niedziela, 11 października 2015

Idziemy do chińskiego salonu gier i jemy tost z lodami + KONKURS

Z wyjazdu do Japonii zostało nam jeszcze miliony materiałów na notki. Wiele wcześniejszych podróży czy też spotkań nie znalazło się jeszcze na naszym blogu, więc postanowiłyśmy nieco "wydzielać" ową Japonię i sobie i Wam;) Jednak nim przejdziemy do kolejnego wpisu chciałyśmy wszystkich zaprosić do naszej facebookowej loterii:


Jak wziąć w niej udział?
1. Polubić nasz profil na Facebooku
2. Udostępnić ową focię publicznie
3. Odpowiedzieć na proste pytanie: Co najbardziej chciałbyś/chciałabyś zobaczyć w Japonii. Prosimy o umieszczenie odpowiedzi pod tym zdjęciem.


Losowanie 14.10.2015 o godzinie 18 czasu polskiego

Życzymy wszystkim powodzenia w losowaniu <3
A teraz wracamy już do właściwej treści owego wpisu... Jak wiecie, po powrocie z Polski i wyjeździe do Japonii, Chiny i Chińczycy wydają nam się znacznie mniej atrakcyjni niż jeszcze rok czy dwa lata temu. Tak się niestety składa, że postanowiłyśmy tu zostać rok kolejny, trzeba się więc dobrze nastawiać, by nie popaść w depresję. Musimy same przed sobą odkrywać te jasne strony Chin (o ciemnych jeszcze pewnie nie raz napiszemy...).

Od pewnego już czasu bardzo chciałyśmy spróbować bardzo popularnego tu deseru.... tosta z lodami. Jako, że mamy baaardzo wiele sukienek i trzeba je gdzieś nosić, chęć taka okazała się doskonałym pretekstem do spotkania z koleżanką. Oczywiście miejsce, które wybrała, charakteryzowało się niezwykle wysokimi cenami i godzinnym oczekiwaniem, tak więc mało tradycyjnie zaczęłyśmy od wykonania ałtfit foto.

Keczup paryżanka chleb lolyta.



Jak widać trzymają się jej mało śmieszne żarty z piciem perfum...


I czekoladowy Kejk.


Ze swoim misiem Murzynem, którego kiedyś rasistowsko obrażała.


Skoro spotkanie zaczęło się od robienia zdjęć, to powinnyśmy być piękne i kwitnące... Tak Wam się tylko zdaje! Ziomalka nasza spóźniła się oczywiście półtorej godziny (typowe dla Chińczyków, z wypłatą też się zawsze spóźniają), a my czekając na nią w upale 35 stopni postanowiłyśmy raz jeszcze zjeść śniadanie w MacDonaldzie. Tak tak, prowadzimy, a raczej prowadziłyśmy baaardzo niehigieniczny tryb życia, ale postanowiłyśmy z tym ostatecznie skończyć, by wrócić do Europy z wątrobą, którą da się jeszcze odratować.

Nieco już najedzone postanowiłyśmy zakupić jedynie napitki i deser (dzięki temu każda z nas zaoszczędziła nie kupując makaronu za 40 złotych, hehe).


Wspaniała mrożona czekolada z bitą śmietaną. Wygląda dobrze, jednak... Czas by Katarzyna nauczyła się, że czekoladowe rzeczy w Chinach nie są najpyszniejsze na świecie. Nie ważne, ile razy będzie próbować.


Owoce leśne. Zadziwiająco pyszne i nie zasłodzone.  Tym razem Keczupowe ryzyko bardzo się opłaciło


Nadeszła wreszcie pora, na ów wspomniany już tost z lodami. Wybrałyśmy smak mango, gdyż w Chinach okazało się, że jest ono pyszne, wcale nie mdłe i poważamy wszystko o tym smaku.
Jak widać jest to wielka góra pokrojonego w kosteczkę... tak! słodkiego chleba. Jest on delikatnie opieczony i podawany z lodami, owocami i polewami. W innym lokalu widziałyśmy sposób jego przygotowania i... instrukcję jedzenia, którą to pan kelner udzielił dziewczynce, gdyż zabrała się ona do tosta, jak do jakiejś jajecznicy!


Z jakichś powodów Miś zawsze uważa, że wszystko, co zamawiamy, należy się właśnie jemu.


Tost okazał się bardzo słodki i do popijania go bardziej pasowały lekko cierpkie owoce leśne.


Misterna konstrukcja całkiem rozburzona! Nabijamy taką kosteczkę na widelczyk i maczamy w nadtopionych lodach. Trzeba przyznać, że podejrzanie smaczne.

Po posiłku nadszedł czas na... tak tak! Na MASZYNY! Może nie tak wypasione, jak w Akihabarze (zobaczcie sami tutaj http://almostparadisse.blogspot.com/2015/10/podroz-do-japonii-szalona-dzielnia.html), jednak w Chinach też mamy maszyny, gdzie nolify mogą wydawać swoje pieniądze i spędzać czas, który powinni przeznaczyć na pracę/szkołę. Zakupiłyśmy więc dziarsko żetonów za 100 yuanów (spora ich część nadal leży w szufladzie) i postanowiłyśmy udać się na zabawę.


Niestety wzrok Katarzyny został przyciągnięty przez Rilakkumę...


... i choć wie, że misia nie da się złapać, postanowiła zmitrężyć tam swoje pieniądze.


Na domiar złego czynnie pomagała jej w tym nasza koleżanka.

Salon gier zajmuje dużą część piętra w pobliskim centrum handlowym. Niestety z okazji łikendu panował tam tłok okropny i do najlepszych atrakcji nie było się można dostać. Czy to maszyny do tańczenia, czy to bębny, gitary, czy inne cuda - wszystko było okupowane. O samochodach, czy innych zombie strzelankach już nie wspominając. Niestety okropny ścisk przeszkodził nam w wykonaniu dobrych zdjęć :( Milony ludzi wszędzie bardzo nas denerwuje, postanowiłyśmy pograć więc tylko chwileczkę i zachować resztę żetonów na lepsze czasy.  




Może nawet kiedyś się wyszkolimy...


I zostaniemy idolkami tłumów, jak ta dziewczynka!

6 komentarzy:

  1. Wzięłam udział, może raz w życiu coś wygram, zwłaszcza, że widzę tam leniwe jajo <3 Hyhyhy marzenie!
    Mój wzrok na Rilakkume byłby bardzo podobny, inne oczy mamy ;) Nie odeszłabym stamtąd bez przynajmniej dwóch misiaków, a co! <3
    Paryski Keczup ma piękny berecik, szukam podobnego, ale nic nie trafia w mój gust. No i Wasze sukienki, jak zwykle zachwycają :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Berecik jest po wielkiej taniości z taobao. Kosztował może z 15 zł, albo coś w tym stylu. Katarzyna jest psychofanką Rilakkumy! Dziękujemy za miłe słowa

      Usuń
  2. Tosty mango wyglądają zachęcająco w sumie :D a zdjęcia z mrocznym misiem bejbi są mega urocze, hehe :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano są one podejrzanie dobre. A ów miś nie jest mroczny. Tak po prawdzie to tylko biały jest on niego bardziej pedals...

      Usuń
  3. Zgłodniałam, a potem jeszcze ta Rillakuma ehh wygrajcie mi jednego misia XD oddam hajsiwa :P

    http://moonskillx.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń