czwartek, 30 marca 2017

Prawdziwy tajski bazar - na zakupach w Chiang Mai


O bazarach mówiłyśmy i pisałyśmy już wielokrotnie. Nie ma co się powtarzać i strzępić języka! Jako, że bardzo podobała Wam się notka o bazarze w Wietnamie (kto nie czytał nadrabia tutaj), postanowiłyśmy dać Wam perspektywę porównawczą. Czy wszystkie targowiska w Azji wyglądają tak samo? Przekonajcie się sami! Zapraszamy Was na bazar w Tajlandii!


Targowisko, które chcemy Wam pokazać, to nie jakiś marny nocny bazar z pamiątkami dla turystów, a najprawdziwszy bazar, na którym można zrobić porządne zakupy. Bywałyśmy tam często, bo znajdował się obok naszego hostelu, ale dopiero wycieczka ze szkoły gotowania, o której pisałyśmy tutaj, sprawiła, że dowiedziałyśmy się jakie cuda można tam znaleźć.

Na początek coś bardzo azjatyckiego w ogóle. Jabłka, mandarynki, a często też warzywa są pakowane w dodatkowe folie. Największy problem z tym jest w Chinach, bo tam każda jedna mandarynka, każda śliwka potrafi być zawinięta w osobną folę, a później jeszcze razem w cztero czy tam ośmiopaku.


Takowy bazar znajduje się pod zadaszeniem, ale nie jest to pomieszczenie zamknięte ścianami, czy też klimatyzowane.


Co nie przeszkadza oczywiście w handlowaniu mięsiwem. Zastosowano jednak bardzo ciekawą metodę ochrony towaru. Zawieszone na wiatrakach pocięte worki bardzo szybko kręcą się, odganiając muchy. Hmm... ciekawe jak idzie im z bakteriami? To jeden z powodów, dla których w Azji często zapada się (w sensie biały turysta z Europy) na różniste choroby żołądkowe. Nasz organizm nie do końca radzi sobie z mięsem przechowywanym hmmm... niezbyt higienicznie wg naszych standardów. 


Na targowisku można też zakupić ryby. W przeciwieństwie do Chin nie są one żywe i zabijane na miejscu, jednak nie leżą też na lodzie...



Można zakupić również różniste tajskie potrawiny, które tylko odgrzewamy i podajemy z ryżem. Gotowanie w Chinach było średnio opłacalnie, a w Tajlandii jest to już chyba tylko kwestia hobbystyczna (no i że człowiek wie, co je), bo jedzenie w knajpach jest śmiesznie tanie, a jedzenie z bazaru kosztuje grosze.


Oprócz wszechobecnego curry na miliard tajskich sposobów można też nabyć potrawy bardziej dziwaczne. Jak na przykład zapiekane w liściach bananowca rybki, ryż i inne specjały.


Nie to jest jednak najciekawsze i nie po to nas na targ zabrano! Przyprawy, czyli istota tajskiej kuchni, jest najbardziej spoko rzeczą, którą można sobie przywieźć z Tajlandii. Co prawda możemy kupić różne rzeczy i w Polsce, ale to nic w porównaniu z bogactwem tamtejszych ziół i innych dodatków. Dowiedziałyśmy się również bardzo ciekawej rzeczy: wszystkie proszki curry i tego typu przyprawy to pozerstwo produkowane na potrzeby turystów. Prawdziwy Taj (dziwnie wygląda to słowo po polsku...) używa tylko świeżych liści, świeżych korzeni i skórek, a z wszystkiego uciera pastę!


Choć nie ma potrzeby robienia tego w domu. Targowisko oferuje świeże i bardzo dobre jakościowo pasty na wagę. Za grosze. Uważaj turysto: to jest prawdziwe thai style i po jego zjedzeniu możesz zionąć chili!


Jest też dostępny ryż. Dużo ryżu. Co ciekawe świeży ryż był tańszy niż taki z wcześniejszych zbiorów. A to dlatego, że był bardziej miękki i jakby wodnisty.


Istnieją również specjalne stoiska, gdzie można kupić niezbędne przyprawy takie jak: słoiczkowany dżem chili (serio), sos rybny, sos ostrygowy, sos z tamandarynowca, czy też... cukier palmowy w kształcie kupy. Cukier jest bardzo istotnym elementem tajskiej kuchni. Jest ona bowiem jednocześnie ostra i słodka. Czasem również kwaśna. To niezwykle ciekawe połączenie dla którego tak kochamy tamtejsze żarcie.


Są i używane w kuchni tajskiej warzywa. Jak widać je się dziwne zieleniny, ale najważniejsza na tym zdjęciu jest tajska limona (kaffir lime). Jej liście oraz otarta skórka nadają zupie kokosowej charakterystycznego smaku świeżości i odrobiny goryczki. I jeśli nie wiecie, czym prócz trawy cytrynowej pachne Wasza zupa, to wiedzcie, że kaffir lime ma z tym wiele wspólnego! Oczywiście sok z limonki również jest wykorzystywany.


Paskudna kolendra, którą posypuje się wszystko i... malutki tajski bakłażan. Tak tak, jest on biało zielony i w naszym mniemaniu po prostu paskudny. Nie wiemy, jak to możliwe, ale w ogóle nie przypomina on zwykłego bakłażana. Jest on niezbędnym elementem green curry, aczkolwiek my używamy normalnej wersji oberżyny. Może i jesteśmy pozerami, ale nawet ten kawaii wygląd nas nie zachęca!


Tajska kuchnia jest naprawdę lekka, zdrowa i występuje w niej bardzo dużo warzyw. Chiang Mai obfituje też w wegańskie wersje curry, co jest bardzo spoko i mega ułatwia podróżowanie po Tajlandii, jeśli nie jecie niczego pochodzenia zwierzęcego. 


Jednym z najważniejszych warzyw jest oczywiście papryka chili. Im większa, tym jest łagodniejsza. Co ciekawe to nie czerwone curry jest najostrzejsze. Najbardziej palące jest zielone, bo malutkie zielone papryczki to dopiero moc!


Jeśli lubicie owoce to Tajlandia może być Waszym rajem. Super pyszniutkie ananaski? Poproszę 2 zł. Pomelo? Trójeczkę. Jest również wiele mango, jackfruta, czy też smoczych owoców. Ogółem wszystkie cuda z naszego rankingu owoców egzotycznych i to po wielkiej taniości!


My oczywiście codziennie zażerałyśmy się jakimiś owockami, czy innymi pysznościami z targu (świeże sajgony? zawsze dobrze!). Spróbowałyśmy również tamandarynowca, który kiedyś tam w Chinach wydał nam się paskudny, a teraz okazał pyszniutki jak zdrowa żelka. To ta brązowa bulwa, która tak naprawdę przypomina jakąś strąkową fasolę. Załapały się też drineczki o smaku liczi!


Tajski bazar to też miejsce, gdzie można kupić wszystkie suszone owoce świata. Polecamy szczególnie nerkowce, które może nie są tańsze niż w Polsce, ale za to pyszniutkie i bardzo świeże, bo uprawiane bodajże w Wietnamie. Są tam też rozmiary nerkowców, których nie widziałyśmy nigdy w Europie. Niestety część tych owoców jest słodzona. Nie udało nam się znaleźć kokosa bez cukru, ale już mango (suszone mango to jest kosmos), czy jackfrucik (to jest też rzecz za którą można zabić) są wyśmienite.



Jako, że Chian Mai jest backpakerską Mekką, to muszą być też gacie w słoniki i ręcznie szyte torby. Wiadomka. 20 zł za gacie i już można wozić się w nich od Amsterdamu przez Pragę po Bangkok. Obowiązkowy outfit, jeżeli chcecie opowiadać, że wszędzie byliście i wszystko widzieliście. Wiecie jak jest.


I na koniec mała niespodzianka. Wiecie, że Red Bull został wynaleziony właśnie w... Tajlandii? Nie do końca smakuje, jak ten sprzedawany w naszych sklepach, ale ma działanie pobudzające. Nie, że pochwalamy takie używki, ale dla zajawki spróbować można!


To już koniec krótkiej wycieczki po tajskim bazarze. Chyba bardzo różni się od tego, co możemy zobaczyć w Polsce. Naszym zdaniem różni się też od innych krajów Azji Południowo-Wschodniej, bo jednak najciekawszą rzeczą są tu te cudowne tajskie przyprawy. My oczywiście obkupiłyśmy się jak durne i mamy zapas na kolejne hmmm... 3 lata? Kochamy tajską kuchnię i nie mogłyśmy sobie odmówić małych zakupów, nawet w tej pozerkiej, proszkowanej wersji. Massaman Curry! Ommmmmm!

13 komentarzy:

  1. Mnie rozbraja cena tych redbulli- są śmiesznie tanie i fakt, że są w szklanych pojemnikach :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolendra paskudna?! Panny, co wy!? Najlepsze co istnieje to kolendra, szczególnie w zestawieniu z kuchnią kaukaską :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale nam apetyt zrobiłyście na Tajlandię...
    Patent z workami na wentylatorze do odganiania much jest wyśmienity :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na takich bazarach zawsze kupuję owoce, przyprawy i orzechy <3 Mięso i ryby omijam szerokim łukiem, bo wiadomo... tak jakoś dziwnie mięso bez lodówki w 30 stopniowym upale ;o

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahaha.. faktycznie coś w tym jest. Koleżanki pojechały tam i z tygodniowego zwiedzania przez 4 dni zwiedzały toaletę :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. uwielbiam przechadzać się po takich bazarkach. Na ten chętnie bym poszła, i została tam cały dzień :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak cudownie! takie bazary mają swój urok :) z miłą chęcią spędziłabym tam parę chwil

    OdpowiedzUsuń
  8. Tajski bazar, to mój ulubiony bazar na świecie. Samiuśką prawdę tu prawicie:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja bym chyba stamtąd nie wyszła! Choć szczerze mówiąc te przechowywanie mięsa i ryb to dość ryzykowna sprawa :/ ale po przyprawy i owoce bym tam pojechała :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wygląda świetnie, ale na mięso bym się nie skupiła - nie ma opcji!

    OdpowiedzUsuń
  11. Wow ale tu u Ciebie orientalnie. Fajnie popatrzeć na takie zdjęcia <3

    Pozdrawiam i obserwuje :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Leżące w cieple mięsko jest przerażające :D ale bazar sam w sobie ma swój klimat, te przyprawy i owoce kuszą. Pewnie wyszłabym stamtąd z wielkimi torbami :)

    OdpowiedzUsuń
  13. 20 zeta za spodnie to cena wywolawcza - sie obkupilysmy takiez w granicach 12 pln za sztuke - zdaje sie ze na dokladnie tym samym bazarku ;)

    OdpowiedzUsuń