wtorek, 6 października 2015

The next station: Harajuku! Najbardziej kawaii ulica Japonii.

Tak, jak Akihabara jest mekką mango... fanów mangi i anime, tak istnieje również święte miejsce fanów japońskiej mody ulicznej. Narodziła się ona podobno na ulicach Tokio, a konkretnie w dzielnicy zwanej... Harajuku! Jest to więc miejsce, które odwiedzić pragnie każda lolita, czy też inny kolorowy pajac. Pomyślicie, że chcemy się tam wzruszać i rozpamiętywać czasy oldschoolu, a prawda jest taka, że.... jedzie się tam na ZAKUPY! No dobrze, może też obserwować ciekawie ubranych ludzi, ikony mody, próbować zaistnieć na zdjęciach fotografów z Tokyo Fashion, Kery, Gothic Lolita Bible czy też innych poczytnych stron czy gazet. Ale wszystko sprowadza się do jednego: Dziwnie się ubierasz, by iść na zakupy w miejscu, gdzie inni również dziwnie się ubrali, by móc iść na zakupy i kupić troszkę dziwnych ubrań, które konieczne są do tego, by móc w nich chodzić na zakupy. No tak, jest jeszcze chodzenie po kawiarniach, szwendanie się bez celu i poczucie partycypacji. Nie trzeba być nazbyt ironicznym.

Zacznijmy więc naszą przygodę!

Okej, jesteśmy ułomami i znalezienie nasławniejszej ulicy, Takeshita Dori, zajęło nam trochę czasu. Na swoje usprawiedliwienie dodamy, że po drodze mijałyśmy wiele uliczek, a każda podpisana była jako Harajuku Street, więc zagłębiałyśmy się to w tą, to w tamtą. Nie jechałyśmy też kolejką JRa na słynną stację Harajuku, z której to bezpośrednio wychodzi się na Takeshita Dori, ale zwyklutkim metrem, na który to miałyśmy zakupiony dzienny bilet po taniości. Ale takie nudne sprawy, to może na notkę praktyczną, bo.... taram taram taram: W końcu, oto jest!



Jak widać ludzi mnogo, nie bardzo było, jak się przeciskać, więc należało iść z tłumem, prawie jak w naszych Chinach (w Chinach jednak Chińczycy napierają na Ciebie z każdej strony, wrzeszcząc Ci do ucha po kantońsku, więc Japonia górą). Ciekawie ubranych ludzi była garstka, większość stanowili turyści i oglądacze. Turyści robili zdjęcia nam, co najlepiej świadczyło o nudzie tam.



Sklepy z szaloną odzieżą.



Listen Flavor. Keczup poważa tamtejszą odzież, jednak jej mityczne skąpstwo wygrało i postanowiła nabyć coś z drugiej ręki.



Piękne dekoracje.



Sklep ACDC. Bardzo pragnęłyśmy wybrać sobie coś stylowego, ale asortyment zbyt przypominał nam twory Bodyline, jakość też nie najlepsza.



Lokal z cukieraskami.



W końcu! Dotarłyśmy do legendarnego miejsca, celu pielgrzymek każdej szanującej się lolity na całym świecie, Closet Childa! Jest to lumpeks, który oferuje odzież różnych japońskich firm w stylu lolita, gothic i punk (uwaga na nieco odmienne postrzeganie tych dwóch ostatnich w Japonii). Jednym słowem, można się obkupić po taniości i wydobyć z czeluści odchłani różne rare itemy! Można się też obkupić po drogości... Eh...



Idziemy raźno! Zaczynamy oczywiście od działu lolita, ale Keczup zawsze upierała się również na gothic i punk (bo jest posępnym gothem, a jak!). Istnieje jeszcze osobny lokal z płytami i rzeczami od Vivienne Westwood, lecz ominęłyśmy ten przybytek. 

Katarzyna wykrzykuje jeszcze o mistycznym piętrze otome, gdzie gażda szanująca się niewiasta może się odziać w sukieneczki w ciastka i inne piedalstwa. Pod warunkiem, że nie posiada cyca, a ubrania droższe jeszcze niż lolita, nie wydają jej się drogie....


Widok na Takeshita Dori z góry. Pytanie do wtajemniczonych - czy widzicie ten napis Baby the STARTS? XD




Zakupy w Closet Childzie udały się wybitnie i, lżejsze o tysiące jenów, udałyśmy się coś przekąsić. Wybór nasz padł na słynne crepesy, czyli naleśniki z milionem wkładek do wyboru. Jest to obowiązkowa atrakcja na Harajuku, budy z crepesami są wszędzie i wszędzie koniecznym jest czekanie w dłuuuugiej kolejce. Wyglądały bardzo milusio i bardzo słodko, więc stanęłyśmy i my.



Można sobie wybrać ulubieńca, wszystko z plastiku!



Jeszcze więcej smaków! Są też na słono, z tuńczykiem i kiełbachami.



Technologia wyrobu naleśnicza. Zdjęcie, co prawda, średnio wyraźne, ale technologię tą chyba każdy zna...



Są i nasi przyjaciele! Katarzyna wybrała wypasioną wersję z zielonymi lodami o smaku matcha (zielona herbata), serniczkiem w tym samym smaku, bitą śmietaną i zapewne innymi, ukrytymi, dodatkami. Keczup nie lubi słodyczy, co nie przeszkodziło jej w zeżarciu wersji z bananem, bitą śmietaną, lodami i toną karmelu.



Posiliwszy się nieco, miałyśmy siłę do zmierzenia się z kolejnym, obowiązkowym i legendarnym, miejscem. Tak, tak, czas na sklep BODYLINE! Niewtajemniczonym wyjaśniamy - młode lolity zawsze od czegoś zaczynają (w końcu niełatwo jest zdobyć pieniądz na sukienki). My też kiedyś zaczynałyśmy. Nawet Bodyline od czego zaczynało, w tym przypadku od.... SEX-SHOPU! Tak tak, właściciel firmy, niejaki pan Yan, tak bardzo jarał się lolitkami, że postanowił się przebranżować i sprzedawać lolicie sukienki. Nie tylko, ma też bowiem odzież i akcesoria w stylu punk, piękne cosplaye, stroje meido (pokojówek), a nawet okulary w kształcie muszli klozetowej, serio! (http://bodyline.co.jp/en/sun239.html) Zróbmy szybkie porównanie, nowa sukienka japońskiej firmy kosztuje około 800-1000 zł. Pan Yan sprzedaje takowe za 100-200 zł. Jak zatem wyglądają, dopowiedzcie sobie sami. Już, koniec złośliwości! Poszłyśmy bowiem do Bodyline, żeby coś kupić! SERIO! Stwierdziłyśmy, że jest to zajawka, nabyć coś bezpośrednio w sklepie, przypomnimy sobie stare czasy, nostalgia, młode lolitki, takie tam. Weszłyśmy... SZOK! Ciemno, ponuro, sprzedawczynie w lubieżnych strojach pań policjantek i meido, w głośników leci techno, większość sklepu stanowiły przebrania na Halloween. Starałyśmy się, NAPRAWDĘ. Katarzyna wybrała sukienkę, ale... Nie można mierzyć! Nie ma zwrotów! Decyduj się JUŻ! Chciałyśmy kupić buty... Nie ma rozmiaru! Nie ma koloru! Buty są z kartonu! NIEEEEE! A i tak najgorsze z tego wszystkiego jest to, że nie było okularów sedesów! ROZPACZ, CZARNA ROZPACZ!



Przynajmniej spotkałyśmy ładne ubrane panie.


Powróciłyśmy do niespiesznego spacerowania Takeshita Dori. Sprzedawano tam NAPRAWDĘ szałowe stroje.


Słynna stacja JR Harajuku.



Nadszedł czas na wykonanie zdjęć naszych ałtfitów. Katarzyna za tło wybrała sobie jej umiłowany sklep Baby the Stars Shine Bright (tak, to jego nazwa).


Zaś Keczup sklep o nazwie MILK. Coś stało się oczywiście z naszymi twarzami, powoli mamy już dość chińskiego tabletu i ostrzegamy Was! Nie kupujcie chińskiej elektroniki! Choćby miliony recenzji w internecie krzyczało, lepsze jak ajfony i ajpady razem wzięte, nie róbcie tego! Po roku pracy na chińskim sprzęcie będziecie go chcieli wymienić nawet i na swojską Nokię 3310.

[W tym miejscu Keczup zezwala na osobisty wpis Katarzyny widząc, że sytuacja owa BARDZO JĄ BOLI: Chińskie badziewo! Żeby to jeszcze kosztowało 100 zł, to ja rozumiem, ale zapłaciłam za to G złotych 900! TAK! 900 żeby poczuć się antyglobalistką kupującą od nowej, kreatywnej chińskiej firmy, która chce pokazać, że chińskie produkty, to nie badziewo. I żeby nie sprzedać się Applowi. 
NIGDY WIECEJ XIAO MI!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!]

CZŁOWIEK BEZ TWARZY!


Połaziłyśmy jeszcze chwilę po Harajuku (Harajuku jest wielkie i można po nim łazić godzinami, oczywiście robiłyśmy to nie raz, nie dwa, ale o tym później), ale ale! Przecież jest jeszcze Laforet i Marui (wielkie centra handlowe z interesującymi nas sklepami)! Nie robiłyśmy zdjęć w Laforecie, bo bałyśmy się, że nas pogonią (w pierwszy dzień, potem się ośmieliłyśmy), ale oto i Marui!



Marui (tak dokładnie, to jest to OIOI Marui) znajduje się przy stacji Shinjuku i oferuje nam takie oto, widoczne poniżej, lokale. Uwaga! Mają kilka budynków, my na początku trafiłyśmy do takiego z "normalną" modą i byłyśmy niezmiernie rozczarowane. Po zapytaniu pani w informacji, okazało się, że interesujące nas przybytki znajdują się nieco dalej. I jest to dokładnie MARUI ANNEX. Swoją drogą, zdziwiło nas to, że Japończycy mówią po angielsku! Może nie wybitnie i swoją wersją angielskiego, ale się starają. Spodziewałyśmy się raczej znajomości na poziomie Chińczyków, a więc NIC, ewentualnie praktycznie NIC. Miłe zaskoczenie!


Już w środku, a przed nami, kolejny już tego dnia, sklep MILK.



Stosy kawaii gadżetów.



Jane Marple, zwane przez nas sklepem dla starszych pań.



Kimona



Emily Temple Cute



Wystawa Alice and the Pirates. Sukienka po prawej jest wielkim zaskoczeniem, na zdjęciach bowiem wyglądała na wyblakniętą i lichą, na żywo okazała się piękna! Jest to w zasadzie jedna z najpiękniejszych goth sukienek, jakie widziałyśmy. 



Metamorphose



I jeszcze trochę japońskiej odzieży.



Różniste akcesoria. 



Japońska wersja punka.



I główny punkt programu, nasze umiłowane Angelic Pretty. Można zauważyć, że sklepy te są malutkie i sprzedają na raz zaledwie kilka modeli. Trudno je nawet nazwać sklepami, raczej boxami. W środku nie można robić zdjęć, więc wrzucamy tylko rzuciki na całość. Choć te w Marui są znacznie potężniejsze niż stoiska w Laforecie. 



Baby the Stars Shine Bright



I na koniec, nasze zakupy z tego dnia! Ledwośmy dociągnęły siaty do hostelu.
Łupy ze sklepu Angelic Pretty - ukochana torba Katarzyny, akordeon, zdobyty w promocji 50%, torebka gwiazdunia, parasol i dwie pary skarpet.



Cała reszta to zdobycze z Closet Childa - torebki Innocent World, Alice and the Pirates, Angelic Pretty.



Bluza Alice and the Pirates i sweter Milk z szatańskim misiem.



Kokarda na czerep i biżuteria, wszystko Angelic Pretty (naprawdę jesteśmy fankami!).

Jako, że wycieczka do Japonii łączy oba naszego hobby - i podróże i lolitę, tak więc tematyka ta dość będzie się pewnie przewijać i w kolejnych wpisach. NIGDY NIE MAMY DOŚĆ HARAJUKU!

3 komentarze:

  1. Zakupy takie piękne T^T Zazdroszczę!
    Mogłabym tam mieszkać, nieważne że w kartonie pod jakimś sklepem... ważne, że mieszkać :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Te naleśniki wyglądają przepysznie! :D <3 Skusiłabym się na naleśniki numer 101 oraz wersję z sernikiem matcha i lodami :D Kupiłabym kimono na pamiątkę! :D

    OdpowiedzUsuń