sobota, 26 grudnia 2015

Wieża Tokijska i świątynia Zojoji w Tokio, a ponadto czy Japończycy kradną i kim są małe kamienne ludziki w śmiesznych czapeczkach?

Wszyscy pewnie lepicie pierogi albo też gotujecie susz na świąteczną kolację i wcale nie zastanawiacie się, jak w Chinach obchodzi się Święta. A warto, bo obchodzi się, choć nikt tu nie słyszał o małym Jezusku. My również przygotowujemy małą wigilię, ale o tym kiedy indziej. By nieco odgonić smutki związane z hmm... trzecimi już świętami pod palmą, postanowiłyśmy popełnić kolejny już wpis o naszym wyjeździe do Japonii.

Jak wiecie spędziłyśmy tam zaledwie 8 dni i w kółko musiałyśmy jeszcze zaliczać shopping na Harajuku, toteż plan był napięty i każdego dnia przewidziano wiele atrakcji. Nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, co chciałyśmy, ale nic to! Do Japonii wracamy na pewno już niebawem. Poza tym  w Polsce planujemy zaprzedać ideały i łupać kasę w korpo, by móc raz do roku planować jakąś naprawdę hardą podróż.

Kto wie, ten wie, a kto nie wie, ten dowie się teraz: jesteśmy wielkimi fankami anime DMC (Detroit Metal City). Jest to przedniej jakości produkcja o wrażliwym fanie szwedzkiego popu, który w wyniku bezrobocia zatrudnia się w kapeli metalowej. Okazuje się, że scena wyciąga z niego prawdziwego blakowca. Kra-chan jako pan wszelkiego zniszczenia krzyczy w kółko o śmierci i chędoży, co popadnie. Również Wieżę Tokijską. TAK! To jest życie godne prawdziwego rock'n'rollowca. Częściowo więc z sentymentu, a częściowo ze zwykłych pobudek turystycznych postanowiłyśmy obejrzeć ten oto cud architektury.




Czyżby wydawał się on Wam podobny do Wieży Eiffela? No cóż... Japończycy nie ukrywają inspiracji. Trzeba dodać, że ani jedna, ani druga nie jest zbyt piękna.



Piękny był natomiast budynek spotkany przez nas po drodze. Porośnięty zieloną roślinnnością blok silnie przykuwał uwagę. No cóż... jeśli chodzi o design Japończycy są milion lat przed Chińczykami. Prawdę powiedziawszy, po raz pierwszy naprawdę rzuciło nam się to w oczy już na lotnisku Narita, gdzie wszystko było przyjazne zmęczonemu podróżnemu (światło, wyposażenie, muzyka, kolor ścian, podłogi etc), podczas gdy w Chinach zewsząd atakuję Cię... no właśnie, ciężko nawet określić co, jednak człowiek cały czas czuje się przytłoczony i atakowany.


W pobliżu Tokyo Tower mieści się wspaniała świątynia buddystyczna Zojo-ji. 



Gdy przyszłyśmy, główny hol by zamknięty i myślałyśmy, że nie uda się nam go zobaczyć, więc postanowiłyśmy pospacerować po pozostałych jej częściach.



Okazało się, że w środku odbywało się nabożeństwo. Byłyśmy bardzo zaskoczone, gdy wierni opuścili budynek i okazało się, że niezależnie od wieku byli odziani w ciemne garnitury bądź garsonki. Wyglądało to nieco jak nabożeństwo dla jakiejś korporacji. Hmmm... a może nawet i było takim. Specjaliści od Japonii - czy możecie nam coś powiedzieć o strojach noszonych przez Japończyków do świątyni? (oczywiście nie o tych tradycyjnych)

Katarzyna oczywiście udaje, że dzwoni w dzwon. W miejscach kultu zawsze łapie nas jakaś taka nieśmiałość, które nieco hamuje niezdrowe etnologiczne zuchwalstwo.




Środek jak widać gustowny i stonowany. Chińczyk by pewnie powiedział, że skromny;)



Standardowe otoczenie japońskiej świątyni buddystycznej.


Przypadkowo napatoczyłyśmy się też na polską wycieczkę.
- "O! Popatrz jakie dwie śliczne Japoneczki" - ktoś rzucił mijając nas.
Pamiętacie jak zostałyśmy wzięte za chińskie turystki? Tym razem za Japonki. Ha! Widać, że gęby już nam zżółkły i włosy poczernieli.

Wiele było śmiechu, gdy ujawniłyśmy naszą podstępną tożsamość i opowiedziałyśmy, co tam i jak tam.




Rzeczony główny hol.



Nostalgiczne ujęcie. Jest świątynia, jest drzewko i jest i Tokyo Tower.



Nostalgiczne zdjęcie i człowiek.



Na terenie Zojo-ji znajdują się grobowce szogunów z rodu Tokugawa, których to Keczup jest wielką fanką.  Znaczy się szogunów, a nie grobowców. Nawet obejrzała ona trzygodzinny film o przejęciu władzy przez ród Tokugawa!  Jednak darowałyśmy sobie ową atrakcję, gdyż wzrok nasz przyciągnęło coś innego. A mianowicie setki, ba! tysiące figurek Jizo.


Jest to jeden z bothisattwów czczonych w buddyźmie mahajany, w Japonii znany właśnie pod imieniem Jizo. W Kraju Kwitnącej Wiśni ma on wyjątkowe funkcje. Jest on czczony jako patron noworodków, jak również dzieci nienarodzonych. Jak wiecie buddyści wierzą w reinkarnację. Wiąże się to z poważnym problemem teologicznym: co dzieje się z duszami dzieci poddanych aborcji? Podobno jest specjalne miejsce w piekle dla nieopłakiwanych przez rodziców dzieci. Jizo jest w Japonii również patronem owych usuwanych embrionów i pomaga im, jak również przedwcześnie zmarłym dzieciom, ponownie wejść do kręgu narodzin. Posążek Jizo ma więc bardzo często kształt dziecka. W rocznicę dokonania aborcji przychodzi się zmieniać mu pelerynkę i dać kolorowy wiatraczek. Wszystkie te zabiegi mają ułatwić dziecku ponowną reinkarnację.


Miałyśmy już wybywać ze świątyni, gdy okazało się, że... 
- GDZIE JEST MÓJ TABLET? - zakrzyknęła Katarzyna
- Ty go miałaś - Keczup po raz kolejny zaczął irytować się niedbalstwem K.
- Y... ale kiedy ostatnio go widziałaś? Nie ma go!
- Widzisz, gadałaś, że chińskie badziewo..
- Serio go ma...
- CZY NIE ZOSTAŁ W ŁAZIENCE?! - zakrzyknęłyśmy obie.
Toż byłyśmy tak z 15 minut temu. Chińczycy zdążyli by już w tym czasie wywieźć ten tablet do innego miasta... Bardzo szybciutko udałyśmy się sprawdzić, czy a nuż może jednak nie ocalał. Nie miałyśmy zbyt wielkich nadziei, choć było tam wiele pięknych zdjęć, jak również kosztował on bardzo wiele pieniążka, tak więc trzeba było szukać. I... tablet leżał sobie spokojnie pod lustrem, z boku umywalki. Okazało się, że Japońcy NIE KRADNĄ. W przeciwieństwie do Chińczyków, ale o tym powstanie specjalna notka.

Jak zwykle spędziłyśmy na oglądaniu wszystkiego znacznie więcej czasu niż zakładałyśmy i trzeba było na szybko zdobyć jakąś strawę. Jako, że była to miejscówka turystyczna, to wszystko niestety było bardzo drogie. Postanowiłyśmy pokusić się więc na taniutki bar curry. Niestety gdy tylko weszłyśmy do lokalu, okazało się, że jest tam ustawiona paskudna maszyna, która już raz powstrzymała nas od posilenia się po taniości. Tym razem byłyśmy jednak silniej zdesperowane i poprosiłyśmy o pomoc w zakupie!


I oto jest! Pyszniutkie curry.



I pyszniutkie coś z jajem.



A lokal jak widać bardzo schludny!



Kolejnym punktem zwiedzania miał być Pałac Cesarski. Jednakowoż obok znajdowała się kolejna atrakcja, a mianowicie Teatr Takarazuka (wspaniałe musicale, w których wszystkie role grają wyłącznie kobiety!), którym to wyjątkowo jara się nasza znajoma, którą w tym miejscu serdecznie pozdrawiamy! 



Ku naszemu zdziwieniu zobaczyłyśmy rzesze kobiet, które pomimo deszczu czekały w kolejkach po obu stronach ulic. Kolejka owa nie prowadziła bowiem do kasy. Wydało nam się to wszystko wyjątkowo podejrzane... jednak po chwili zauważyłyśmy, że kolejki owe są sterowane! TO FANKI CZEKAJĄ W DESZCZU NA GWIAZDY REWII! Postanowiłyśmy poczekać i my, wydało nam się to bowiem bardzo ciekawą obserwacją antropologiczną. Mówimy fanki, bo były one przytłaczającą większością. Co ciekawe nie były to wyłącznie rozwrzeszczane licealistki, lecz również kobiety w wieku średnim, bądź nieco starszym.



Czekałyśmy tak bodajże z godzinę, jednak nikt nie przyjechał. Straciłyśmy więc nadzieję i podjęłyśmy decyzję o udaniu się na przedstawienie, gdy tylko kolejny raz zagościmy w Tokyo. Nie uważamy jedak, że był to czas stracony! O nie! Wierność japońskich fanów zrobiła na nas naprawdę duże wrażenie!


Plakaty chyba dobrze oddają charakterystykę tych spektakli;) Możecie sobie wyobrazić, jak wyglądają. 


Jako, że bardzo lubujemy się we wszystkich azjatyckich parkach i ogrodach wybrałyśmy więc taką oto drogę do pałacu.







Niestety gdy dotarłyśmy na miejsce było już ciemnawo, zimno i mokro. I okazało się, że nie można  podejść za blisko. Naszym ziomalkom udało się załatwić bilety na wejście do środka i jest to kolejny punkt do zrealizowania przy kolejnej wizycie w Japonii (odliczamy już miesiące!)



A oto i zdjęcie, które ma w swoim albumie chyba każda osoba, która była w Japonii. Widok na most i pałac cesarki.



Trzeba było się jednak szubciutko zbierać, bo na 20 zarezerwowany był stolik na spotkanie z ziomalkami, a w planie dnia był jeszcze nocny spacer bo Ginzie! Była nawet nasza umiłowana makaronikowa kawiarnia Laduree prosto z Pari! 







A gdzie się umówiłyśmy? Tak tak... to ten słynny wieczór, który spędziłyśmy w Vampire Cafe. Przeczytać o nim można w tej oto notce;)



A już niebawem.... 5 najlepszych zdjęć grudnia!

6 komentarzy:

  1. Chcę...do...Japonii... :'( *chlip* ona wydaje mi się rajem <3

    p.s. polscy fani też są wytrwali przykład: moja siostra-koncert o 17, pod klubem wraz z koleżankami stała od godziny 8 rano, w grudniu, w śnieżycę...


    http://moonskillx.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Meeega *.* Po Chinach i Polsce tablet, którego nikt nie ukradł musiał być sporym zaskoczeniem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha! taaak! Choć podobno i w Japonii się zdarza. Choć miałyśmy wielkie szczęście, bo w Chinach na bank by zaginął

      Usuń
  3. Dzieki za te notke. Miesiac temu trafilam w koncu do Japonii, wasze notki pomagaly mi w wyborze fajnych miejsc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! Bardzo się cieszymy. Japonia jest wspaniała!

      Usuń