczynamy misję!
1. Znajdź agencję
http://www.saporedicina.com/english/rent-in-shanghai/
W Chinach mieszkanie prawie zawsze wynajmuje się przez agencję, szczególnie gdy jesteś obcokrajowcem. Automatycznie stajesz się wtedy podejrzany! Poza tym ogłoszenia w internecie są zazwyczaj oszukańcze i umieszczają je... także agencje. Odpuszczamy na razie sieć wirtualną i łazimy i wołamy i pytamy.
- Czy ktoś tu mówi po angielsku?
- Yyyyyyy.....
Po kilku nieudanych próbach (tak po prawdzie to już po półtora dnia nieustannych prób) BINGO!
- Yyyyyyy.... - panoczek rozgląda się w panice i woła. - MASS!
Objawia się on! Pan o żółciutko - brązowej opaleniźnie, z nieodłącznym papieroskiem w zębach, żelem we włosach, o wyglądzie gangstera - cwaniaczka. Oto Mass, który mówi językami! Jesteśmy uratowane! Co prawda jego angielszczyzna brzmi, jakby zatrzymał się na poziomie elementary, a reszty douczył się z amerykańskiego kina gangsta... Nic to, mniej więcej się rozumiemy!
2. Obejrzyj mieszkania
Mass puszy się z dumy! Dziarsko bierze klucze i zaczynamy obchód mieszkań. Pierwsze - klepisko na podłodze i nic poza tym. Cena - 2000 juańców (1200 zł).
- To jest bardzo dobre mieszkanie! Można urządzić po swojemu! - zachwala. - I dobra dzielnica!
Chyba jednak nie. Kolejne - dziura kiblowa i prysznic na korbę bez prysznica. Następne - syf jak po trzęsieniu ziemi. Potem - lokal na parterze bez drzwi, jedynie zamykany na kratę. TOŻ TO DRAMAT!
Mass powiada, że w naszej kategorii cenowej nic już nie ma i może pokazać droższe. Niech pokazuje! Prowadzi to apartamentowca i jedziemy na 36 piętro. Wchodzimy....
Takiej łazienki nie chcemy
Mass powiada, że w naszej kategorii cenowej nic już nie ma i może pokazać droższe. Niech pokazuje! Prowadzi to apartamentowca i jedziemy na 36 piętro. Wchodzimy....
- Proszę, oto luksusowe i niepowtarzalne wnętrze! - zachwala.
Owszem, na bogato. Są i złocenia w każdym wolnym skrawku przestrzeni, i chińskie smoki i skórzane kanapy i biurko jak dla prezesa spółki naftowej. Szkoda tylko, że wygląda, jakby ktoś tu urządził party roku i ciągle po nim nie posprzątał. Za to cena podejrzanie niska...
- Weźmiemy, ale dopiero, jak właściciel tu posprząta! - powiadamy.
- Oczywiście oczywiście, wynajmie się jakąś cioteczkę i posprząta (nie wiedziałyśmy wówczas, że Chińczycy nie kalają się sprzątaniem i wynajmują tak zwaną ayi, po polsku cioteczkę, która za drobną opłatą zaprowadza porządek).
Umówiliśmy się na wieczór na podpisanie umowy z właścicielem. Po krótkim namyśle stwierdziłyśmy, że chyba popełniłyśmy błąd, bo na co nam te smoki i skórzane kanapy!
- Trzeba będzie znaleźć jeszcze jakieś typy do mieszkania, bo same nie podołamy! - lamentowałyśmy.
Nadszedł wieczór (a nawet jakoś przed północą, bo właściciel w kółko opóźniał). Mass odebrał nas z metra i prowadził do tajemnego miejsca spotkania. Co dziwne, wydawał się jakiś silnie zestresowany i potulny. Żadnych głupich żarcików, nawet papieroska nie palił! Trochę nas to zdziwiło. Za chwilę miało się okazać, skąd ten stres... Wchodzimy do jakiegoś podejrzanego mieszkania, a tam na kanapie siedzi rozwalony pan prezes od tych skór i smoków. Wygląd jego mocno korespondował w wystrojem mieszkania. Złoty sygnet ze smokiem na każdym palcu. Złoty łańcuch na klacie. Torebusia LV. Mokasyny ze skóry węża. Wylękniony przydupas u boku. Wylękniony Mass. Wylękniona dziewczyna Massa parząca herbatę. STRACH! To jaskinia chińskiego gangstera! Siadamy i staramy się wyglądać porządnie.
- To są porządne dziewczęta, studentki! - zaczyna Mass. - Białe, z Polski! I nie będzie imprez.
- Nie będzie - potwierdzamy. - Tylko chcemy, żeby było posprzątane...
Mass gromi nas wzrokiem. Gangster wydaje się niezainteresowany niczym poza swoim ajfonem i papieroskiem. Po dziesięciu minutach okrutnie męczy go ta gadka - szmatka.
- Dobra, możemy podpisać umowę, tylko jeszcze zadzwonię do mamusi i zapytam, co ona myśli - postanawia.
Zachowałyśmy powagę i nie wyrwał nam się najmniejszy nawet chichot. Gangster rozmawia z mamusią.
- Mamusia mówi, żeby obcokrajowcom nie wynajmować - powiada i w tej sekundzie bez słowa wychodzi.
Przydupas wybiega za nim bez słowa. Szok i niedowierzanie! Mass się odpręża i zaczyna rzucać czerstwe żarciki. My dalej nie mamy mieszkania, choć w sumie nas to cieszy.
Typowa chińska sypialnia - łóżko, płytki na podłodze i SYF
Dzień później Mass znalazł nam normalne mieszkanie w "europejskim stylu", jak twierdził. Tuż przy metrze, 2 pokoje plus salon, bez dziury kiblowej, w porównaniu ze wszystkimi poprzednimi wspaniałe. Za trzy tysiące juanów (1800 zł). Bierzemy!
3. Podpisz umowę
Wydaje nam się, że nikczemny Mass specjalnie pokazał nam te wszystkie parszywe nory od najgorszej do najlepszej w nadziei, że skusimy się na najpodlejsze warunki i napchamy mu kabzę. Nie z nami te numery! W ciągu pięciu lat studiów w Krakowie przeprowadzałyśmy się dziesięć razy, jesteśmy weteranami wynajmu! Idziemy podpisywać umowę.
A może pokój z elementem łazienkowym?
Właścicielką mieszkania okazała się wybitnie milusia i kawaii pani odziana w zwiewną miętową sukienkę.
- Nie ma problemu, dwie białe dziewczynki to wspaniali lokatorzy! - wręcz widziałyśmy, jak wysyła w kierunku świata milion serduszek. - Nalepiłam na pralce instrukcje po angielsku i zostawiłam Wam takie słodkie wieszaczki ze zwierzątkami i ściereczki.
Milusio! Mass z poważną miną wyciąga umowę, oczywiście w całości po chińsku. Coś tam koślawo tłumaczy, cyfry się zgadzają, podpisujemy. Chwila... nie podpisujemy. Nie mamy swoich piecząteczek z chińskimi znakami, więc musimy podpisać się odciskiem palca! Wsadzamy palucha w czerwony tusz i odbijamy po kolei na każdej stronie. JEEEEEEST! Nie wierzymy we własne szczęście i by to uczcić, maszerujemy do italiańskiej stołówki (która wydawała nam się wtedy lusksusowym zachodnim lokalem, było to jednak na długo przed struciem się pizzą i innymi ich daniami).
Potem nie było już tak milusio, bo należało zapłacić dwie kaucje (tak, w Chinach pobiera się dwumiesięczną kaucję, zgroza) oraz prowizję agencji (połowa czynszu, drugą połowę płaci właściciel). Do tego powinnyśmy zapłacić pierwszy czynsz, ale udało nam się wynegocjować raty. I tak byłyśmy spłukane!
4. Wprowadź się
Jako, że miałyśmy tylko po walizie, przewiezienie rzeczy odbyło się bez większych problemów. Istotnie, pani właścicielka przylepiła do pralki angielskie napisy, a ponadto zostawiła liczne wieszaczki, ściereczki, kubeczki, kwiatki i inne przedmioty dekoracyjne, wszystko słodkie i urocze. Były nawet powitalne ciasteczka i mandarynki!
- Opatrzność boża nas wyratowała przed gangsterem! - stwierdziłyśmy zgodnie.
Niestety byłyśmy wybitnie ubogie (200 euro miesięcznie w naszym mieście Guangzhou to nie są kokosy), więc wspólnie zajęłyśmy większy pokój, a do mniejszego znalazłyśmy naszą słynną współlokatorkę Chinkę (która pojawia się czasami na łamach tego bloga). Czas się urządzać i załatwiać tą nieszczęsną wizę!
Wszystko, czego potrzebujesz, w jednym miejscu!
Niestety nie zawsze jest tak łatwo i przyjemnie. Z opowieści różnej treści wiemy, że Chińczycy często zostawiają okrutny syf. Nawet, gdy upominasz się o posprzątanie! Tak też było w przypadku naszego trzeciego mieszkania, gdy tak zwany szuszu (z chińska - wujaszek), czyli właściciel zostawił wiele interesujących przedmiotów, takich jak ogromne stare akwarium z kilkoma martwymi karaczanami w środku, kilka zestawów zasłon, rozwalone hula hop i milion pamiątek pamiętających chyba towarzysza Mao. Była też trzydziestoletnia lodówka ze starym japońskim silnikiem siemensa! Kto to posprzątał? MY.
5. Wyprowadź się
Powody wyprowadzki są różne. Pierwsze mieszkanie u dobrej pani musiałyśmy opuścić z powodu remontu (remont był potrzebny, bo coś się rozdupiło z rurami i zalewało sąsiadów). Z szuszu afera była grubsza! Wszystko zaczęło się od tego, że koleżanka, która zajmowała jeden pokój postanowiła się wyprowadzić. Na jej miejsce przyszedł radziecki chłopiec o wdzięcznym imieniu Sieroża. Czułyśmy się przez niego wybitnie oszukane, oglądać mieszkanie przybył bowiem w odprasowanej białej koszuli i zachowywał się jak porządny młody człowiek. Co tu dużo mówić, jego blond włoski i niewinna twarzyczka zwiodły nas! Potem okazało się, że Sieroża jest menelem, od czasu do czasu pracuje w klubie lub jako model, a resztę czasu spędza na spaniu do 16 i snuciu się po mieszkaniu w brudnych dresach. Zawsze też woniał chińskimi papieroskami, charczał i kaszlał (lecz mimo to dalej hardo palił na balkonie) i żywił się jedynie daniami z 7/11 (jeden posiłek dziennie mu wystarczał).
Pamiętajcie! Folii z materaca nie zdejmujemy NIGDY!
Zbliżał się termin naszego wyjazdu na bakpakerkę. Obawiałyśmy się trochę, czy zostawienie Sieroży samego na półtora miesiąca nie skończy się tragicznie. Na szczęście co jakiś czas przychodziła jego dziewczyna, która stawiała go do pionu. Pojechały. Wróciły. W domu ARMAGIEDON! Syf i smród! W kuchni zastałyśmy szczura, który na szczęście od razu zwiał przez okno (ale przyprawił nas o zawał). W drzwiach do łazienki wybita dziura. Zaraz przyleciał wściekły szuszu i zaczął się wydzierać. Co się okazało? Otóż szuszu lubił co jakiś czas skontrolować, co się dzieje (był on emerytowanym wojskowym, podejrzewałyśmy, że maszerował jeszcze z towarzyszem Mao) i wpadał bez zapowiedzi. Sieroża spał do 16 i zamykał się od środka, więc go nie wpuszczał. Szuszu raz tak długo się dobijał, że rozbolało go serce i musiał udał się do szpitala. Wymachiwał rachunkami i krzyczał, że prawie umarł! Drzwi zostały rozwalone, ponieważ Sierożka zobaczył szczura, tak się przestraszył, że wybił dziurę. Proste?
- Macie się natychmiast wyprowadzić! Wszyscy! - zarządził wściekły szuszu.
Udało nam się pozbyć Sieroży, a same wynegocjowałyśmy dodatkowe dwa tygodnie na znalezienie nowego lokum. Był to kwiecień, a do naszego wyjazdu do Polski zostało pięć miesięcy. Trochę dramat (w Chinach kontrakty podpisuje się na rok). Byłyśmy tak załamane, że mało brakowało, a kupiłybyśmy bilety do Polski na już (akurat wyskoczyła promocja Aeroflotu w jedną stronę!). W końcu Keczup, wytężając wszystkie swoje siły, przy użyciu chińskiego internetu znalazła coś o tajemnej nazwie Guangzhou Merseilles International Apartament i tam wynajęto nam maleńką kawalerkę (w tej samej cenie, co trzypokojowe mieszkanie u szuszu).
Tak mniej więcej wyglądała nasza kawalerka
Przy wyprowadzce mogą Was spotkać liczne nieprzyjemności. A to burdy, że coś jest zniszczone (a wcale nie jest), a to bezpodstawna kradzież kaucji, a to dziwne dopłaty do rachunków (nic, czego by człowiek nie znał już z Polski). Szuszu na szczęście przyszedł z żoną i poszło dość sprawnie, chociaż Sierożka, który miał wymienić drzwi załatwił lekko za małe, więc u góry wytworzyła się szczelina na jakieś pięć centymetrów.
- E tam, może być - machnął ręką właściciel. - Tylko kolor mi się nie podoba! Jak dopłacicie sto juanów to będę zadowolony.
Na góry śmeci i syfu, które chciałyśmy posprzątać również machnęli ręką, twierdząc że "w Chinach nikt po sobie nie sprząta". No tak.
A może będziesz mieć szczęście i trafi Ci się taki luksus?
Na koniec ciekawostka! Pół roku po przygodzie z Massem do Chin przyjechali nasi znajomi (w tym Andrzej, z którym przeprowadzałyśmy ostatnio wywiad). Jako, że chcieli wprowadzić się blisko nas, poleciłyśmy im wiadomą agencję z wyraźnym poleceniem, by pytali o Massa. Wrócili, mieszkanie wynajęli kilka bloków dalej, tylko...
- Ej, ale ten Mass to wcale nie mówi po angielsku! - twierdzili.
- Jak nie mówi! Toż może trochę trudno go zrozumieć i bełkocze, ale coś tam mówi!
Miesiąc później siedzimy u nich i znienacka wywala internet, dziesiąty raz w tym tygodniu. Wściekli się oni okrutnie.
- Dzwonimy po Massa! Może Wy się z nim dogadacie, bo my nic nie rozumiemy!
Czekamy. Po godzinie przychodzi Mass. Tylko, że... TO NIE JEST MASS! Jakiś mały i chudy chłopiec, który nic a nic nie mówi po angielsku! W dodatku w rozmowie po chińsku przyznaje się, że wcale nie nazywa się Mass i nigdy nie rozumie, co nasze ziomki do niego mówią! A prawdziwy Mass założył własną agencję kilka miesięcy temu! SZOK! Czy to jego koledzy z agencji kazali mu się podszyć pod najlepszego agenta, czy się nie zrozumieli, tego nie wiemy. Nurtowało nas jedno.
- To jak Wy wynajęliście to mieszkanie po chińsku?!
PS. Wszystkie zdjęcia przedstawiają autentyczne mieszkania na wynajem i zostały pozyskane z chińskiej wyszukiwarki Baidu. Które zaklepujecie dla siebie? :P
Na koniec hit! Któż nie marzy o przezroczystej łazience w salonie? Nic, tylko zapraszać gości!
PS. Wszystkie zdjęcia przedstawiają autentyczne mieszkania na wynajem i zostały pozyskane z chińskiej wyszukiwarki Baidu. Które zaklepujecie dla siebie? :P
W Chinach nigdy nie byłam, ale widzę, że mieszkania w Azji są podobne. Najzabawniejsze są te połączenia łazienek z pokojem. Spotkałam to nawet w luksusowym hotelu na Bali! ( jakkolwiek design był udany i interesujący) ;D Mam całe szczęście, że podróżując po świecie przeważnie moja agencja szuka dla mnie mieszkania, ale bardzo często pytają np czy brak kuchni jest ok? a może zamiast pralki to do pralni? Nie wspomnę już o pamiątkach zostawionych przez dawnych właścicieli!
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać Wasze przygody ! ;)
Dziękujemy! <3
UsuńPewnie, brak kuchni, brak pralki, brak łóżka, wszystko ok! Chińczycy czasami twierdzą, że po co kuchnia, jak na ulicy pełno wspaniałych bud po taniości. Mamy nadzieję, że agencje jednak biorą pod uwagę Twoje sugestie :).
Strasznie szkoda zrobiło mi się tego Chińczyka, a takiego współlokatora zamordowałabym gołymi rękoma.
OdpowiedzUsuńCoś w rodzaju połączenia pokoju z łazienką można też znaleźć w krakowskim ibis budget. Tzn oddzielenie jest takie, że polecam tam jechać tylko parom, które nie mają przed sobą tajemnic xD
OdpowiedzUsuńO nie! Czy to wspaniała myśl techniczna podpatrzona u Chińczyków? Na szczęście w Krakowie mamy swoje budżet mieszkanie z osobnym kibelkiem :P
UsuńW Polsce tez idzie znalezc mieszkania na wynajem gdzie np.wanna. lub kibelek stoi koło kuchenki.o ile dobrze pamiętam to na fejsie jest nawet fanpage chujowe mieszkania do wynajęcia. Czy jakos tak.
OdpowiedzUsuńTak, jest! Chujowe mieszkania do wynajęcia! Keczup mieszkała kiedyś w mieszkaniu, gdzie w salonie stała wanna, aczkolwiek nieużywana, czasami jakiś zmęczony student w niej spał :D.
UsuńChujowe mieszkania do wynajęcia są wspaniałe <3 był blog jeszcze taki, ale ostatnio szukając nie mogłam go znaleźć.
OdpowiedzUsuńMi się tylko mieszkało z pralką w kuchni, i wężem od pralki w zlewie, żadne ekscesy. Pst, tak a propos podróżowania i mieszkania, właśnie kończy mi się wynajem chaty i w zasadzie nic mje nie trzyma tak specjalnie mocno tu w Tychach, mogę wydupić w dowolne miejsce świata!<3 (tylko uwaga, z piesełem moim, bez pieseła nie jadę i odpuszczam miejsca gdzie mogli by mi chcieć go zjeść, czyli Chiny niet:P). Polecacie coś?
Na pewno na facebooku jest piękna strona Chujowe mieszkania do wynajęcia, różne przepiękne widoki gwarantowane. Oooo, wąż do pralki w zlewie też brzmi dumnie! W Azji zawsze i każdemu polecamy Tajlandię (szczególnie północ) oraz Malezję (wszystko). Są to wyborne miejsca do życia, ciepłe, niedrogie i najlepsze żarcie!
UsuńWy to macie przeboje :D
OdpowiedzUsuńTo bardzo miłe, że spotkałyście uczynną panią Polkę na swej drodze. Widzę, że po spotkaniu z gangsterem poszło już z górki. Jak powiadają - co Cię nie zabije to Cię wzmocni, a podróże kształcą. DCz
OdpowiedzUsuń