czwartek, 25 lutego 2016

SUPER KAWAII DAY! - lans w Harajuku, wizyta w Kawaii Monster Cafe, przygoda z purikurą, a sklep Angelic Pretty polem walki setek lolit! *Angelic Pretty re-release*

Jak wiecie, do Japonii pojechałyśmy głównie też na szoping. Nasza ulubiona roricka haradziuku kałaji firma Andżeliku Puriti ogłosiła, że ma zrestokować (ponownie wypuścić starą serię) jeden z pryntów, na które Keczupas się napalał, a mianowicie Luminous Sanctuary. Nie powiedzieli jednak kiedy to nastąpi, więc silnie trzymałyśmy kciuki, by był to akurat ten tydzień. Keczupas ostatecznie zdobył ową kiecę w chińskim komjuniti i możecie zobaczyć, jak lansuje się w niej tutaj klik klik klik
AP jest jednak nieprzewidywalne i całkiem nagle, ni z tego ni z owego, zdecydowało się na wypuszczenie Holy Lanterna. Mroczny kiec ów był numerem jeden w marzeniach i gotyckim serduszku Keczupa. Nie ma bowiem nic lepszego niż mroczny lampion z nietoperzowymi skrzydełkami, krzyże, brokacik i gotycka piżama w szyfonie. Posiadała ona w swojej kolekcji nawet podróbę owej kiecki klik klik klik, jednak nie zaspakajało to jej potrzeby zdobycia oryginalnej sukienki. Ceny używanych kiec dochodziły już do 1000 dolców, więc ten niespodziewany restock był trudnym do uwierzenia szczęściem.

Poniżej obiekt westchnień. Tak, to ta piękna piżamka w lewym górnym rogu <3



Walki w czasie rilejsów (wypuszczania nowych serii, co tydzień w sobotę) popularnych printów są legendarne. Postanowiłyśmy więc dobrze się przygotować, wstać o 6 rano i, wyprzedzając wszystkie Japonki, udać się pod sklep już o 8 rano, by tam czekać na otwarcie.

Wstały, wystylizowały się (na wielkie rilejsy trzeba być odzianym wyłącznie w Angelic Pretty, nie myślcie, że da się kupić takiego Holy Lanterna będąc odzianym w jeansy) i pojechały. Wybrałyśmy sklep AP w Laforecie (słynne centrum handlowe z lolickimi sklepami), zakładając, że tam właśnie rzucą najwięcej sukienek. Przyjechałyśmy i... ŻADNEJ LOLITY. Co jest? Toż już powinien być ogonek wyczekujących, spragnionych sukienek dziewcząt. O nie nie nie... Czy coś pomyliłyśmy? Czy jakieś inne wejście? Czy jak zwykle dopadnie nas straszliwy pech? Obeszłyśmy całe centrum handlowe dookoła i NIC. Zrozpaczone postanowiłyśmy czekać pod wejściem. Nagle napatoczyły się dwie amerykańskie lolity, w tym jedna najsłynniejsza tamtejsza hijab lolita (muzułmanka nosząca lolitę, które komponuje w niej również chustę) i wyjaśniły, że wcześniejsze przyjście nie ma sensu i żeby się udać na śniadanie do Maca albo na krepesy, bo i tak będzie losowanie i ustawiać się trzeba dopiero o 10. TO CZEMU MY WSTAŁYŚMY TAK WCZEŚNIE?


Gdy przed 10 ponownie udałyśmy się w stronę sklepu okazało się, że tego klientki będą wpuszczane tylnymi drzwiami galerii handlowej. Przed 10 w kolejce ciągnącej się przez długaśne schody czekało już z 300 dziewcząt. Smutne ustawiłyśmy się za nimi. Po nas przyszło jeszcze kolejne 200 miłośniczek AP. I tu można powiedzieć, że były to najprawdziwsze, szalone fanki Andżelik Priti. Od stóp do głów w najpopularniejszych seriach, z miliardem dodatków, w wypasionych bonetach, czy ręcznie wykonanych dodatkach typu różdżki czy skrzydła. NIGDY nie widziałyśmy tylu lolit. Na dodatek tylu lolit TAK odzianych. Choć widziałyśmy już w swym życiu wiele. 

Po 10 przyszły dziewczynki ze sklepu i tylko popatrzały smutno. Poszły przygotować numerki, gdyż kolejność wejścia, to coś, co się losuje. Gdy tak czekałyśmy w napięciu na naszą kolej ciągnięcia losu rzuciło nam się w uszy, że i dziewczęta przed nami i za nami to... Chinki. Hmmm... zaczęłyśmy się przysłuchiwać i okazało się, że nawet więcej niż połowa kolejki to Chinki! TO WYJAŚNIA TE STRASZNE CENY NA TAOBAO ZARAZ PO RELEASACH - pomyślałyśmy. 

Nareszcie! Jaki numer nam wypadnie?! Chinka przed nami wylosowała 12, więc może i nam się uda.
Keczup: 87, Kaha 130coś. Chinki za nami 5 i 22.... Najlepsza w naszej grupie Hamerykanka miała numer 44. Ogarnęła nas czarna rozpacz. Może i dziewczynka coś kupi na to swoje 44 (i tak chciała kupić sukienkę dla chłopca z Automatic Honey), ale my to na pewno nie ;(((((((

- Choć! Wydamy hajs w Closet Childzie - powiedziała Katarzyna.
- Nie... czekajmy jeszcze... może się uda - Keczup łudziła się bardzo, że jednak wymarzona sukienka wpadnie w jej łapska.
- Ale wszyscy się rozeszli!
- No to może akurat przeminą ich numery i się uda. No zostańmy... - jęczała.

Co było robić... Ogółem pierwsze dziewczęta weszły o 11. Najpierw 10 osób, potem kolejne 10 i tak w kółko. W tym czasie wykupione zostało absolutnie wszystko na stronie internetowej, zajęło to jakieś 5 minut. Czekałyśmy dość cierpliwie do 12, kiedy to weszły numery około 30-40. Keczup była jednak silnie napalona na OP (one piece, sukienka w rękawami) i niezwykle bała się, że zanim wejdziemy wszystko zostanie wykupione.

- O nie! Wszystkie biorą fioletowe OP! - biadoliła. - Moje ukochane!
- Przecież nie chciałaś fioletowego.
- Ale fioletowe najładniejsze. Czarne OP, czy może fioletowy JSK? Ale nie ma rock'n'rollowego kroju... - wybierała już, choć nie była pewna, czy będzie w czym - Patrz! Złapała za kolejne fioletowe! Ale mają jeszcze całą przymierzalnie zasypaną pudłami...
- A w tym pudle na zewnątrz są chyba jsk - wtórowała Katarzyna - może Ci się uda!
- O nie, skończyły się fioletowe, już łapią za czarne!

Wtem po raz kolejny Pani ze sklepu odgoniła nas i kazała czekać spokojnie w wyznaczonym miejscu. ALE JAK TU CZEKAĆ, GDY WAŻĄ SIĘ LOSY ŚWIATA? 
Kursowałyśmy niezauważenie między sklepem, a kolejką, przekazując straszne wieści rozemocjowanemu tłumowi dziewcząt. To się skończyło, tamto jeszcze jest! Nie odejdę stąd, póki będzie jeszcze choć jedna kokardka! - wydzierała się Keczup. W międzyczasie zapoznałyśmy dwie zagraniczne lolity, mieszkające w Japonii, który twierdziły, że takiego szału to jeszcze nigdy nie było, nawet na kawaii chmuruniach Misty Sky! Podobno dało się je kupić bez problemu, szczególnie w sklepie w Yokohamie, gdzie dziewczyny przychodziły w dżinsach i wykupowały legendarne sukienki, które obecnie chodzą po 700 dolców! SZOK!

Tu jedno jedyne zdjęcie AP sklepu, jakie udało nam się wykonać z ukrycia. Japońskie lolity nie życzą sobie żadnych fotek, bo podobno, gdy ktoś dowie się o ich hobby, mogą mieć problemy w szkole czy w pracy.



Minęły już 2 godziny, a sukienki nadal były, w dodatku gruchnęła wiadomość - podobno Laforet miał 200 main pieców (czyli sukienek i spódnic). Jest nadzieja! W końcu nadeszła kolejka Keczupa. Wbiegła ona do sklepu, utuliła czarne OP i już nie wypuściła go z rąk. W kolejce do zapłaty zaprzyjaźniła się z nią mała Japonka o wzroście 120 i cały czas mówiła, choć Keczup zrozumiała jedynie słowo OP! YAAAAAAAY! HOLY LANTERN! Katarzyna chwilę się zastanawiała, czy może by czekać na swój numer 13coś i wziąć JSK, ale ostatecznie zrezygnowała. Wobec tego udałyśmy się do Closet Childa, gdzie wydałyśmy jeszcze więcej pieniędzy (spotkałyśmy tam też znajome Amerykanki, który wykupiły już pół sklepu), a potem tradycyjnie na lans na Harajuku.

Najpierw przekąsić słodką pałkę z budyniem.





I hasać po dzielni! Keczup ściska różową reklamówkę Angelic Pretty. Warto zauważyć, że zakup ten zaowocował również bonusem specjalnym - różową AP kartą VIP! Dream item!



Laforet. To właśnie tu rozegrała się walka. Trzeba jeszcze wspomnieć, że gdy łaziłyśmy wte i wewte w oczekiwaniu na kolejkę, podchodziło do nas wielu turystów i pytało, o co chodzi. Tłumaczyłyśmy im, że tu lolity walczą o numery po to, by stać 3 godziny, by móc kupić sukienkę za miliony. Na ich twarzach malował się głęboki szok :)



Tak po prawdzie, byłyśmy wykończone, stałyśmy bowiem pod sklepem 3 godziny! Postanowiłyśmy udać się na lunch do miejsca, które jest czystą esencją Harajuku oraz kawaii. Oto Kawaii Monster Cafe!




Miejsce to zaaranżował Sebastian Masuda, szalony pan, zajmujący się promowaniem kultury kawaii na świecie. Odpowiada między innymi za sklep 6%Dokidoki, znany z kosmicznych designów oraz za image i teledyski japońskiej pieśniarki Kyary Pamyu Pamyu. Jeśli nie słyszeliście jeszcze słynnego hiciora Pom Pom Wei Wei Wei, to koniecznie się zapoznajcie!


Wchodzimy! Od progu witają nas wielce kawaii panie, kolory dają po oczach, oczy potwora w ścianie RUSZAJĄ SIĘ! Jak to kiedyś mawiano, odlotowo!



Menu. Kawaii monster poleca!


Główna atrakcja kawiarni to kosmiczne wnętrza. Do wyboru mamy 4, różnie zaaranżowane pokoje. Początkowo bardzo chciałyśmy jeść w Mushroom Disco, ale okazało się, że miejsce w tych okrągłych kapsułach kosztuje aż 1500 jenów, więc odpuściłyśmy i zdecydowałyśmy się na Mel-Tea Room.



Pani zatarła ręce z uciechy, kazała nam iść po języku potwora do wielkich wrót, które otworzyła z rozmachem. WOOOOOW! Ujrzałyśmy TO! KOSMOS!



Pani poprowadziła nas do słodkiego pokoiku i wręczyła potworny tablet do obejrzenia menu. Wybór dań nie był zbyt obszerny, więc szybko wybrałyśmy jadło i napoje i dawaj focić wnętrza!



Tak było!



Nasze jadła. Sałatka, w której umieszczono również cukierki.



Milk tea w słoiku oraz drink z laboratorium szalonego potwora.



Keczup robi swojego drinka. Chodziło o to, żeby kolory nie uległy wymieszaniu i napój pozostał warstwowo kolorowy. Miał podobno nawet jakiś alkohol w sobie.



Frytkowy zestaw z serią kolorowych sosów, każdy w innym smaku.



Jemy! Dania nasze kosztowały coś około 600-700 jenów, większość jadła w menu oscylowała wokół 1000 jenów. Można powiedzieć, że jak za tego typu atrakcję (urządzenie tego musiało kosztować majątek) to nie jest źle. Doliczyć należy także koszt początkowy, czyli 500 jenów od osoby za wejście. Trik ten jest często stosowany w Japonii w przypadku różnego typu restauracji tematycznych, zapewne ma zapobiec wizytom w celu pogapienia się. Za lepsze miejscówki w niektórych salach naliczali więcej!




Keczup postanowiła wybrać się do kibelka, by sprawdzić czy zaaranżowano go w spójnym z całością lokalu, stylu. A jakże!




Przeszłyśmy się również po innych salach. Tu widzimy Bar Experiment. Odnóża świeciły się na różne kolory!




Kawałek Mushroom Disco. To właśnie te miejsca były drogie!




Detaliki.





To jednak nie koniec atrakcji! Najważniejsze są bowiem MONSTERY! Kawiarnia zatrudnia pięć osób, które wcielają się w różnego typu potwory, i tak mamy Dolly, Baby, Crazy, Nasty i Candy Monstery. Na czym polega ich praca? Ano wyglądają szałowo, snują się po kawiarni, zagadują odwiedzających i pozują do zdjęć. I mówią po angielsku!

Mamy więc i wspólną sesję!


Keczup z monsterem, którym to był nieśmiały w głębi serca chłopiec (tak, chłopiec), który wyznał jej, że też lubi lolitę, ale woli nosić Innocent World (uber klasyk i printy dla starszych pań). SZOK!





Tu wszystkie monstery na raz pozują na torcie. Zdjęcie z internetu, w linku macie więcej informacji o tej wspaniałej inicjatywie oraz milion zdjęć lepszych niż nasze XD (po angielsku).



Na koniec dostałyśmy w prezencie kolorowe pałeczki z nalepioną flagą japońską i polską (na początku zapytano nas, skąd jesteśmy) oraz karty bywalca. Jest na nich miejsce na cztery pieczątki, jeśli odwiedzimy każdy z pokojów i zbierzemy wszystkie cztery, otworzą się przed nami nowe tajemnicze możliwości! Gościnnie pozuje różowa Angelic Pretty VIP karta.



Próba wykonania zdjęcia z tortem i karuzelą, ale pani średnio wyszło.




I Karol Keczup z Kawaii Monsterem i Holy Lanternem, najmilszymi przyjaciółmi. A gdyby ktoś jeszcze nie widział tej sukienki w pełnej stylizacji, to może rzucić okiem tutaj klik klik klik.




Pojedli, popili, dawaj dalej szwędać się po Harajuku! Tu widzimy wspomniany sklep 6%Dokidoki, który prowadzi Sebastian Masuda. Tak naprawdę to jeden mały pokoik, po brzegi wypełniony kosmicznym stuffem, z obsługą o najbardziej klawej stylówie, jaką tylko można sobie wyobrazić. Niestety tamtejszy koloryt tak dał nam po oczach, że ostatecznie nic nie kupiłyśmy. Żałujemy bardzo, bo jest to jednak legendarna miejscówka dla każdego miłośnika street fashion rodem z Harajuku, nadrobimy następnym razem.



Czy to szpital? Czy to kawiarnia?



Karoca na ulicy!



Sklep o uroczej nazwie WC <3


Szalony dzień, nieprawdaż? Lecz to jeszcze nie koniec! Gdy tak łaziłyśmy po Harajuku uwagę naszą zwróciły niepozorne schodki prowadzące w dół oraz ściany obklejone setkami zdjęć jakichś japońskich pieśniarzy. Ha, my wiemy, co tam dają! Maszyny do purikury! IDZIEM!



Takie FOTOSY nas przyzwały!



Okiej, co to jest purikura? Brzmi dziwnie, nieprawdaż? Ano są to kawaii foteczki, które wykonuje się z ziomkami czy chłopakiem, obowiązkowe są słitaśne pozy, następnie maszyna przerabia nas na wielkookie, blade słit dziweczynki i pozwala specjalnym pisaczkiem ozdobić się jeszcze bardziej. Proste? To zaczynamy!

Koszt usługi to 400 jenów, czyli około 12 zł. Ustawiamy się w wyznaczonym miejscu i powtarzamy pozy, które wyświetla maszyna. Dotykamy policzka, robimy kotka, stykamy się plecami i ustawiamy V z palców, smutna mina, piąstki przy policzkach... UFFFF.



No dobra, pozy zrobione i co teraz? Maszyna zgasła i milczy! Gdzie nasze foto?! Czyżby ukradli nam 400 jenów?! SKANDAL! W końcu japońskie nastolatki zapytały obsługę i pokierowały nas do zupełnie innej budki, gdzieś na tyłach. No tak, jak mogłyśmy na to nie wpaść? Tak wyglądało jej wnętrze. Siadamy i... czas na sztukę przez duże S!


Oto nasz ekran. Mamy zdjęcie podrasowane już nieco przez maszynę i teraz możemy powiększyć sobie oczy, dodać sztuczne rzęsy czy szmineczkę, różnego typu naklejki, gwiazdeczki i serduszka, napisać coś... i tak każde z sześciu zdjęć po kolei. Dostajemy dwa specjalne pisaki do ulepszania zdjęcia, więc idzie szybko, a zabawa jest przednia.




Jest i gotowa purikura, składająca się z dwóch części, po jednej dla każdej z nas. Niestety przez oszustwo maszyny przy czwartym zdjęciu skończył nam się czas i dołożyli nam kilka dziwnych akcesoriów na chybił trafił. Na szczęście udało nam się dołożyć pamiątkowe napisy, takie jak Holy Lantern oraz I <3 AP.




Tak właśnie wyglądają wejścia do królestwa purikurowych maszyn. Nie lękajcie się i wchodźcie śmiało!



I to już koniec tego super długiego dnia. Bai bai Harajuku, bai bai Takeshita Doori, bai bai sklepie AP i Closet Childzie! Wrócimy tu jutro!


7 komentarzy:

  1. Ta restauracja jest cudowna! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy maszyna do zdjęć oferuje też granie w Vivi? Atrakcje pierwsza klasa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie było ani Vivi ani Mario, ani nawet Tetrisa :( ONLY FOTA. very cip maj frjend

      Usuń
  3. my w Kawaii Monster Cafe byłyśmy w zeszłym tygodniu, dostałyśmy miejsca w tym Mushroom Disco bez żadnych opłat... D:

    -Matto niezalogowana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było tak, że w każdej sali były miejsca po 500 za osobę, takie zwykłe, albo miejsca VIP za 1500. Może się to zmieniło, bo my byłyśmy jakoś niedługo po otwarciu lokalu. TO TYM LEPIEJ, bo w sierpniu wybieramy się ponownie!

      Usuń
  4. pierdolec troche z tym andzęlik priti, wpuszczaniem tylnymi drzwiami itp xD

    OdpowiedzUsuń