poniedziałek, 30 listopada 2015

Najdziwniejsze centrum handlowe w Chinach oraz jak prawie zostałyśmy fankami piłki nożnej

Tym razem notka życiowa, gdyż prawdę powiedziawszy, życie nasze skupia się aktualnie na rozpamiętywaniu podróży minionych i planowaniu podróży kolejnych. W związku z tym codzienna nasza egzystencja do najbardziej szalonych nie należy...

Kilka dni temu, dzięki małemu wyjściu ze znajomymi, udało nam się odkryć kolejne źródło jedzenia. Nie dość, że można zjeść tam coś jadalnego, to można tam zjeść i jedzonko pyszniutkie! Food republic to wspaniała knajpa ze stoiskami z różnistymi kuchniami świata (pewnie jeszcze o niej napiszemy), w której każdy może  wybrać coś dla siebie. Nasz wybór jest zawsze prosty i żremy coś tajskiego;)

Wspaniała zupa curry w wersji z krewetkami (yummy yummy yummy) i kurczakiem (nie ma co jednak szaleć i trzeba zawsze brać krewetki).




Cytrynowy kurczak. Prawdę powiedziawszy nie był on zbyt pyszniutki...




Restauracja, jak łatwo się domyślić, znajduje się w centrum handlowym. Zresztą jak wszystko w tym kraju. Już któryś raz z rzędu zauważyłyśmy długą kolejkę Chińczyków czekających do lokalu z herbatą. Bardzo zadziwiło nas takie zachowanie i Katarzyna wysnuła teorię, jakoby dawali tam herbatę po yuanie i to skusiło Naszych Przyjaciół do długiego czekania. Czekać nam się nie chciało, więc zakradłyśmy się boczkiem, by zobaczyć, cóż to wspaniałego i oczom naszym ukazała się... CHEESE TEA! Tak! Słona herbata z serem w środku. Powiedzcie nam, czy widzieliście kiedykolwiek takie cuda?! W tym tygodniu planujemy udać się i popróbować!




Objedzone niemiłosiernie (zupy owe są serwowane w rozmiarze dla Azjatów), postanowiłyśmy przespacerować się do domu 30 czy 40 minut... Najkrótsza droga do domu prowadzi obok stadionu i... tak, to był błąd taktyczny. Jako, że piłka nożna wydaje nam się wyjątkowo nudna (nudniejsza nawet niż ta dziwna gra, co się pcha czajnikiem po lodzie), toteż nie mamy pojęcia o tym, co się dzieje w futbolowym świecie. Wiemy, że nasza drużyna nazywa się Evergreen czy coś takiego. Wiemy też, że mają czerwone koszulki, które to Chińczyki podrabiają i sprzedają gdzie popadnie po 20 yuanów. Jest to wiedza całkiem spora i wynika z tego, że stadion i sklepik klubowy jest mijany przez Kejk Laoszy 4 razy dziennie w drodze do i z pracy.

Przyspieszona lekcja nauczyła nas jednak bardzo wiele. Otóż... nasza drużyna jest obecnie najlepszą drużyną Azji! Owej feralnej soboty odbywał się w Guangzhou finał jakieś Azjatyckiej Ligii Mistrzów, gdzie nasze wspaniałe Tygrysy (a są to prawdziwe tygrysy z Guangzhou, proszę spojrzeć na zdjęcie poniżej!) podejmowały drużynę z Emiratów.


Niestety tą wiedzę zdobyłyśmy dopiero w domu. Jednak dedukcja i bystrość podpowiadała nam, że coś jest na rzeczy, gdyż wszędzie było pełno różnych panów z krajów arabskich. W pewnym momencie pojawił się nawet pan z charakterystycznym czarnym kółkiem na głowie, niosący wielką flagę, za którym ruszyły prawdziwe tłumy!

Próbowałyśmy się przedrzeć niepostrzeżenie, jednak prawda głosi: należy iść dokładnie w odwrotną stronę, niż nam się wydaje. Zawsze wiemy to po fakcie i tak oto dotarłyśmy pod samiuteńkie bramki na stadion i mogłyśmy zerknąć z daleka na murawę. WSPANIALE! Problem w tym, że my nie chciałyśmy tam być! Bileterzy patrzyli na nas podejrzliwie, gdy próbowałyśmy się znaleźć jak najdalej od wejścia!


Z trudem przedzierałyśmy się pomiędzy kibicami, sprzedawcami koszulek i charakterystycznie odzianymi fanami drużyny Emyra i już wydawało nam się, że wyszłyśmy na prostą i zmierzamy ku naszemu domostwu gdy... tłum się wyjątkowo zagęścił i stał się jeszcze mocniej rozhisteryzowany! Po chwili okazało się, że oto znalazłyśmy się w miejscu, gdzie przyjeżdżała ubóstwiana przez wszystkich drużyna Guangzhou. Nie wiele myśląc Katarzyna zrobiła kilka zdjęć, które jednak wyszły bardzo rozmazane, gdyż autokar pędził jak szalony. Najwidoczniej piłkarze bali się, że tłum rozerwie ich na strzępy, jeśli tylko uda mu się dopaść autobusu.



Keczup i Katarzyna bardzo nie chciały być w tym momencie częścią tej wesołej wspólnoty i nieuprzejmie odmawiały po raz już 1000 kupna koszulki, bądź też biletu na mecz. Ogółem podejrzani mężczyźni, bądź też kantońskie baby, liczyli baaaaardzo grube pliki yuanów. Zastanawiałyśmy się, czy bilety przez nich sprzedawane są oryginalne, gdyż biorąc pod uwagę liczbę "koników", to pojemność stadionu musiała wynosić około 200 tysięcy!



Niestety pod stadionem, w okolicach metra, czy przejścia podziemnego w kierunku naszego mieszkania było około 500 tys. ludzi i nie udało nam się przepchać. Postanowiłyśmy więc wybrać do domu przez centrum handlowe, które zazwyczaj omijamy szerokim łukiem (czy pisałyśmy już o Guangzhou POD?).

Gdy tylko zeszłyśmy na dół naszym oczom ukazała się ta oto piękna instalacja artystyczna. Zastanawiamy się, jaki ukryty sens przyświecał projektantowi owego dzieła.



Zwróćcie uwagę na dinozaura wykonanego z wieszaków. Czy moda nas wszystkich pochłonie i wyginiemy jak dinozaury?



Elementem owej instalacji był biedny jelonek, tak, był on ŻYWY, trzymany na gołym betonie w hałasie i okropnym oświetleniu. Został tam przytaszczony czasowo, ale mimo wszystko... był baaaardzo zdezorientowany i przerażony. Zdawał się błagać o powrót do ZOO!



Natura miała być chyba motywem przewodnim jeśli chodzi o dekoracje...





Jako, że Chińczyk wychodzi głównie na szoping, to taki Szoping Mol jest doskonałym miejscem do obcowania z naturą. Wystawiono więc kilka klatek z papugami i...


'

już można robić na komórze w otoczeniu przyrody.



Na jednej ze ścian zainstalowano też taki sztuczny wodospad i... kajakarza.



Znalazła się i gratka dla miłośników koni. 



Jednak kucyka zdążono już zapakować i wyprowadzić.



Jak widać również przebywał on na gołym betonie. Na szczęście po drodze narobił na podłogę i panowie musieli to sprzątać^^





Niektóre dekoracje naprawdę przekraczały nasze poczucie estetyki.




Niestety okazało się, że najzwyczajniej nie znamy drogi przez owo centrum handlowe, i że jak zwykle musimy drałować bez sensu i celu. Miało to swoje pozytywy. Znalazłyśmy bowiem różne pyszniutkie jedzonko. Jak gofry, buły z dodatkami czy też krepesy. Niestety na pewno nie trafimy tam już po raz kolejny.













Powrót do domu zajął nam 2 godziny i... wylądowałyśmy na kolejnej stacji metra. By pocieszyć się nieco postanowiłyśmy kupić sobie troszkę schludnej odzieży w naszym ulubionym outlecie. Okazało się, że mają oni świeżutką dostawę różnistej odzieży skejtowskich firm i tak oto skończyłyśmy z siatami pełnymi bluz i dresów. W tym dresów w tajgera. Idzie bowiem zima i trzeba być gotowym, by jakoś przetrwać te plus 12 stopni. Zawiesiłyśmy więc odziewanie się ładne, bądź też schludne i na co dzień jesteśmy dresowcami.


PS. Drużyna nasza zwie się jednak EVERGRANDE i wygrała z Emyrami! W mieście zapanował szał i wielkie świętowanie. Jak łatwo się domyślić zdjęcia piłkarzy pochodzą z googli;)




2 komentarze:

  1. Taki kurczak cytrynowy do mnie jakoś nie przemawia. A co do zwierząt w centrum..... eh czego się nie robi dla przyciągnięcia klientów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczak był ugotowany i dawał octem, więc mocno średnio... A Chińczycy, no cóż, pewnych różnic kulturowych nie da się przeskoczyć :/

      Usuń